Interesy działaczy Warszawianki doprowadziły ten klub sportowy na skraj bankructwa i naraziły miasto na wypłatę gigantycznych odszkodowań. A wszystko to stało się za cichą zgodą prominentnych polityków PO i SLD.
Rozległa, 12-hektarowa Warszawianka to teren kontrastów: pełne błota ugory i porośnięte chwastami resztki dawnego boiska lekkoatletycznego sąsiadują z nowoczesnym budynkiem kortu centralnego na skarpie oraz położonym niżej kompleksem kortów ziemnych. Od strony parku Arkadia działa nowoczesny park wodny Warszawianka. Zyski z jego działalności (ok. 1 mln zł rocznie) płyną do kasy klubu sportowego.
Mimo to klub jest w tarapatach. Jego prezes Ryszard Fijałkowski skarży się na horrendalnie wysokie - w jego opinii - opłaty za użytkowanie wieczyste gruntu. - W 2000 r. opłata za użytkowanie wieczyste wzrosła 55 razy do kwoty 542 tys. zł. Z podatkiem od nieruchomości musimy rocznie oddawać do kasy miasta 600 tys. zł. - narzeka Fijałkowski.
A kasa klubu świeci pustkami, dług sięga 2,2 mln zł. Na konta Warszawianki wszedł komornik.
- To nonsens, działanie na szkodę sportu. Miasto najwyraźniej chce naszego bankructwa, ale przecież samo nie potrafi prowadzić sekcji sportowych. Może chodzi o to, by nasze miejsce zajęła armia urzędników wyznaczonych według partyjnego klucza - zastanawia się prezes klubu.
Partyjni działacze, których nadejście wieszczy prezes Fijałkowski, to w przypadku mokotowskiego klubu żadna nowość. Stałe finansowanie zapewnia tu fundacja zarządzająca parkiem wodnym kontrolowana przez ludzi rządzącej Warszawą koalicji PO i SLD. Na jej czele stoi Andrzej Halicki, wpływowy warszawski poseł PO. Zaś w zarządzie od lat zasiada powiązana z SLD Jolanta Tuchowska, jednocześnie sekretarz Warszawianki.
Klub dostaje też regularną, idącą w setki tysięcy złotych pomoc finansową z urzędu Mokotowa, miasta stołecznego Warszawy i urzędu marszałkowskiego.
Apartamentowiec na skarpie
Prócz działaczy sportowych do zarządu wchodzili politycy związani z rządzącą kilka kadencji koalicją SLD-UW (potem PO). Burmistrz Mokotowa Stanisław Pietrzak był jednocześnie prezesem klubu. - Klub przyszedł do władz dzielnicy z prośbą, by nim się zająć - wyjaśnia Pietrzak, były wysoki urzędnik samorządowy i wicewojewoda, dziś radny PO. - Zostałem, że tak powiem, wydelegowany do Warszawianki. Pracowałem tam społecznie - zaznacza.
To właśnie podpis burmistrza Pietrzaka znalazł się pod decyzją o uwłaszczeniu Warszawianki w 1992 r.
W chwili uwłaszczenia łączył pan już obie funkcje? - pytamy.
- Nie wykluczam, że tak - mówi.
- Co pana decyzja dawała miastu?
- Był wybór: albo Warszawianka przechodzi na nasz garnuszek, albo dostaje samodzielność.
Dziś radny uważa, że trafnie wybrał. Jak mówi, wyposażony w miejskie grunty klub "jakoś sobie radził".
Warszawianka związała się wtedy biznesowo z miastem. Powołano fundację Wodny Park i wnosząc tam 1,6 ha gruntu, na którym za 120 mln zł samorząd wybudował basen. Inwestycji, której budżet kilkukrotnie przekroczył plan finansowy, towarzyszyły liczne skandale. Np. debiutem polityków wysłanych tam przez koalicję UW-SLD był zakup samochodów służbowych.
W zamian za działkę fundacja ma dożywotni obowiązek finansowania Warszawianki z zysku. Tak mówi spisany między samorządowcami a klubem statut. Dotąd zasiliła klubowiczów ok. 4 mln zł.
Na co dokładnie poszły - nie wiadomo. Działacze sportowi nie muszą rozliczać się z pieniędzy, które dostają z kasy basenów. Wersje są dwie: według rady fundacji miały wspierać budowę kortu centralnego; według klubu baseny płacą na bieżące utrzymanie Warszawianki.
1,6 ha przy ul. Merliniego to niejedyna działka, którą zagospodarować postanowił klub.
Produkujemy świeże powietrze
Dlaczego klub nie ma pieniędzy? Prezes powtarza niezmiennie: inwestycje i opłaty, których domaga się Warszawa.
- Aż 70 proc. tego, co posiadamy, to zieleń. Mamy płacić monstrualne kwoty za użytkowanie wieczyste, 400 zł za metr krzaków i zieloną trawę, którą trzeba strzyc i podlewać. Produkujemy świeże powietrze, bardzo bogate w tlen, dla mieszkańców Mokotowa - mówi Fijałkowski.
Inny obraz Warszawianki jawi się nam po przejrzeniu jej sprawozdań finansowych. Klub faktycznie ma znikome zyski, ale tworzone przez niego spółki zarobiły miliony złotych.
Prezes upiera się, że klub nie miał wartościowych gruntów, jednak z 17 ha ok. 5 ha to tereny inwestycyjne.
Jeszcze w latach 90. klub założył spółkę Skarpa, do której wniósł aportem ziemię położoną na skarpie, w sąsiedztwie parku wodnego. Jej majątkiem stała się działka o powierzchni 7,4 tys. m kw., oszacowana na 3,2 mln zł. Dziś stoi na niej apartamentowiec.
Partnerów Skarpy klubowicze postanowili poszukać na rynku komercyjnym. Zaprosili dwie firmy, wśród nich Mitex, wtedy flagową spółkę grupy kapitałowej kieleckiego biznesmena Michała Sołowowa. W październiku 1997 r. partnerzy wykupują udziały klubu i przejmują prawa do gruntu. - Status tych terenów jest sportowy i parasportowy - mówi Fijałkowski. - To jest wyraźnie zapisane w umowie przekazującej nam ziemię.
Jakim sposobem przy Merliniego są więc apartamenty? - Nie potrafię powiedzieć - rozkłada ręce Fijałkowski. - To nie działo się za mojej prezesury. A skąd klub miał wziąć pieniądze na działalność? - pyta.
O powód transakcji z Miteksem pytaliśmy kilka lat temu Andrzeja Kurczewskiego, byłego wiceprezesa klubu i współzałożyciela spółki Skarpa. - To był najlepszy kawałek ziemi. Pozbyliśmy się jej za półdarmo, a pieniądze zostały przejedzone - mówił "Gazecie". A kto dążył do układu z firmą Sołowowa? - Stanisław Pietrzak - odpowiedział nam bez namysłu Andrzej Kurczewski.
Sposób na aport
Podobny schemat działania władze klubu zaczęły stosować w połowie obecnej dekady. Szczegóły działalności biznesowej odnajdujemy w aktach rejestrowych kolejnych spółek, przez które klub pozbywał się ziemi: Hotel System Warszawianka, Salwator-Warszawianka, AB Invest, Merlini Invest. Wszystkie mogą budować, zarządzać budynkami, obracać gruntami.
Czytamy cele statutowe Warszawianki. Głównym jest "organizowanie i rozwijanie kultury fizycznej, sportu i turystyki wśród mieszkańców Warszawy, a w szczególności na terenie Mokotowa i gminy Centrum" [dziś Warszawy] oraz "podnoszenie poziomu sportowego udział w lokalnym i ogólnopolskim życiu sportowym".
O działalności deweloperskiej nie ma słowa. Aby się tym nie trudnić, Warszawianka stosuje sposób, który sprawdził się przy pierwszej transakcji z Mitexem.
Klubowicze idą do notariusza, zakładają spółkę, której kapitałem jest grunt. Potem pojawia się biznesowy partner, który podczas kolejnej wizyty u notariusza przejmuje udziały klubu. Żadnych przetargów, konkursów ofert. Inwestorzy wybierani są uznaniowo przez władze Warszawianki.
Warszawianka traci grunt, na jej konta trafiają kolejne miliony złotych.
"Zarząd [klubu Warszawianka] dokonał komercjalizacji posiadanych terenów budowlanych przez powołanie kilku spółek celowych, korzystne spieniężenie ich udziałów oraz restrukturyzację zadłużenia" - czytamy w sprawozdaniu zarządu klubu za 2006 r.
Komercjalizacja polegała na utworzeniu wiosną 2004 r. spółki Hotel System Warszawianka, która miała budować hotele lub pensjonaty na 7 tys. m kw. vis-a-vis hali sportowej przy Merliniego. Grunt wyceniony jest na 6 mln zł. Trwają poszukiwania inwestora. W ich trakcie doszło jednak do skandalu opisanego w aktach rejestrowych. Dowiadujemy się, że wydelegowany do władz nowej spółki z ramienia Warszawianki Mirosław Wodzyński, niegdyś wybitny lekkoatleta, "całkowicie zawiódł zaufanie". W jaki sposób? Zobowiązał się, że grunt przejmie i zabuduje krakowska firma Salwator. Aby zabezpieczyć jej interesy, podpisał w imieniu Hotel System Warszawianka weksel na 5 mln zł. Po czym znikł.
W sprawozdaniu sądowym działacze umieścili informację o bezskutecznych poszukiwaniach Mirosława Wodzyńskiego. Po wielu próbach dodzwonił się do niego wreszcie Ryszard Fijałkowski.
W aktach sądowych umieszczono dialog: - Dlaczego podpisał pan dokumenty bez zgody zarządu [klubu Warszawianka]? - pytał prezes Fijałkowski.
- Miałem do tego prawo - odparł Wodzyński.
Ryszard Fijałkowski mówi nam, że podpisanie weksla było działaniem na szkodę klubu. - Cóż, Mirosław Wodzyński był w ciężkiej sytuacji finansowej, jego córka szła na studia. Jednak to go nie usprawiedliwia. Jednogłośnie wyrzuciliśmy go z klubu - podkreśla. Prokuratury jednak nie zawiadomił.
Towarzystwo inwestycyjne
Grunty, którymi handluje klub, to jedna z lepszych lokalizacji. A ceny, których żądają działacze sportowi, nie należą do wygórowanych. To zapewne skłoniło do zainwestowania Andrzeja Skowrońskiego, który nagle pojawia się jako zainteresowany działką Hotel System Warszawianka.
Klubowicze znaleźli nie lada partnera. W latach 90. Andrzej Skowroński szefował Elektrimowi. Spółka była wówczas giełdowym gigantem i strategicznym partnerem miasta w spółce Port Praski.
W 2005 r. Skowroński jako właściciel towarzystwa inwestycyjnego AB Invest zaczyna rozmowy o kupnie udziałów w Hotel System Warszawianka. Nie wie, że spółka ma już zobowiązania podpisane przez Wodzyńskiego.
Kulisy wcześniejszych machinacji wychodzą dopiero, gdy biznesmen wpłaca Warszawiance 5,9 mln zł i staje się większościowym udziałowcem Hotel System Warszawianka.
Do AB Invest dotarło pismo spółki mieszkaniowej Salwator z Krakowa, z którego Skowroński dowiedział się o zobowiązaniach Hotel System.
Skowroński mówi o "istotnym błędzie wywołanym podstępnie przez klub sportowy" i żąda zwrotu 5,9 mln zł.
Klub ma problem i znajduje rozwiązanie. W niejasnych okolicznościach odstępuje Salwatorowi jeden hektar przy ul. Piaseczyńskiej, pod skarpą. A teren przy Merliniego zachowuje Skowroński.
Prezes Fijałkowski z goryczą w głosie przyznaje, że przez Wodzyńskiego klub stracił cenny grunt za 3 mln zł, czyli cenę wielokrotnie niższą od rynkowej.
Zdaniem rzeczoznawców cena gruntu inwestycyjnego w tym rejonie wahała się w ostatnich latach między 2 a 5 tys. zł za m kw., a nie 300 zł.
Krakowska spółka inwestycję hotelową dopiero zapowiada. Na podobnym etapie jest Andrzej Skowroński.
Wacław Czępiński, szef spółki Merlini Invest należącej do Skowrońskiego, przyznaje, że początkowo budowa hotelu miała iść w parze z modernizacją sąsiadującej zaniedbanej hali sportowej. Dziś jednak o połączeniu tych działań nie ma mowy. Inwestycja w halę nie opłaca się, a budowa hotelu - jak najbardziej.
Dochodowe Centrum
Choć, jak przekonuje prezes, inwestycje długoterminowe nie są specjalnością Warszawianki, jest wyjątek. Powołana w 2004 r. spółka Centrum Tenisa. To jedyna firma, której klub "nie skomercjalizował".
Centrum jest spółką zależną od Warszawianki i biznesem rodzinnym. Szefem Centrum jest syn wiceprezesa klubu Tomasz Jakubowski.
Tym razem aportem Warszawianki nie był grunt, ale "prawo do korzystania z obiektów sportowych". W listopadzie 2004 r. korzystanie z kortów, pawilonu tenisowego i szatni klub wycenił na 1 mln zł. I to właśnie wiano wniósł do Centrum. Drugim wspólnikiem został syn wiceprezesa Warszawianki Janusza Jakubowskiego. Zainwestował tam 350 tys. zł. Po roku Tomasz Jakubowski wycofał udziały. Spółka wypłaciła mu 475 tys. zł, "cena sprzedaży została ustalona przez strony" - czytamy w aktach rejestrowych. Zachował prezesurę Centrum.
W 2005 r. zysk sięga 141 tys. zł. Prezes Jakubowski pisze w sprawozdaniu o dobrej zyskowności firmy.
Wraz z powstawaniem kolejnych kortów Warszawianka podwyższa kapitał założycielski. W 2006 r. "prawo do korzystania" warte jest 4 mln zł.
Spółka Centrum wypłaca klubowi regularną dywidendę, która w najlepszych czasach sięgała 100 tys. zł, ostatnio spadła o połowę.
W sprawozdaniach prezesów Warszawianki można przeczytać o kolejnych obiektach wprowadzanych do spółki zależnej: korty, hala, boisko ze sztuczną trawą. Wraz z rosnącym majątkiem rozrasta się także nazwa. Dziś to Centrum Tenisa, Golfa i Futbolu.
Władze Warszawianki piszą: "Większość działalności gospodarczej prowadzona jest przez tą spółkę. Centrum odciąża klub finansowo, jest operatorem, zarządza infrastrukturą, prowadzi działalność inwestycyjną, posiadając odmiennie do klubu zdolność kredytową. Model działalności w pełni się sprawdził. Klub koncentruje się na celach statutowych".
- Nie zawracamy sobie głowy zarządzaniem, możemy się w całości zająć misją społeczną klubu - komentuje Fijałkowski.
Jest jeszcze jedna konsekwencja tego modelu, co przyznaje prezes Warszawianki. Zyski z wynajmu kortów, zajęć sportowych itp. trafiają na konta Centrum. Komornik, który na wniosek miasta stara się odebrać 1,2 mln zł długu, ma dostęp jedynie do kont klubowych. - Ale i tak przejął 600 tys. zł - mówi prezes.
Prezes twierdzi, że sytuacja finansowa nadal nie jest ciekawa. Blisko 30 kortów to na razie "potencjał". Klub nie płaci miastu za użytkowanie wieczyste od 2007 r. Dlaczego? - Bo nie mamy pieniędzy - twierdzi prezes. - Czy państwo wiedzą, ile kosztuje samo oświetlenie? - pyta, po czym daje odpowiedź: - 1 mln zł rocznie. A gaz?
- Myśleliśmy, że rachunki płaci spółka Centrum jako operator - mówimy.
- Ale ona powstała całkiem niedawno. Nasze obciążenia są bardzo poważne - zapewnia prezes.
Renacjonalizacja
Klub Warszawianka pozbył się już 5 ha najcenniejszych terenów. A uzyskane z tego tytułu relatywnie skromne kwoty już dawno wydał. Mimo że ogromny grunt dostał w 1992 r. pod warunkiem, że będzie on służył celom sportowym.
Ratusz przymierza się do unieważnienia decyzji uwłaszczeniowej sprzed 17 lat. Chce odzyskać to, co jeszcze zostało na Warszawiance: ok. 12 ha gruntów. Pozew jest już w sądzie.
- To renacjonalizacja - komentuje pozew prezes mokotowskiego klubu Ryszard Fijałkowski. Potem mówi o "wysokich kosztach społecznych", a wręcz likwidacji klubowej marki. - I co z tego wszystkiego przyjdzie urzędnikom? Pomijając łamanie zasady samorządności, duże rachunki do zapłacenia.
Z obliczeń Warszawianki wychodzi 10 mln zł. - Mam pytanie: po co miastu tereny sportowe? Tu nie można budować niczego, co nie ma związku ze sportem i z rekreacją. Poza tym zostanie zaprzepaszczony dorobek klubu w zakresie sportu wysoko kwalifikowanego. - Tym pozwem miasto pójdzie w las - uważa prezes.
Próba odebrania gruntów to zasadniczy zwrot w podejściu do klubu sportowego. Dotąd działacze mogli liczyć na pobłażliwość kolejnych ekip politycznych rządzących Warszawą, poczynając od uwłaszczenia w jednym z droższych rejonów Warszawy. Dokument, jak twierdzi dziś ratusz, nie zabezpieczył interesów administracji samorządowej, która darowała klubowi majątek.
- Ówcześni włodarze oddali ziemię, nie przejmując się konsekwencjami. Nie możemy powiedzieć: trudno - mówi Marcin Bajko, szef biura nieruchomości. - Do gruntów są roszczenia przedwojennych właścicieli. Mamy alternatywę: albo wypłata odszkodowań, które będą szły w miliony złotych, albo próba unieważnienia aktu notarialnego przekazującego nieruchomości klubowi Warszawianka.
Gazeta Wyborcza
Jan Fusiecki, Iwona Szpala
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz