- Aby zostać wiceburmistrzem, poszedłem na studia. Ale to katorżnicza praca, więc zrezygnowałem - mówi Marek Kociński, lider PO w Wawrze
Jan Fusiecki: Mamy środek samorządowej kadencji, a pan nagle rezygnuje ze stanowiska. Co się stało?
Marek Kociński: Od miesiąca nie byłem w pracy. Mam rozwalone zdrowie. Lekarz radzi, bym poszedł na rentę. To przez papierosy. Palę od 17. roku życia, a mam już swoje lata. Jestem rocznik 1947.
Nie żałuje pan tej decyzji?
- Żałuję. Bardzo chciałem pracować w zarządzie dzielnicy. Zacząłem się do tego przygotowywać dwa lata przed wyborami samorządowymi. Wyłącznie z tego powodu poszedłem na uniwersytet. Chyba rzadko się zdarza, aby ktoś tak planował swoje wykształcenie. We wtorek o godz. 14 bronię pracy magisterskiej.
A z pracy musiał pan odejść.
- Była ciekawa, ale katorżnicza. Soboty i niedziele zajęte - albo spotkania z ludźmi, albo uczelnia.
Mówi się raczej, że władze dzielnic mają mało do roboty.
- Niektórzy mają pracę w nosie, ale jak ktoś się przejmuje, trzeba mieć odporność byka. Ostatnio z powodu kryzysu trzeba ciąć wydatki. Na nic nie było czasu. No te ploty.
O panu też plotkowano?
- Słyszałem różne bzdury na swój temat, że np. załatwiałem mieszkania za seks, że kiedyś pracowałem jako kierowca. Faktycznie w PRL byłem zaopatrzeniowcem, ale nie kierowcą. O budowę mieszkań starałem się jako wiceburmistrz. W ub.r. postawiliśmy 80, drugie tyle w tym roku. Ale kolejka oczekujących się zwiększyła, bo trzeba było wykwaterować ludzi ze starych drewnianych domów. Poza tym trzeba gdzieś umieszczać ludzi z domów zwróconych przedwojennym właścicielom. Znalazłem działkę w Marysinie, na której można postawić bloki z 300 mieszkaniami komunalnymi. Od razu zaprotestowali okoliczni mieszkańcy, którzy mówili, że nie chcą w pobliżu hołoty.
Pana miejsce w fotelu wiceburmistrza zajął Przemysław Zaboklicki, polityk PO młodego pokolenia.
- Mam nadzieję, że da radę. Do Przemka były zarzuty, że wcześniej działał w PiS, ale ja go broniłem. On tylko pod szyldem tej partii startował w wyborach.
Gdzie pan działał przed wstąpieniem do PO?
- W sklepie obuwniczym na Krakowskim Przedmieściu, który należał do Stołecznego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego. Wtedy zacząłem działać społecznie: protestowaliśmy przeciwko pomysłowi sprzedaży lokali SPHW na wolnym rynku.
Udało się panu przejąć sklep?
- Tak, wynajmowałem lokal od miasta. Postawiłem sobie cel: sprzedawać tylko polskie buty. Ludzie dosłownie rzucali się na towar. Jak przywoziłem kozaki, damy brały po pięć sztuk.
Jak trafił pan do PO?
- Obroty spadły, trochę mi się nudziło. W 2001 r. przeczytałem ogłoszenie, że w Wawrze powstaje koło PO. Zgłosiłem się. Zostałem jego sekretarzem.
Czyli musiał pan przyjąć do koła Hannę Gronkiewicz-Waltz, mieszkankę Wawra.
- Zdecydował o tym Donald Tusk. Bardzo ją lubię. Woziłem ją czasem na zebrania zarządu warszawskiej PO, bo mieszka po drodze. Ale okazji do rozmów nie było zbyt wiele, ciągle dzwoniły te wspaniałe wynalazki - telefony komórkowe.
Rozmawial: Jan Fusiecki
Gazeta Stoleczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz