2012/10/21

Po nas choćby Potok


W piątek wybory prezesa PZPN. Edward Potok może przegrać tylko z Romanem Koseckim. I tylko jeśli pozwoli na to Platforma Obywatelska
Do wyborów jeszcze trzy nieprzespane noce, dopiero od dzisiaj wszyscy najważniejsi delegaci będą w Warszawie i handel głosami przyspieszy, a do piątkowego maratonu głosowań, przemówień i narad w hotelu Sheraton nikt nikomu pełnej prawdy nie powie.
Emocje są takie, że krąży nawet informacja o baronie  – tak się w związkowej nomenklaturze nazywa szefów wojewódzkich związków piłkarskich – który delegatom ze swojego okręgu będzie kazał robić telefonami zdjęcia ich kart wyborczych, żeby mieć dowód, że zagłosowali tak, jak się z nimi umawiał.
Ludzie zaangażowani w układanie sojuszy mówią, że tak nieoczywistych wyborów jeszcze w PZPN nie było, a jakby zliczyć głosy, które niby ma obiecane każdy z pięciu kandydatów, to wyszłoby, że delegatów jest ponad 300. A głosuje tylko 118.
Dlatego każdy z kandydujących – Stefan Antkowiak, Zbigniew Boniek, Roman Kosecki, Zdzisław Kręcina, Edward Potok – może jeszcze udawać pewnego swych szans.
Ale z informacji „Rz" wynika, że jeśli żadna strona nie odpali w ostatnich dniach jakiejś bomby, to w piątek w walce o władzę w PZPN liczyć się będą tylko Edward Potok, czyli szef łódzkiego związku piłkarskiego, kandydat wywodzący się z najbardziej betonowych frakcji związku, i poseł PO Roman Kosecki, czyli człowiek z zewnątrz, ale nie tak radykalny jak inny były piłkarz Zbigniew Boniek. Boniek pewnie zwyciężyłby, gdyby prezesa PZPN wybierano w wyborach powszechnych, ale u delegatów już tak dużych szans nie ma, choć jego stronnicy broni jeszcze nie składają. Wybór skompromitowanego Zdzisława Kręciny byłby prowokacją, i tak daleko się związek nie posunie. A Stefan Antkowiak jest ze wszystkich kandydatów najmniej aktywny, nie jeździ w teren, nie zabiega o poparcie, niewiele obiecuje i pojawiają się nawet głosy, że zrezygnuje przed wyborami.
Manewry posła Biernata
Gdy miesiąc temu kandydaci składali w PZPN wymagane rekomendacje od klubów i związków piłkarskich, faworytem wydawał się Kosecki, a grupa skupiona wokół Potoka – on jako ostatni ogłosił, że chce kandydować – była tuż po klęsce w nieformalnych prawyborach wśród baronów. Chodziło o spotkanie, podczas którego baronowie wybierali swojego kandydata na wiceprezesa do spraw piłkarstwa amatorskiego (statut gwarantuje im, że będą mieli na tym stanowisku swojego człowieka).
Ryszard Niemiec, kandydat frakcji Potoka, dostał wówczas ledwie trzy głosy na 16. – Nie pytaj, Waterloo – mówił wtedy Niemiec przez telefon do znajomego, który chciał się dowiedzieć, jaki był wynik. Wygrał Jan Bednarek z zachodniopomorskiego, uważany za sojusznika Koseckiego. Nieznacznie pokonał Andrzeja Padewskiego z Dolnego Śląska, który prawdopodobnie będzie popierał Bońka.
Co się zmieniło przez miesiąc, że było Waterloo, a jest marsz po władzę? Z naszych informacji wynika, że zmienił się przede wszystkim plan głównych politycznych rozgrywających w tych wyborach, czyli dwóch bardzo ambitnych posłów PO, Andrzeja Biernata z Łodzi i Ireneusza Rasia z Krakowa.
To dziś w Platformie najważniejsi gracze, jeśli chodzi o sport. Raś to mocny kandydat na ministra sportu, jeśli odejdzie Joanna Mucha, a obaj są jej przeciwnikami. To Biernat, który będzie w piątek delegatem GKS Bełchatów, namówił Potoka, z którym blisko się znają z Łodzi, by wystartował w wyborach, choć wcześniej Potok namówił już do startu Antkowiaka, obiecał mu swoje poparcie i widział się w jego ekipie w roli wiceprezesa. Zgłaszając się do wyścigu, skłócił się z Antkowiakiem, ale rozbił wspólny front baronów. I o to właśnie chodziło Biernatowi.
Wydawało się, że osłabianie baronów to gra na zwiększenie szans Koseckiego, też posła Platformy. Najbardziej oczywisty scenariusz zakładał, że Kosecki wygra za cenę koalicji z Potokiem i częścią ekipy odchodzącego prezesa Grzegorza Laty, bo główni sojusznicy Potoka to śląski baron i obecny wiceprezes PZPN ds. organizacyjnych Rudolf Bugdoł oraz wspomniany Ryszard Niemiec z Małopolski.
Potem Kosecki miał się zrewanżować za poparcie, nie odcinając tych ludzi od władzy w związku, jakby to zrobił np. Zbigniew Boniek. Ale wszystko wskazuje na to, że w tym sojuszu nowego ze starym i zmiany z przetrwaniem zmienił się układ sił.
Prawo ostatniej nocy
- Biernat uznał, że na Koseckiego ma mniejszy wpływ niż na Potoka, poza tym wielu ludzi jednak razi to, że poseł zostałby prezesem niezależnego stowarzyszenia. Więc Andrzej zaczął się dość demonstracyjnie dystansować od Romka i popierającego go Cezarego Kucharskiego, żeby pokazać im miejsce w szyku – mówi nasz informator.
– Potok to rodzina żony Mirosława Drzewieckiego, byłego ministra sportu, a Biernat to jeden z najbliższych przyjaciół Drzewieckiego. Więc ten sojusz nie jest taki egzotyczny, jakby się wydawał – dodaje inny działacz. Wiadomo, że Potok – były pułkownik ludowego Wojska Polskiego, były trener i prezes m.in. Zawiszy Bydgoszcz – pytał już, czy Kosecki byłby gotów być u niego wiceprezesem, a ten nie odmówił.
Ten plan zakłada też, że Rudolf Bugdoł i Ryszard Niemiec zostaliby usunięci nieco w cień, by nikt nie mówił, że Platforma zabetonowała PZPN. Bo to ma być wariant ewolucyjny: zmieniamy związek na tyle, na ile to jest możliwe, lepiej się z ludźmi starego układu dogadać, i potem próbować reform, niż przegrać z nimi już przy urnie i odejść z niczym.
Według jednego z naszych informatorów najciekawszy rozważany wariant wygląda tak: Kosecki popiera Potoka w pierwszej turze, w której obowiązuje bezwzględna większość. Jeśli ten nie wygra, to w następnym głosowaniu, w którym wystarczy zwykła większość, Potok popiera Koseckiego i zostaje u niego wiceprezesem. – Tak to wygląda na dziś – mówi „Rz" jeden z piłkarskich działaczy. – Ale mówimy o świecie, w którym wszyscy kłamią i decyduje zawsze ostatnia noc przed głosowaniem.
Rzeczpospolita

Brak komentarzy: