Jeden z najaktywniejszych działaczy mazowieckiej PO Grzegorz Kostrzewa-Zorbas złożył partyjną legitymację. - Platforma stała się związkiem zawodowym posłów i urzędników, w którym liczą się wewnątrzpartyjne układy, a nie faktyczne kwalifikacje - narzeka.
PO była pierwszą partią polityczną w jego karierze. Zapisał się do niej wiosną 2004 roku po powrocie z sześcioletnich studiów w Stanach Zjednoczonych z zakresu obronności państwa zwieńczonych doktoratem. Wcześniej był wysokim urzędnikiem MON i MSZ. Przed 1989 r. działał w opozycji demokratycznej.
PO była pierwszą partią polityczną w jego karierze. Zapisał się do niej wiosną 2004 roku po powrocie z sześcioletnich studiów w Stanach Zjednoczonych z zakresu obronności państwa zwieńczonych doktoratem. Wcześniej był wysokim urzędnikiem MON i MSZ. Przed 1989 r. działał w opozycji demokratycznej.
Od jesieni ub.r. działa w Sejmiku Mazowsza, do którego - jak podkreśla - wszedł w wielkim stylu, zdobywając rekordową liczbę głosów.
W swojej organizacji partyjnej miał opinię dysydenta. Jako jedyny radny PO krytykował otwarcie metodę obsadzania stanowisk w urzędzie marszałkowskim według partyjnego klucza (posady dzieli tu rządząca Mazowszem koalicja PO-PSL).
Nie podobała mu się taktyka wyborcza PO. - Na czołowych listach poselskich Platformy znaleźli się dotychczasowi posłowie. Czy to funkcje dożywotnie lub dziedziczne? Przecież partie powinny wybierać najlepszych kandydatów w otwartych konkursach. Zamiast nich dajemy parlamentarzystom przywileje zachowania miejsca pracy - mówi Kostrzewa-Zorbas.
Przyznaje, że czarę goryczy przelało zamieszanie towarzyszące jego staraniom o mandat senatora pod Warszawą. Sztab PO nie zebrał pod jego nazwiskiem wymaganych prawem 3 tys. podpisów. Kostrzewa-Zorbas jest przekonany, że stał się "końcową ofiarą" sabotażu zaangażowanych w kampanie działaczy PO należących do niechętnej mu frakcji, którzy głosów poparcia pod jego nazwiskiem zbierać nie chcieli.
Sztabowcy stanowczo odrzucają tę sugestie. - Umówiliśmy, że każdy kandydat na senatora ma sam zebrać co najmniej 500 podpisów. Zorbas przyniósł cztery, w tym swojej żony, potem dodał przez asystenta kolejne 130 - mówi Andrzej Szklarski, szef sztabu PO pod Warszawą.
- Z Zorbasem były od lat problemy. W zespołach, w których pracował, od razu pojawiały się konflikty. Od jego pojawienia się w kole piaseczyńskim tamtejsza Platforma podzieliła się na zaciekle zwalczające się grupy - mówi Andrzej Smirnow, wiceszef mazowieckiej PO.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz