Ilekroć lider PO zaczyna walkę o standardy, spadają głowy jego partyjnych przeciwników. I na tym się kończy
– Nie sądzę, by członkowie Platformy mieli w sobie jakiś szczególny gen nepotyzmu. Ale od nich oczekiwaliśmy więcej, dlatego PO jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem – powiedziała kilka dni temu Grażyna Kopińska, szefowa programu Przeciw Korupcji Fundacji Batorego.
Te słowa padły po wybuchu afery taśmowej i serii artykułów dowodzących, że legitymacja PO lub PSL jest najlepszą rekomendacją przy szukaniu posady w administracji publicznej. A Donald Tusk jak zwykle ogłosił walkę o standardy. Na celownik tym razem biorąc nepotyzm.
Przeświadczenie, że kto jak kto, ale Platforma Obywatelska jest odporna na pokusę wykorzystywania władzy do prywatnych interesów, zaszczepił w Polakach osobiście Donald Tusk. Za każdym razem, gdy partia postanowiła kogoś ukarać za niedotrzymywanie standardów, to on osobiście wcielał się w rolę naczelnego moralizatora i zarazem karzącej ręki sprawiedliwości. Dziwnym trafem uderzało to w jego potencjalnych rywali.
Pierwszą ofiarą walki o standardy była przed wyborami w 2005 roku Zyta Gilowska. Dynamiczna ekonomistka była obok Donalda Tuska jedną z najważniejszych postaci PO. To ona wymyśliła 15-procentowy podatek liniowy, który stał się sztandarowym postulatem partii. To ona na jednym z wieców wołała: „Donald, bracie, idziemy po zwycięstwo!". Tymczasem wystarczył jeden anonim od lubelskich działaczy PO, by zepchnąć Gilowską w polityczny niebyt.
Autorzy owego anonimu zarzucili Gilowskiej forsowanie syna na pierwsze miejsce lubelskiej listy Platformy, zlecanie mu odpłatnych ekspertyz prawnych i zatrudnienie w biurze poselskim synowej. Sprawa trafiła do sądu partyjnego. Nie pomogły tłumaczenia Gilowskiej, że zatrudniła synową, zanim ta nią została, i że kierownictwo PO doskonale wiedziało o sytuacji.
Tusk oświadczył, że u Gilowskiej „instynkt rodzinno-macierzyński" zwyciężył nad „instynktem publicznym". A później, komentując jej odejście z partii, powiedział: „Jeśli miałbym wygrać wybory wspólnie z Platformą Obywatelską i wskutek tego zwycięstwa nie zmieniłby się poziom moralności publicznej w Polsce i etyczne zachowanie polityków w Polsce, to lepiej nie wygrywać tych wyborów".
Były to prorocze słowa, bo wówczas Tusk przegrał wybory prezydenckie, a jego partia – parlamentarne. Za to miejsce Gilowskiej w Lublinie zajął inny ulubieniec, Janusz Palik0t.
Druga walka o wysokie standardy odbyła się niespełna rok później. Jej ofiarą padł Paweł Piskorski, były prezydent Warszawy, uważany za najbardziej uzdolnionego polityka najpierw Unii Wolności, a potem PO.
W lutym 2006 roku media spekulowały, że w Platformie szykuje się zamach na przywództwo Tuska. Głównym rozgrywającym miał być Piskorski, który ponoć forsował na szefa partii Bronisława Komorowskiego. Cała operacja miała być przeprowadzona na majowym zjeździe PO.
Zanim jednak do niego doszło, pod koniec kwietnia w „Dzienniku" pojawił się tekst o zakupie przez Piskorskiego ziemi pod zalesianie na Pomorzu Zachodnim. Gazeta wyliczyła, że ówczesny europoseł nie mógł zaoszczędzić ze swojego uposażenia pieniędzy potrzebnych na zakup tego gruntu.
W ciągu dwóch dni od publikacji Piskorski przestał być członkiem PO. Nie pozwolono mu też odwołać się od tej decyzji.
– Pojawiające się systematycznie niejasności i dwuznaczności wokół Pawła Piskorskiego i jego działań jako przedsiębiorcy, nie tylko jako polityka, pokazują, że nie możemy dalej współpracować – tłumaczył mgliście Tusk.
O wysokie standardy Tusk postanowił walczyć również po ujawnieniu w październiku 2009 r. przez „Rz" afery hazardowej. Na światło dzienne wyszły niejasne związki polityków PO z biznesmenami z branży hazardowej.
Premier najpierw bagatelizował sprawę, ale kiedy media nie dawały za wygraną, skłonił do dymisji ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, a wreszcie ogłosił dymisję sześciu ministrów z wicepremierem, szefem MSWiA Grzegorzem Schetyną na czele.
– Nie możemy zmarnować zaufania Polaków. Nie ma prawa sprawować władzy ten, kto zauważywszy błędy, grzechy, wykroczenia, przestępstwa, nie reaguje – mówił wtedy Donald Tusk. – Nie mam pretensji do współpracowników, ale w imię bezstronnego dążenia do wyjaśnienia sprawy przyjąłem ich dymisję.
W PO do dziś panuje powszechne przekonanie, że Tusk skorzystał jedynie z pretekstu, by pozbyć się z rządu rosnącego w siłę Schetyny.
Dlaczego premier nieustannie publicznie zapewnia, że walczy o wysokie standardy w polityce?
– Donald Tusk wywodzi się z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, za którym ciągnie się opinia, że było to ugrupowanie liberałów-aferałów – mówi „Rz" dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Dlatego kiedy media na poważnie zabierają się do wytykania PO niejasnych powiązań, musi zawsze rzucić kilka głów na pożarcie.
Zdaniem Chwedoruka Tusk jako doświadczony polityk piecze dwie pieczenie na jednym ogniu i wykorzystuje te okazje, by pozbywać się z partii lub chociaż osłabiać pozycje osób, które mogłyby mu zagrozić.
Lękiem przed mediami można wytłumaczyć napiętnowanie senatora Tomasza Misiaka, któremu „Gazeta Wyborcza" zarzuciła konflikt interesów przy pracy nad ustawą stoczniową w Senacie. Choć Misiak zapewniał, że w całej sprawie „nie było jego winy", Tusk uznał, że naruszył standardy, jakie powinny obowiązywać w PO. – Nie mam zamiaru tolerować takich dwuznacznych sytuacji – oświadczył premier. Napiętnowany w ten sposób Misiak odszedł z partii.
Prof. Antoni Kamiński, znawca problemów korupcyjnych, uważa, że z wojen Tuska o standardy nigdy nie wynika ich rzeczywiste podwyższenie. – Pies jest pogrzebany w systemie partyjnym. Ludzie zapisują się dziś do PO, by zrobić karierę, zdobyć stanowiska. Zaczyna się to już od młodzieżówek – podkreśla. – Tusk nie może i nie chce tego systemu zmienić, bo na nim opiera się jego władza.
Zdaniem Kamińskiego lider PO nie może też jednak jak Waldemar Pawlak wprost powiedzieć, że rodziny polityków powinny być zatrudniane w spółkach i agencjach państwowych. – Wyborców PO takie praktyki oburzają. Dlatego musi udawać, że próbuje coś zmienić – uważa Kamiński.
Rzeczpospolita, ELiza Olczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz