2012/04/12

Ujawniamy tajne umowy stołecznego ratusza


Stołeczny ratusz i warszawskie dzielnice tylko w marcu podpisały umowy zlecenia oraz umowy o dzieło na prawie 2 mln zł - ustalił reporter RMF FM Piotr Glinkowski. Między innymi po naszych interwencjach urzędnicy w końcu zgodzili się ujawnić, z kim podpisują dokumenty. Wcześniej zasłaniano się ustawą o ochronie danych osobowych. Najwięcej kontrowersji wzbudzają ogromne kwoty wydawane ratusz na zewnętrzną pomoc prawną, choć miasto dysponuje prawdziwą armią swoich prawników.
Tylko w marcu stołeczny ratusz podpisał 77 umów o dzieło lub umów zleceń. Zapłacił za nie blisko 700 tys. złotych. Wydana kwota może być jednak jeszcze wyższa o ponad 300 tys. złotych. Wynika to z kontraktów zawartych z kancelariami prawnymi.
Jeszcze bardziej rozrzutne były dzielnice. Te w marcu podpisały 278 umów na prawie 900 tys. złotych. Mimo złożonego wniosku o udzielenie informacji publicznej, do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi od urzędów dzielnicy na Ochocie i Żoliborzu. Nie wiadomo więc, ile umów tam podpisano.
Wśród wydziałów urzędu miasta na pierwszym miejscu pod względem liczby podpisanych umów jest Centrum Komunikacji Społecznej, które zawarło w sumie 22 umowy na ponad 160 tys. złotych. Co ciekawe, mimo takiego obowiązku, nie podano nazwisk osób, z którymi podpisano trzy kontrakty. Na drugim miejscu jest Gabinet Prezydenta Warszawy z 20 umowami. To jednak nie ilość, a jakość zawieranych umów budzi największe wątpliwości.
Smaczków jest sporo. Na przykład Biuro Nadzoru Właścicielskiego zawarło jedną umowę, ale za to jaką! Zapłaciło prawie 50 tys. zł prywatnej kancelarii za zbywanie akcji lub udziałów w miejskich spółkach. Niewiele mniej, bo prawie 40 tys. zł wydało Biuro Kultury na przeprowadzenie w miejskich instytucjach kultury audytu dostępności tych instytucji dla osób niepełnosprawnych.
Wśród dzielnic niekwestionowanym rekordzistą jest urząd dzielnicy Śródmieście. W marcu zawarł 60 umów za 130 tys. złotych. Ciekawostką może być na przykład przeprowadzenie zajęć na basenie dla drugich klas za 17 tys. złotych. Najwięcej wydano jednak na Targówku - aż 270 tys. złotych. Zapłacono na przykład 26 tys. zł za wprowadzanie danych do komputerów. Najciekawiej wyglądają jednak wydatki w Ursusie. W marcu to 146 tys. zł, w tym 7,2 tys. zł na pomoc przy zabezpieczaniu w materiały eksploatacyjne oraz utrzymanie stałej sprawności urządzeń (np. drukarek). Tę umowę podpisano zaledwie na 2 miesiące.

Ratusz prawnikami stoi

Ponad 190 radców prawnych na etatach i 90-osobowe biuro prawne - ta urzędnicza armia dla władz Warszawy to za mało. Jak wynika z ujawnionych przez naszego reportera umów zawieranych przez ratusz, tylko w marcu na zewnętrzną pomoc prawną wydano już prawie 170 tysięcy złotych. Kwota może jednak wzrosnąć do pół miliona - wynika to z umów zleceń zawartych z kancelariami.
Zapłacono już 70 tys. złotych za pomoc prawną dla Biura Konserwatora Zabytków. Spółka prawnicza Leżański, Pankiewicz jest zobowiązana między innymi do orzekania w trudnych administracyjnych sprawach i opiniowania umów zawieranych w ramach zadań biura konserwatora.
20 tysięcy złotych mniej do końca roku dostanie profesor Krzysztof Rączka, który ma przygotowywać opinie prawne, ekspertyzy i porady prawne. Ma również interpretować zasady stosowania prawa. W podpisanej umowie zlecenie zastrzeżono jednak, że miesięcznie nie może pracować więcej niż 15 godzin. Również blisko 50 tys. zł ratusz zapłaci kancelarii Domański Zakrzewski Palinka za udzielanie wsparcia przy wnoszeniu, cofaniu i zbywaniu akcji lub udziałów w spółkach z udziałem miasta stołecznego Warszawy. Ta sama kancelaria może zarobić jeszcze 80 tys. zł za reprezentowanie władz Warszawy w sądzie apelacyjnym. Za godzinę pracy należą się... 492 złote. Chodzi o postępowanie apelacyjne wytoczone przez Theta Investments.
Jeszcze więcej, bo niespełna 250 tys. zł może zarobić inna kancelaria prawna - Romanowski i Wspólnicy. W marcu podpisano z nią cztery umowy na obsługę prawną i reprezentowanie w sądzie. Chodzi między innymi o sprawy przeciwko Mostostalowi oraz Wolf Immobilen. Za godzinę pracy prawnicy skasuję od 492 do 799 złotych.

Stołeczni urzędnicy nie mają sobie nic do zarzucenia

"Miasto musi być reprezentowane przez prawników, którzy są najlepsi" - w ten sposób rzecznik warszawskiego ratusza broni wydawania wielkich sum na zewnętrzną pomoc prawną. Bartosz Milczarczyk twierdzi, że miasto musi płacić kancelariom, bo postępowań w sądzie jest bardzo dużo - w 2011 roku było ich ponad 3 tysiące.
Reprezentujemy interesy mieszkańców i chcemy, by reprezentowali nas najlepsi prawnicy. Specjalizacji jest sporo - podkreśla Milczarczyk. Jednocześnie rzecznik ratusza twierdzi, że zarówno 452 jak i 799 złotych za godzinę pracy prawnika to - w zależności od złożoności sprawy - cena rynkowa.
Zwolnień wśród radców i w 90-osobowym Biurze Prawnym nie będzie, bo - jak twierdzi rzecznik - byłoby to ze szkodą dla miasta. By ograniczyć wydatki, może jednak warto poszukać prawników, którzy mają nieco niższe wymagania finansowe, a nie cały czas zapewniać pracę tym samym.

Sprawa ujawnienia umów ciągnie się od kilku miesięcy

Temat tajnych umów pojawił się kilka miesięcy temu. Wówczas opozycyjny radny Jarosław Krajewski domagał się pokazania dokumentów podpisanych w 2010 roku. Opiewały one w sumie na kwotę ponad 31 mln złotych. Ratusz odmówił. Rajca Prawa i Sprawiedliwości skierował sprawę do sądu i... wygrał. Prawomocny wyrok zapadł pod koniec ubiegłego roku. W jego uzasadnieniu czytamy, że treść umów zlecenie to informacje publiczne, a utajnianie ich uniemożliwia sprawdzenie, jak wydawane są publiczne pieniądze. Od orzeczenia Sądu Okręgowego ratusz nie mógł się odwoływać. Mimo to warszawskie władze dokumentów do dziś nie pokazały. Wniosły o kasację wyroku do Naczelnego Sadu Administracyjnego.
Między innymi po naszych naciskach, ratusz zdecydował się podpisywać od marca nowe umowy z klauzulą umożliwiającą upublicznianie dokumentów. Mimo to, gdy w połowie marca reporter RMF FM chciał zobaczyć umowy, został poproszony o złożenie wniosku o udostępnienie informacji publicznej. Wniosek złożyliśmy i czekaliśmy ponad dwa tygodnie. W końcu ratusz pokazał nam umowy.

POLSKA


źródło: RMF FM

Radny Platformy zarabia na Stadionie Narodowym


Dzięki pięciu umowom z NCS firma Piotra Kalbarczyka potroiła przychody



Dekoniunktura w branży budowlanej? Piotr Kalbarczyk, warszawski radny Platformy Obywatelskiej (PO), udowadnia, że nie dotyka wszystkich. Z informacji „Pulsu Biznesu” wynika, że należącej do niego firmie budowlanej Aluglass-Realizacja (AR) w 2011 r. udało się zwiększyć przychody prawie trzykrotnie.
Dużą część tego wzrostu AR zawdzięcza pięciu kontraktom z Narodowym Centrum Sportu (NCS), państwową spółką, będącą inwestorem i operatorem Stadionu Narodowego, budowanego na EURO 2012.
Pierwsze i największe zlecenie — na projekt i wykonanie centrum konferencyjnego, klubu kibica i lóż — AR zdobył w marcu 2011 r. Kontrakt wart 41,7 mln zł firma radnego, jako lider, realizowała w konsorcjum z Pro-Al i Elektro AZ (według zapewnień Piotra Kalbarczyka, udział AR wyniósł 1/3 wartości zamówienia).
To zlecenie konsorcjum pozyskało bez przetargu, w trybie negocjacji bez ogłoszenia.
źródło: Puls Biznesu

2012/04/10

Konkursy to fikcja? Jak praca w administracji, to tylko dla samych swoich

Warunki konkursów na urzędnicze stanowiska są ustalane pod konkretne osoby, a dokumenty weryfikowane nierzetelnie - tak zatrudniani są pracownicy administracji publicznej. Problem widać na każdym szczeblu. Nie pomagają ani kolejne kontrole NIK, ani dziennikarskie publikacje.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych szuka osoby, która za kwotę od 4 870 zł do 5 240 zł miesięcznie i dodatek za staż pracy, na etat poprowadzi portal poland.gov.pl. Wymagania? Roczne doświadczenie w PR lub prowadzeniu portalu internetowego, znajomość cms, umiejętność montażu materiałów wideo, znajomość języka angielskiego na poziomie C1. 

W ministerstwie i województwie

Do konkursu stanęła nasza czytelniczka - redaktorka z kilkuletnim doświadczeniem w mediach drukowanych i elektronicznych, spełniająca wszystkie postawione warunki bazowe i dodatkowe. Wkrótce po tym, jak wysłała do MSZ plik dokumentów, dostała e-mail, w którym poinformowano ją, że aplikacja została odrzucona. Urzędniczka odpowiedzialna za rekrutację w wyjaśnieniu podała jednak stanowisko inne niż to, na które aplikowała nasza czytelniczka. Co więcej, termin nadsyłania zgłoszeń w chwili, gdy dostała ona odmowę, jeszcze nie minął. 
Jak twierdzi w liście do redakcji naTemat, nasza czytelniczka ma w MSZ znajomych, którzy poinformowali ją, że pracę przy portalu dostanie "kobieta w wieku 24 lat, której jedynym doświadczeniem zawodowym jest praca w MSZ podczas polskiej prezydencji w UE". Tą wiedzą podzieliła się z odpowiedzialną za rekrutację urzędniczką. Po krótkiej wymianie e-maili okazało się nagle, że aplikacja naszej czytelniczki nie trafiła tam gdzie powinna z powodu złego numeru na kopercie. Urzędniczka zaprosiła ją do dalszego postępowania konkursowego. Rekrutacja trwa. 
Podobny przykład opisała w liście do redakcji inna osoba, starająca się o stanowisko w wojewódzkiej instytucji kultury. Przeszła pomyślnie dwa etapy konkursowego postępowania, osiągając wyniki najwyższe ze wszystkich kandydatów. W ostatnim etapie w konkursie znalazła się osoba, której nie było w czasie poprzednich. Odpowiedziała na specjalistyczne pytania i dostała etat na stanowisku. 

Rozmowy ustawiane


Rekrutacja na stanowiska w administracji publicznej budzi kontrowersje nie od dziś. Najwyższa Izba Kontroli już w 2008 roku uznała, że co czwarty konkurs, który organizował warszawski Urząd Miasta był przeprowadzony niezgodnie z przepisami. Rzecznik prezydenta musiał na przykład doskonale znać francuski i mieć dyplom nauk politycznych, a osoba odpowiedzialna za koordynowanie kontaktów prezydenta musiała mieć wykształcenie prawnicze, dwa lata stażu pracy oraz pół roku doświadczenia w administracji. Pierwsze wymagania spełniał co do joty Tomasz Andryszczyk, który asystował Hannie Gronkiewicz-Waltz w kampanii, na drugie stanowisko idealnie nadawał się wicedyrektor gabinetu prezydent Jarosław Jóźwiak.

Nie lepiej było podczas kolejnych kontroli NIK. Prowadzone w 2010 roku wykazały np. że w Starostwie Powiatowym w Ostródzie w Wydziale Oświaty, Kultury i Sportu zatrudniono osobę bez doświadczenia zawodowego w tym zakresie. W postępowaniu odpadł kandydat, który spełniał te wymogi. Wicestarosta Ostródy tłumaczył kontrolerom NIK, że nowo zatrudniona urzędniczka dostała pracę, bo "wykazywała aktywność na innych polach". 


W naborze na jedno z kierowniczych stanowisk urzędniczych w Starostwie Powiatowym w Prudniku nie wyłoniono zwycięzcy, choć uczestniczyły w nim aż trzy osoby, które spełniały wymogi formalne. "W tym samym dniu powierzono pełnienie obowiązków na tym stanowisku osobie, która nie brała udziału w naborze, uzasadniając to faktem częstego stosowania takiego rozwiązania przez władze poprzedniej kadencji” - napisali w raporcie kontrolerzy NIK.
"Trzy czwarte samorządów źle przeprowadza nabory urzędników. Ustalenia Najwyższej Izby Kontroli wskazują, że większość robi to celowo – świadomie majstruje przy procedurach konkursowych i manipuluje wynikami – tak, by stanowiska dostawali sami swoi”.

Prawo nie pomoże


Zdaniem profesora Jerzego Regulskiego, społecznego doradcy Prezydenta RP ds. samorządu, trudno byłoby skonstruować przepisy tak, by wykluczyć przypadki zatrudniania w urzędach znajomych. - Ludzka pomysłowość jest zawsze bardzo duża, pewnych spraw po prostu nie da się uregulować - uważa profesor.


Co zatem zrobić, by stanowiska w urzędach obsadzano fachowcami, a nie znajomymi? Zdaniem prof. Regulskiego najważniejsza jest jawność i publikowanie wyników postępowań. - Ponadto urzędników należy oceniać już po efektach pracy, a jeśli są one nieodpowiednie, społeczeństwo powinno mówić o tym głośno. 
źródło: natemat.pl



2012/04/02

Nowak oglądał A2, więc przebierali robotników, żeby "się działo"


W dzisiejszym "Wproście" obszerny reportaż z odcinka C autostrady A2, jeśli w ogóle te 20 km można nazwać autostradą. W artykule Michała Majewskiego i Piotra Reszki mamy obszerny przegląd absurdów, których na budowie nie brakuje.
Jak wyjawia jeden z podwykonawców, który jeszcze do niedawna pracował przy budowie feralnego odcinka gospodarska wizyta nowego ministra transportu Sławomira Nowaka przypominała podróże sekretarzy Komitetu Centralnego.
Rozmowa dziennikarzy "Wprost" z pracownikiem budowy A2
- Z wizytą Nowaka to był kabaret. Przed przyjazdem ministra było "malowanie trawy na zielono". Robotnicy dostali nowe kamizelki.


- Serio?


- Żeby było zabawniej, to tych samych robotników minister oglądał po kilka razy. Wozili ich z miejsca na miejsce, żeby Nowak myślał, że robota idzie pełną parą.


- Jaja pan sobie robi?


- Pełna powaga. W telewizji wyglądało, jakby uwijały się tu setki ludzi.


Groteskowo wyglądają też prace nad ustawą, która ma dopuścić ruch samochodów na newralgicznych odcinkach, które - jak zapewniał w kampanii wyborczej Donald Tusk - będą przed Euro 2012 "przejezdne". Problem w tym, że taki termin w polskim prawie nie funkcjonuje, bo jeśli budowa nie jest ukończona to po prostu nie można jej użytkować. Naprędce więc powstaje ustawa, która ma zmienić ten stan rzeczy. Tu jednak kolejny problem - aż trzy ministerstwa zgłosiły zastrzeżenia, do projektu "szytego na miarę" - warunkowe oddanie drogi do użytku ma być możliwe tylko do końca mistrzostwa a budowę trzeba dokończyć w przeciągu dziewięciu miesięcy. Bardziej niż ustawę, którą ma przyjąć Sejm przypomina to rozporządzenie wójta w sprawie lokalnej dróżki, którą trzeba skończyć przed wizytą wojewody.


Ręcznego sterowania jest przy budowie A2 więcej: na męża opatrznościowego wyrósł czeski przedsiębiorca Josef Krysl, którego słowa są brane za najbardziej wiarygodne informacje o postępach prac. Urzędnicy ministerstwa transportu jak mantrę powtarzają "Krysl przyrzekł, Krysl zapewnił, Krysl powiedział, że to sprawa honoru". Jak widać konkretów w tym mało, ale gdy w kampanii wyborczej zapewnia się nieosiągalne cele, teraz trzeba się chwycić brzytwy. Niestety nie jest pewne czy chociaż ona pomoże.


źródło: natemat.pl