Wiesław Wilczyński, szef stołecznego biura sportu, namawia swoich podwładnych na studia podyplomowe, na których sam będzie wykładał. - Ja tylko stwarzam moim pracownikom możliwość rozwoju - tłumaczy
W walentynki stołeczni urzędnicy zajmujący się sportem dostali pismo od ich szefa - dyrektora miejskiego biura sportu Wiesława Wilczyńskiego. Ale nie było tam o uczuciach. Dyrektor na firmowym papierze urzędu miasta namawia swoich podwładnych do zapisania się na studia podyplomowe "zarządzanie sportem" na Akademii Leona Koźmińskiego. Urzędnicy mieliby się tam uczyć, jak zaplanować i zorganizować imprezy sportowe.
W piśmie czytamy: "Rekomendując Państwu ww. studia, prowadzone przez wysokiej klasy specjalistów, dające możliwość zapoznania się z nowoczesnymi sposobami zarządzania sportem, chcę podkreślić, że stanowią one doskonałą możliwość podniesienia kwalifikacji zawodowych w pracy w stołecznym samorządzie".
Dodaje, że chętni mogą liczyć na zniżki i na dofinansowanie z kasy miasta. A to ważna informacja, bo roczne studia kosztują aż 8 tys. zł.
Do pisma dyrektor dołączył informację na temat zajęć. Podwładni oglądali ją ze zdumieniem, bo na liście wykładowców był sam autor listu.
- Wszyscy u nas dostali taką "zachętę" od pana Wilczyńskiego. Trochę mnie to zniesmaczyło. Nie mam ochoty na takie studia, ale skoro "zachęca" sam dyrektor, to trudno odmówić - zwierza się nam pracownik jednego w warszawskich OSiR-ów, nad którymi nadzór prowadzi kierowane przez Wilczyńskiego Biuro.
Ewa Barlik, rzeczniczka Akademii Leona Koźmińskiego: - Mamy zaplanowane takie studia i pan Wiesław Wilczyński jest w gronie wykładowców. Zajęcia zaczną się, gdy uzbieramy wystarczającą liczbę chętnych - tłumaczy.
Wiesław Wilczyński w swoich listach do podwładnych nie widzi w tym nic złego. - Powinniśmy uczyć się przez całe życie, a ludzie pracujący w sporcie mają duże zaległości. Ja tylko stwarzam moim pracownikom możliwość rozwoju. Poza tym tylko ich o tych studiach informuję - bagatelizuje dyrektor.
Jednak do "zachęt" dyrektora z dystansem podchodzą władze miasta. - Nie pochwalamy takich praktyk. Pracownicy, którzy taki list dostali, mogli odebrać go jako formę nacisku zwierzchnika. Poinstruujemy dyrektora, żeby zaprzestał wysłania takich dokumentów - komentuje Tomasz Andryszczyk, rzecznik ratusza.
Dominika Olszewska, Gazeta Stołeczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz