2010/10/21

PAP dla kolegów Platformy

Po niemal trzech latach od objęcia władzy przez koalicję PO-PSL przyszedł czas na ocenę skuteczności nadzoru nad państwowym majątkiem, który sprawuje przede wszystkim Ministerstwo Skarbu Państwa. Bilans, niestety, wygląda niekorzystnie, a pod kierownictwem ministra Aleksandra Grada urzędnicy MSP powielają grzechy poprzednich ekip rządzących, co widać szczególnie jaskrawo w Polskiej Agencji Prasowej, którą zausznicy szefa resortu traktują jak prywatny folwark - pisze Grzegorz Boguta, były doradca zarządu PAP.
Tego bilansu nie równoważą miliardowe przychody z prywatyzacji wielkich spółek, jak Enea, PZU czy PGE. Zarządzanie dobrem narodowym, jakim są państwowe firmy, to nie tylko prywatyzacja najbardziej tłustych kąsków, jak wielkie instytucje finansowe czy koncerny energetyczne, na które zawsze znajdą się chętni. Ministerstwo sprawuje również nadzór nad państwowym majątkiem w postaci spółek lub przedsiębiorstw państwowych, które przynoszą straty, a czasem są wręcz na granicy upadłości. Takim firmom potrzebna jest restrukturyzacja i przygotowanie do ewentualnej prywatyzacji, gdyż w odziedziczonej po PRL postaci nie dają sobie rady na konkurencyjnym rynku. W przypadku takich firm zwykle brakuje chętnych na nabycie ich akcji bądź udziałów, a jeżeli się pojawią, to nierzadko jedyną pokusą dla potencjalnego kupca są należące do nich atrakcyjnie położone nieruchomości. Aby restrukturyzacja się powiodła i państwowe firmy osiągnęły rentowność, skarb państwa, który jest właścicielem w imieniu nas, obywateli, a który jest reprezentowany, na przykład, przez ministra skarbu państwa, musi swoją funkcję wykonywać mądrze. A to oznacza - z jednej strony - że musi przestrzegać kodeksu spółek handlowych, jeżeli jest to spółka prawa handlowego, a z drugiej - że swoje prawa do powoływania członków rady nadzorczej, a tym samym wpływania na wybór zarządu, skarb państwa powinien wykorzystać dla dobra spółki, a nie dla dobra urzędników. Oznacza to wybór takiego zarządu, który będzie w stanie dobrze zarządzać spółką, przeprowadzić jej restrukturyzację, jeżeli będzie potrzebna, zapewnić rozwój spółki oraz przygotować ją do prywatyzacji, jeżeli taka będzie wola właściciela. Trafnie opisał to premier Donald Tusk, kiedy w swoim exposé z 23 listopada 2007 r. obiecywał, że "() tam, gdzie dzisiaj państwo pozostaje właścicielem, szczególnie dotyczy to spółek z udziałem skarbu państwa, przyjmiemy wreszcie jawny i otwarty nabór do rad nadzorczych i wybór członków zarządu w drodze konkursu. Ale po to, żeby wycofywać państwo z gospodarki, żeby uczciwi ludzie i kompetentni ludzie, a nie z nadania aparatu partyjnego, przygotowali większość tych spółek do możliwie szybkiej prywatyzacji lub przekazania w dyspozycję samorządowi terytorialnemu. Chcemy w ten sposób zakończyć kilkunastoletni polityczny proceder zawłaszczania tych firm przez aparat biurokratyczny i partyjny".
Ile można wytrzymać bez prezesa

Rzeczywistość ostatnich lat, niestety, rozminęła się z deklaracjami szefa rządu.
Fatalne funkcjonowanie modelu z powoływaniem zarządów państwowych firm przez radę nadzorczą, w której dominującą pozycję mają urzędnicy skarbu lub innych struktur administracji państwowej, widać jak w soczewce na przykładzie Polskiej Agencji Prasowej, którą nadzorujący ją podsekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Adam Leszkiewicz do spółki z byłym przewodniczącym rady nadzorczej Krzysztofem Andrackim postanowili za wszelką cenę obsadzić swymi kolegami i znajomymi, nie wahając się przed marnotrawstwem pieniędzy spółki.

Kiedy 29 kwietnia 2009 roku Leszkiewicz został wiceministrem skarbu, PAP już od trzech i pół miesiąca działał bez zarządu, ponieważ poprzednie władze spółki podały się do dymisji, a konkurs ogłoszony w połowie lutego zakończył się 16 kwietnia 2009 r. bez wyłonienia kandydatów do zarządu. Co ciekawe, uchwała rady nadzorczej o zamknięciu konkursu została podjęta dzień po dymisji nadzorującego wcześniej PAP wiceministra Michała Chyczewskiego.

Zamknięcie konkursu nastąpiło, mimo że wystartowali w nim kandydaci z odpowiednimi kwalifikacjami. Rada pod przewodnictwem Krzysztofa Andrackiego nie podała powodów zamknięcia konkursu. Kilkadziesiąt tysięcy złotych beztrosko wyrzucono w błoto. Sens tego posunięcia objawił się, gdy Andracki, oddelegowany do pełnienia obowiązków prezesa, wycofał się z członkostwa w radzie nadzorczej i wystartował w drugim konkursie, ogłoszonym 3 czerwca 2009. Konkurs jednak najwyraźniej nie szedł po jego myśli, bo wycofał się z udziału w nim i odwołał swoją rezygnację z prac w radzie nadzorczej PAP. Rada zaś 1 lipca ub.r. zamknęła kolejny konkurs "bez wyłonienia kandydatów", ponownie nie podając żadnych przyczyn podjęcia takiej uchwały. PAP stracił kolejne kilkadziesiąt tysięcy złotych z powodu hamletyzmu przewodniczącego rady nadzorczej.

Trzeci konkurs, ogłoszony 13 sierpnia, od poprzednich różnił się jedynie tym, że rada nadzorcza pod przewodnictwem Krzysztofa Andrackiego nie podała powodów zamknięcia konkursu, który trwał aż do kwietnia 2010, kiedy też został zakończony bez wyłonienia kandydatów. W tym czasie część członków rady nadzorczej zmęczona bałaganem i trwającym od miesięcy stanem zawieszenia w funkcjonowaniu spółki pozbawionej pełnoprawnego zarządu przeforsowała odwołanie Andrackiego ze stanowiska przewodniczącego.

W odpowiedzi Andracki złożył ponowną rezygnację z członkostwa w radzie, skutecznie blokując wybór zarządu wpisany do porządku obrad w grudniu 2009 r. Rada w składzie czteroosobowym nie mogła podjąć uchwały o powołaniu nowego zarządu, gdyż nie pozwalają na to kodeks spółek handlowych i statut PAP. Wtedy do akcji wkroczył wiceminister Adam Leszkiewicz, który w styczniu br., najprawdopodobniej z naruszeniem prawa, o czym dalej, uzupełnił składy rady nadzorczej o trzy osoby zamiast o jedną. Trudno usprawiedliwić ten błąd, gdyż MSP popełniło go już raz w czasach rządów PiS. Skończyło się zaskarżeniem uchwały walnego zgromadzenia akcjonariuszy przez dwóch członków rady nadzorczej, którzy wygrali w sądzie z ministerstwem.

Błędy kopiują od PiS-u

Szkodnictwo Leszkiewicza jest tym bardziej rażące, że można było przewidzieć, iż sprawa i tym razem trafi do sądu. Tak też się stało. Jerzy Domański, jeden z członków rady, zaskarżył uchwały walnego zgromadzenia i 13 sierpnia stołeczny sąd okręgowy, na razie w I instancji, uznał rozszerzenie składu rady nadzorczej, podobnie jak trzy lata wcześniej w analogicznej sprawie, za naruszenie prawa. W uzasadnieniu wyroku sędzia Piotr Wierzchowski przypomniał pozwanemu, że zgodnie z ustawą o Polskiej Agencji Prasowej skład rady nadzorczej może być zmieniony przed upływem jej kadencji jedynie w przypadku udostępnienia akcji spółki osobom trzecim, podczas gdy cały czas właścicielem 100 proc. akcji PAP jest skarb państwa. W ocenie sądu ustawodawca w 1997 r. celowo ograniczył możliwości ingerencji w skład rady nadzorczej, co świadczy o zamiarze "przyznania pierwszeństwa niezależności i uchronienia rady nadzorczej PAP od doraźnych celów politycznych". Sędzia Wierzchowski uświadomił pozwanemu, że PAP ma charakter publicznej agencji prasowej, której celem jest rzetelne, obiektywne i wszechstronne informowanie odbiorców.

Jeżeli sąd w II instancji utrzyma wyrok z 13 sierpnia PAP znów będzie bez zarządu, a stanie się to z winy wiceministra Leszkiewicza, który systematycznie lekceważy prawo. Świadczy o tym także oferta złożona za pośrednictwem Anny Borkowskiej, przewodniczącej rady programowej PAP, Adzie Kostrz-Kosteckiej, która przez siedem lat zasiadała w zarządzie agencji, a z racji swego doświadczenia i kompetencji (wykształcenie ekonomiczne, dziennikarskie i techniczne) startowała we wszystkich konkursach na nowy zarząd spółki i była bardzo mocną merytorycznie kandydatką. Rozmowa odbyła się w obecności Tadeusza Myślika, sekretarza generalnego Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. Wiceminister Leszkiewicz przekazał Annie Borkowskiej propozycję dla Ady Kostrz-Kosteckiej, gwarantując tej ostatniej, że jeśli wycofa się z kandydowania na prezesa PAP, będzie członkiem zarządu przez dwie kadencje. Jak wiceminister może coś takiego gwarantować, skoro obowiązuje tryb wyboru kandydatów do zarządu w drodze konkursu? Odpowiedź na to pytanie znać powinien Leszkiewicz, który najpierw uparcie forsował kandydaturę Krzysztofa Andrackiego na prezesa PAP, a kiedy ta koncepcja ostatecznie upadła, zapewnił miejsca w zarządzie spółki osobom o dyskusyjnych kompetencjach, ale za to odpowiednio ustosunkowanych.

Aby to umożliwić, rada nadzorcza, której przewodniczącym jest teraz radca ministra skarbu Krzysztof Hofman (w gremium zasiada jeszcze dwóch innych urzędników - jeden z MSP, drugi z Ministerstwa Finansów), ogłaszając w kwietniu br. kolejny, czwarty już konkurs na członków zarządu PAP, wprowadziła istotną zmianę warunków dla kandydatów. Do niezbędnego pięcioletniego stażu na stanowisku kierowniczym doliczono pełnienie funkcji dziennikarskich - redaktora naczelnego lub jego zastępcy. We wcześniejszych konkursach liczyło się tylko doświadczenie menedżerskie. Dzięki poprawce do zarządu wszedł Jerzy Paciorkowski, który odpadł w jednym z poprzednich konkursów ze względów formalnych. Jest on znajomym Tomasza Arabskiego, szefa kancelarii premiera, którego zastępcą przed przejściem do MSP był Adam Leszkiewicz.

Do zarządu agencji weszła też Lidia Sobańska, z zaledwie rocznym stażem na stanowisku dyrektora jednego z oddziałów PAP, ale za to z błogosławieństwem Krzysztofa Andrackiego. Z kolei inny członek nowego zarządu Zbigniew Krzysztyniak to kolega Witolda Grzybowskiego, byłego doradcy ministra skarbu Aleksandra Grada.

Jak taki towarzysko-polityczny klucz w kompletowaniu władz PAP ma się do deklaracji premiera Donalda Tuska, który prawie trzy lata temu w exposé zapowiadał "realizację precyzyjnie zdefiniowanej misji publicznej oraz odpolitycznienie nadzoru i bezpośredniego zarządzania mediami publicznymi"?

Ale kto by się tam przejmował jakimś exposé szefa rządu, skoro przewodniczący rady nadzorczej PAP Krzysztof Hofman nie zgodził się na wprowadzenie w ostatnim konkursie arkusza ocen kandydatów do zarządu, mimo że wymaga tego rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie przeprowadzenia postępowania kwalifikacyjnego na stanowiska członków zarządu w niektórych spółkach handlowych?

Uchwała o wyborze zarządu powinna zawierać ocenę wszystkich kandydatów. Tym razem jednak z niewiadomych przyczyn poprzestano na ogólnym stwierdzeniu, który kandydat był najlepszy, bez podania uzasadnienia tej oceny. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że uchwały o powołaniu członków zarządu PAP są sprzeczne z rozporządzeniem rządu.
Żaden z członków zarządu PAP nie ma doświadczenia w zarządzaniu dużymi firmami i w ich restrukturyzacji, brakuje im też wiedzy o finansach. A właśnie tego najbardziej dzisiaj potrzeba menedżerom PAP, gdyż agencja, a zwłaszcza należąca do niej Drukarnia Naukowo-Techniczna, wymagają zmian. PAP musi się zreorganizować i rozwinąć, jeśli dalej ma pozostać znaczącym dostawcą informacji, zdjęć i innego rodzaju plików multimedialnych nie tylko dla odbiorców z rynku mediów, ale także dla liczących się instytucji finansowych.

Z kin do Papu

Pieniądze na modernizację agencji mogłyby pochodzić ze sprzedaży gruntu, na którym usytuowana jest drukarnia. Kiedyś istniała koncepcja wybudowania nowej hali dla drukarni, tuż obok obecnego starego budynku. Gdy p.o. prezesa PAP został Krzysztof Andracki, zlecił wykonanie koncepcji zabudowy firmie Juvenes reprezentowanej przez Krzysztofa Tyszkiewicza. Architekt ten w przeszłości wielokrotnie pojawiał się w otoczeniu Andrackiego. Także wtedy, gdy jako prezes spółki Max-Film modernizował warszawskie kina, których właścicielem była spółka należąca do samorządu województwa mazowieckiego, a potem, gdy sprzedawał tereny m.in. po kinach Sawa i Wars. Teren po zlikwidowanym kinie Wars na Rynku Nowego Miasta w Warszawie kupiła firma Serenus, która ma siedzibę pod tym samym adresem co Juvenes (obecnie pod nazwą Juvenes Projekt) i spółka Warszawskie Towarzystwo Medyczne zarządzana przez Jolantę Andracką, żonę byłego szefa rady nadzorczej PAP. Serenus buduje tam luksusowy apartamentowiec. Zarobek jest więc podwójny: dzięki atrakcyjnej cenie nieruchomości, po jakiej Andracki sprzedał ją Serenusowi, i sprzedaży drogich apartamentów.

Zlecenie opracowania koncepcji zabudowy terenu drukarni wstrzymała Ada Kostrz-Kostecka, gdy Krzysztof Andracki wrócił z zarządu do rady nadzorczej agencji. Nie było bowiem jeszcze żadnych formalnych decyzji o przystąpieniu do budowy hali, więc wydawanie kilkudziesięciu tysięcy złotych na tym etapie było przedwczesne. Informacja o wstrzymaniu zlecenia dla Juvenesu wywołała furię Andrackiego.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: