Marszałek Mazowsza Adam Struzik z PSL pokazał, kto tu rządzi unijnymi dotacjami. Wstrzymując dotacje dla kilkudziesięciu przedsiębiorców, pozbył się politycznej konkurencji. Sprawa oparła się o Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, które poleciło wypłacić pieniądze.
To finał jednej z afer w Urzędzie Marszałkowskim, które nagłośniła "Gazeta". Służby Adama Struzika skontrolowały działalność jednego z mazowieckich stowarzyszeń i ogłosiły triumfalnie, że doszło w nim do rażących nieprawidłowości przy podziale dotacji z Unii Europejskiej. Na tej podstawie marszałek Struzik na przeszło dwa lata wstrzymał ich wypłatę ok. 60 przedsiębiorcom.
Justyna Cender razem z mężem Ireneuszem od ponad 20 lat prowadzą bar Świerczek przy trasie Warszawa-Kraków. - Chcieliśmy się rozwijać. Postawiliśmy na catering. Żona ukończyła szkolenie, przyjęliśmy zamówienia, a tu nic - opowiada pan Ireneusz.
Po stronie beneficjentów stanęło Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Ostatnio nakazało wypłatę zatrzymanej pomocy. Niestety, 200 tys. zł przepadło, bo część przedsiębiorców straciła nadzieję na wypłatę dotacji i zdążyła zlikwidować firmy.
Krzysztof Knop w 2000 r. jako uczeń technikum samochodowego został stypendystą premiera. Rok później zaczął studiować mechanikę na Politechnice Radomskiej. Teraz pisze doktorat. - Od zawsze lubiłem przedmioty ścisłe, więc postanowiłem założyć firmę prowadzącą korepetycje z fizyki, matematyki i mechaniki. Brakowało mi pieniędzy, więc uznałem, że trzeba postarać się o pieniądze z Unii - wspomina.
Własną firmę chciała założyć również 24-letnia Karolina Matyszczak, studentka ekonomii. W 2007 r. postanowiła otworzyć bar w niewielkiej miejscowości Jastrząb niedaleko Szydłowca. - Chciałam zacząć coś swojego. Marzyłam o własnym barze. Tak bardzo cieszyłam się, gdy okazało się, że dostanę na niego pieniądze z Unii. Zaplanowałam wszystko: urządzenie, menu. Założyłam firmę, zaczęłam płacić składki na ZUS i czekałam na dotację. Niestety, pieniądze nigdy nie wpłynęły - żali się.
Marszałek kontroluje
W podobnej sytuacji znalazło się 60 przedsiębiorców, którzy wzięli udział w projekcie "Moja praca, moja firma" w ramach Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego. Dotacje wypłacało Stowarzyszenie Szydłowieckie Forum Gospodarcze (SSFG). - Do lipca 2007 r. nie było żadnych problemów. Szkoliliśmy naszych beneficjentów i potem szybko dostawali pieniądze. Wszystko się zmieniło, gdy marszałek Mazowsza Adam Struzik nasłał na nas kontrolerów. Od tej chwili zaczęła się blokada pieniędzy, a dla nas gehenna - mówi Adam Kowalski.
Kontrola trafiła do Szydłowca akurat w tym czasie, gdy szefem podległej marszałkowi Struzikowi Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Programów Unijnych został poprzedni szef stowarzyszenia Piotr Adamski (PO).
Kontrola urzędu zablokowała wypłaty unijnego wsparcia. W efekcie główną dotację dostały tylko 42 osoby. 18 młodych przedsiębiorców zostało na lodzie. Całej grupie wstrzymano wypłatę tzw. wsparcia pomostowego (700 zł miesięcznie).
Jakby tego było mało, kontrolerzy marszałka Struzika badali dokumenty SSFG aż osiem miesięcy. - Szukano na mnie haka. W ten sposób łatwo można było mnie usunąć z kierowania jednostką - uważa Piotr Adamski.
Kontrola skończyła się dopiero wtedy, gdy Adamski stracił stanowisko szefa Mazowieckiej Jednostki. Dziś w kategorii wykorzystania unijnej pomocy Mazowsze jest na szarym końcu statystyk.
Marszałek ocenia
- Przyjechała do nas delegacja. Robiła dużo zamieszania. Męczyła nas pytaniami, stale kazała nam coś kserować - relacjonuje członek stowarzyszenia.
Dotarliśmy do notatki kontrolerów Adama Struzika z września 2007 r. Urzędnicy skarżą się w niej przede wszystkim na to, że bez powodu zostali przesadzeni z jednej części stołu konferencyjnego do drugiej, oraz na niewłaściwą formę wypowiedzi działaczy stowarzyszenia. "Ton jego wypowiedzi [Adama Kowalskiego] jest obrażający dla urzędników samorządowych wykonujących kontrolę z upoważnienia marszałka" - czytamy w urzędowej notatce. Urzędnicy opisują w niej też to, że przez przypadek znaleźli w pokoju włączony dyktafon.
Kontrolerzy zanieśli dyktafon na policję, skarżąc się, że ktoś nagrywa ich rozmowy bez pozwolenia. Bogdan Parys, szef zespołu kontrolnego, który pracował na miejscu, zawiadomił śledczych o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez stowarzyszenie. Policjanci przejęci swoją rolą wzięli od urzędników odciski palców.
- Nikt z nas nie nagrywał żadnych rozmów. To nie jest nasz dyktafon - zapewnia Adam Kowalski.
Po wielu miesiącach kontrolerzy Struzika uznali, że 2,1 mln zł, które za pośrednictwem stowarzyszenia już dostali przedsiębiorcy, wydano niezgodnie z prawem.
Marszałek sądzi
Najpoważniejszy zarzut kontrolerów to niewłaściwie księgowane wydatki. Andrzej Gajowniczek, szef kontrolerów Adama Struzika, sugeruje, że unijne pieniądze mogły być wyprowadzane poza stowarzyszenie. Mówi o dwóch niezidentyfikowanych kontach bankowych. - Pieniądze przelewaliśmy tylko między kontami stowarzyszenia. Ani złotówka nie trafiła na obce - zarzeka się Adam Kowalski.
Urzędnicy marszałka Struzika przekonują, że tzw. ostatecznych beneficjentów skrzywdziło szydłowieckie forum. - Próbowaliśmy pomagać im, by sprawnie pisali wnioski i rozliczenia. Nie chcieli z nami współpracować - utyskuje Elżbieta Szymanik, wiceszefowa Mazowieckiej Jednostki, kandydatka PSL w ostatnich eurowyborach.
- Ręce mi już opadają. Ponad dwa lata walczyliśmy o pieniądze. Zrobiliśmy wszystko, by trafiły do ludzi - przekonuje Adam Kowalski.
W lutym 2008 r. marszałek Struzik złożył do prokuratury doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Ta odmówiła wszczęcia postępowania. Urzędnicy Struzika nie odpuścili. W kwietniu złożyli zażalenie na decyzję prokuratora. - Prowadzimy postępowanie wyjaśniające. Zarzutów nikomu nie postawiono - słyszymy od Małgorzaty Chrabąszcz, rzeczniczki Prokuratury Okręgowej w Radomiu.
Dla szydłowieckich przedsiębiorców zaczął się kolejny koszmar. Wszyscy po kolei wzywano na przesłuchania do prokuratury. - Dla mnie to był ogromny stres. Po raz pierwszy w życiu byłam przesłuchiwana. W dodatku szczegółowo pytali mnie o coś, co działo się aż dwa lata temu - wspomina Justyna Cender.
- To śmieszne. Nie dostałam pieniędzy, ale musiałam tłumaczyć się na prokuraturze. Gdzie tu sens? - zastanawia się Karolina Matyszczak.
- Maglowali mnie dwa dni. Pytali o każdy drobiazg. Krok po kroku obnażałem chytry plan urzędników, który w założeniu miał utrącić nasze projekty - dodaje Krzysztof Knop.
Ale to nie wszystko. Waldemar Kuliński, prawa ręka Adama Struzika, wieloletni dyrektor urzędu marszałkowskiego, w lokalnej gazecie "Echo Radomia" wykupił ogłoszenie, w którym oświadczył, że forum popełniło przestępstwo. - Struzik wydał wyrok na stowarzyszenie bez procesu. I jeszcze za pieniądze podatników publikował szkalujące teksty - oburza się Krzysztof Knop.
Dostali tylko trzy dni
To właśnie on zdecydował się na indywidualną walkę z urzędnikami Adama Struzika. - Siedziałem nocami nad ustawami i przepisami dotyczącymi funduszy unijnych. Gdy się przez nie przekopałem, zrozumiałem, że wszystkie zarzuty urzędu marszałkowskiego są wyssane z palca - twierdzi Krzysztof Knop, który stał się ekspertem ds. funduszy unijnych i teraz doradza firmom, jak napisać prawidłowy wniosek.
Zaczął bombardować pismami prokuraturę, Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, NIK, a nawet Komisję Europejską. Skarżył się na łamanie praw beneficjentów i szkalowanie dobrego imienia stowarzyszenia. - Struzik za nic miał to, że rujnuje życie 60 ludzi - uważa Krzysztof Knop.
W grudniu zeszłego roku na prośbę ministerstwa dokumenty forum gospodarczego z Szydłowca zbadała niezależna firma. Tym razem kontrola zamiast ośmiu miesięcy trwała zaledwie cztery dni. Eksperci nie mieli wątpliwości: po drobnych poprawkach dokumentów pieniądze mogą trafić do beneficjentów.
Niestety, osiem osób nie mogło już dostać dotacji. - Zamknęli firmy, więc pieniądze im nie przysługiwały - rozkłada ręce Adam Kowalski.
Karolina Matyszczak, która zlikwidowała biznes, nie doczekawszy się pieniędzy, dziś mieszka w innym województwie i zajmuje się kontrolą cen. - Żałuję, że nie dostałam pieniędzy. Teraz pracuję u kogoś - kwituje.
Ministerstwo Rozwoju Regionalnego nakazało Struzikowi wypłatę zaległych 900 tys. zł w maju 2009 r. Problem w tym, że urząd marszałkowski przelał pieniądze dopiero miesiąc później. Przez to przedsiębiorcy mieli tylko trzy dni na ich wydanie i rozliczenie.
- To był cyrk! Przez dwa i pół roku po pieniądzach ani śladu. A kiedy wpłynęły, to trzeba było je w trzy dni wydać. Cudem kupiliśmy samochód, komputer i lodówkę. Braliśmy, co się dało - kpi Ireneusz Cender.
- Na szczęście kupiłem używany samochód, laptopa i drukarkę. Ale trudno w tak krótkim czasie wybrać najlepszą ofertę - kwituje Knop.
Za wszystkie szydłowieckie projekty szefowie stowarzyszenia poręczyli własnym majątkiem. Piotr Adamski i Adam Kowalski podpisali weksle in blanco. Ich wartość to 3 mln zł. Jest to forma zabezpieczenia projektów unijnych. Weksle są wciąż w rękach władz Mazowsza. - Chcemy je odzyskać, ale do dziś nam ich nie zwrócono. Żyjemy w zawieszeniu - przyznaje Adamski.
- Stowarzyszenie popełniło błędy przy rozliczeniu projektów. A dla nas liczą się nawet drobne pomyłki. Na razie weksli oddać nie możemy - broni się dyrektor Szymanik.
Nikt się nie dziwi, że w rozliczeniach były błędy, skoro trzeba je było zrobić w trzy dni. To jednak urzędników nie obchodzi.
- Struzik trzyma nas w szachu. Jego urzędnicy wiele razy sugerowali, że jeśli będziemy za bardzo podskakiwać, to je uruchomią - żali się jeden z członków stowarzyszenia.
Dominika Olszewska, jan Fusiecki
Gazeta Stołeczna
1 komentarz:
find more information useful source right here their explanation click this site my company
Prześlij komentarz