2009/10/30

Prezes Orła nie lubi Orląt, czyli absurd na stadionie

- To skandal, absurd: nasze pociechy muszą jeździć na ćwiczenia na drugi koniec miasta, choć pod nosem mają zbudowany stadion lekkoatletyczny - żalą się rodzice uczniów szkoły sportowej przy ul. Siennickiej. A dzieje się tak przez upór PiS-owskiego prezesa klubu Orzeł Andrzeja Szyszko.
Dagmara Kostecka ma tytuł mistrzyni Warszawy w biegu przez płotki na 300 metrów w kategorii młodzików. Chodzi do gimnazjum o profilu sportowym przy ul. Siennickiej na Pradze-Południe. Z okien szkoły ma widok na stadion lekkoatletyczny administrowany przez klub Orzeł. Za pieniądze miasta zbudowano na nim nowoczesną bieżnię tartanową i trybuny.

Przegrał wybory, to nie wpuści dzieci

Jednak Dagmara Kostecka, tak jak inne dzieci ze szkoły przy Siennickiej (podstawówka i gimnazjum o profilu lekkoatletycznym), nie ma wstępu na stadion Orła. W czasie lekcji jest on zamknięty na kłódkę. - To dla nas poważny kłopot. Córka po szkole musi jeździć na treningi aż na Akademię Wychowania Fizycznego. A potem wrócić do domu w podwarszawskim Józefowie. Z Pragi ma dobry dojazd, ale z Bielan powrót zajmuje jej półtorej godziny - mówi Bożena Kostecka, matka Dagmary.
Robert Kuczewski z rady rodziców szkoły przy Siennickiej nie kryje oburzenia: - Wszystko przez nieetyczną postawę prezesa Orła Andrzeja Szyszki - mówi. - Zachowuje się tak, jakby był prywatnym właścicielem stadionu. A przecież to obiekt budowany za publiczne pieniądze.

Rodzice przypominają, że od niepamiętnych czasów klub i pobliska szkoła współpracowały ze sobą. Wieloletnią dyrektorką szkoły była żona Andrzeja Szyszki. A prezes należał do prominentnych działaczy warszawskiego samorządu. Jako radny walczył o miejskie dotacje dla Orła, zyskując sobie miano "PiS-owskiego orła".

Ślady symbiozy pozostały w nazwach: uczniowie szkoły przy Siennickiej należą do klubu Orlęta.

Jednak dziś klub Orzeł odcina się od Orląt. Wszystko zmieniło się, gdy startując pod sztandarami PiS, Andrzej Szyszko nie dostał się w ostatnich wyborach do rady miasta, władzę w Warszawie przejęła jego polityczna konkurencja, a w szkole sportowej zmieniła się dyrekcja.

Za stadion jak za złoto

- Dwa lata temu Orzeł wynegocjował z nami stawkę opłat za korzystanie z "Orła". Płaciliśmy 200 zł plus podatek VAT za godzinę. Ale w tym roku podniósł stawkę do 500 zł plus VAT. Na takie opłaty już nas nie było stać, bo jesienią i zimą potrzebujemy miesięcznie ok. 100 godzin na treningi - mówi Barbara Mierzwa, dyrektorka szkoły przy Siennickiej.

Zapewnia, że mimo zamknięcia "Orła" przed dziećmi daje sobie radę. Większość treningów odbywa się w pobliskiej szkole oraz sąsiadującej z nią hali sportowej. - Najlepsi nasi uczniowie muszą wprawdzie jeździć na AWF, ale cóż, takie są prawa rynku: na korzystanie z "Orła" po prostu nie było nas stać - mówi Barbara Mierzwa.

- Nie mamy wpływu na zachowanie władz "Orła". To autonomiczne stowarzyszenie od nas bezpośrednio niezależne - rozkłada ręce Jarosław Karcz (PO), wiceburmistrz Pragi-Południe ds. oświaty.

A prezes Szyszko stoi na stanowisku, że nie musi się z niczego tłumaczyć. - Bo mam swoje powody - mówi. Jakie, nie wyjaśnia, odkłada słuchawką, bo z "Gazetą" generalnie nie rozmawia.

- Prezes Orła najwyraźniej chce przeczekać zły dla siebie czas. Zapewne liczy, że jego formacja dojdzie do władzy w przyszłym roku, a dziś i tak nic od miasta nie dostanie, więc zachowuje się arogancko - mówi Katarzyna Munio (Stronnictwo Demokratyczne), radna komisji sportu.

Jej zdaniem dotowanie inwestycji na Orle przez miasto było pochopne. - Najpierw trzeba było uporządkować sprawy własności terenu zajmowanych przez Orła, a potem dawać klubowi pieniądze - mówi.

Dziś klub chce się uwłaszczyć na zajmowanym terenie. - I może mu się udać, bo jest jego użytkownikiem - ocenia Munio.
Jan Fusiecki
Gazeta Stoleczna

2009/10/28

Były burmistrz Ursynowa jest męczennikiem?

- Ma w ogóle nie pracować? - tak Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO) odpowiedziała przed kamerami TVN Warszawa na pytanie, dlaczego były burmistrz Ursynowa, którego urząd naraził miasto na gigantyczne straty, dostał lukratywną posadę w miejskiej spółce.
Chodzi o Tomasza Mencinę (PO). Do kwietnia rządził Ursynowem, teraz szefuje w biurze organizacji i zarządzania miejskich wodociągów. Hanna Gronkiewicz-Waltz widzi w nim doskonałego organizatora i człowieka pokrzywdzonego przez media. Zwłaszcza przez "Gazetę", która śledzi losy procesu sądowego miasta z Mostostalem-Eksport.

Jak pisaliśmy, za spóźnienie budowy hali widowiskowo-sportowej przy Pileckiego firma ta była winna ratuszowi 74 mln zł z tytułu tzw. kar umownych (to wynikało z kontraktu). Nie musiała płacić nic, bo ursynowscy urzędnicy przegapili terminy i sprawa o egzekucję długu uległa przedawnieniu, co potwierdził prawomocny wyrok. Po ujawnieniu tych faktów Tomasz Mencina musiał podać się do dymisji.
- Jego sprawa nie jest zakończona. Została wniesiona kasacja [do Sądu Najwyższego]. Jeśli będzie podjęta, da się mam nadzieję udowodnić, że ci, co pisali, iż są to duże pieniądze [odszkodowanie od Mostostalu-Eksport], mylili się - mówiła Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Przedstawiła obraz Menciny skrzywdzonego, który niemal w kieszeni ma korzystny dla siebie wyrok Sądu Najwyższego. A zanim go dostanie, powinien popracować na mało odpowiedzialnym stanowisku. Zapewne po to, aby nabrać sił przed ostateczną rozprawą z dziennikarzami i politycznymi oponentami. Oświadczyła też, że Sąd Najwyższy ma zdecydować o podjęciu kasacji już w tym miesiącu. - Ale dopóki nie będzie rozstrzygnięcia, pan Mencina nie może wytoczyć procesu gazecie - zaznaczyła.

- Czy nie warto było poczekać z nominacją na rozstrzygnięcie sądu? - pytał reporter TVN 24.

- Ale przecież [Mencina] nie jest członkiem zarządu, nie podejmuje żadnej odpowiedzialności w tej spółce [wodociągach] - odpowiedziała.

Nie udało się nam potwierdzić tych rewelacji. - Sąd rozpatrzy skargę miasta, ale nie ma jeszcze wyznaczonego terminu rozprawy - mówi Teresa Pyźlak z zespołu prasowego Sądu Najwyższego.

Nie ma więc mowy o rozstrzygnięciu już w tym miesiącu. Na dodatek, nawet jeśli sędziowie podzielą racje miasta, skierują sprawę do ponownego rozpatrzenia. Tak więc nawet jeżeli miasto zdoła jeszcze coś w tej sprawie ugrać, nie stanie się to w tym roku. A to oznacza, że należnych pieniędzy od Mostostalu-Eksport nie dostanie.

Zapewne nie wywalczyłoby 74 mln zł, ale gra szła o grube miliony złotych, które nam się należały, a które w opinii prezydent Warszawy nie są duże. Tak jak nieduża jest w jej ocenie odpowiedzialność dyrektora ds. organizacji i zarządzania w spółce, która rozbudowuje oczyszczalnię Czajka, czyli prowadzi największą inwestycję ekologiczną w Warszawie.
Duża jest za to w opinii prezydent Warszawy rola i znaczenie Tomasza Menciny, którego broni jak niepodległości i reklamuje jako męczennika bliżej niezdefiniowanej sprawy. Tu też nie ma między nami zgody - w procesie miasta z Mostostalem-Eksport chodziło przecież o publiczne pieniądze, które urząd Ursynowa bez racjonalnego powodu odpuścił. A nie o burmistrza, który poniósł za to polityczną odpowiedzialność.
Jan Fusiecki
Gazeta Stoleczna

2009/10/22

Naraził miasto na stratę i... dostał strategiczną posadę

- Po prostu tu jestem - mówi o swojej nowej posadzie Tomasz Mencina (PO), były burmistrz Ursynowa. Odchodził z urzędu w niesławie, bo naraził miasto na gigantyczną stratę. Teraz dostał strategiczną posadę w warszawskich wodociągach.
- Tomku, zostawiłeś tu kawał serducha. Tyle pracowałeś, nieraz w nocy paliło się światło w twoim gabinecie - tymi słowami Elżbieta Igras, ursynowska radna PO, żegnała w kwietniu Tomasza Mencinę. Burmistrz dostał kwiaty, ale odchodził w atmosferze skandalu. I wszystko wskazywało na koniec jego samorządowej kariery.

Bogate doświadczenie

Kierowany przez niego zarząd odpowiadał za niegospodarność ogromnych rozmiarów. Na początku tego roku okazało się, że nie ma szans na egzekucję odszkodowania od Mostostalu Eksport. Za spóźnienie budowy hali widowiskowo-sportowej przy Pileckiego ta firma była winna miastu 74 mln zł z tytułu tzw. kar umownych. Jak pisaliśmy, nie zapłaci nawet złotówki, bo ursynowscy urzędnicy przegapili terminy i sprawa przedawniła się.
Ratusz zmusił Tomasza Mencinę do rezygnacji. - Bo na nim spoczywała odpowiedzialność polityczna za przegraną sprawę z Mostostalem - uważa Małgorzata Kidawa-Błońska, szefowa warszawskiej PO.

W kuluarach wpływowi działacze warszawskiej Platformy nie kryli, że jest im żal odwołanego burmistrza. - Partia znajdzie mu coś na osłodę - kpili radni opozycji.

I rzeczywiście: Tomasz Mencina w ostatnich dniach dostał nominację na stanowisko dyrektora biura organizacji i zarządzania w Miejskim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji. Odpowiada za strategię i promocję firmy. Podlega mu 30 osób. Zarabia na rękę ok. 7 tys. zł.

- Podołam nowym obowiązkom. Sprawami organizacyjnymi zajmowałem się w Polskim Radiu i Telewizji Polskiej - twierdzi Tomasz Mencina.

- Podstawą do zatrudnienia pana Menciny jest jego bogate doświadczenie w pracy w strukturach administracji samorządowej oraz umiejętności organizacyjne - dodaje Bartosz Milczarczyk, rzecznik MPWiK.

Partia mu szukała

Wodociągi to spółka miejska kontrolowana przez ratusz. Nie jest tajemnicą, że Tomasz Mencina ma dobre notowania w otoczeniu Hanny Gronkiewicz-Waltz. W przeszłości pracował w fundacji Świat na Tak prowadzonej przez Joannę Fabisiak. To warszawska posłanka PO, a prywatnie przyjaciółka prezydent Warszawy. - Ludzie, którzy pracowali w fundacji, to dziś samorządowa elita Warszawy - ocenia jeden z polityków PO.

- Mencina nie dostał wysokiego stanowiska. Trzeba też przyznać, że wiosną zachował się honorowo - sam złożył dymisję - tłumaczy kolegę Małgorzata Kidawa-Błońska.

Jak ustaliliśmy, koledzy z partii szukali Mencinie pracy w administracji rządowej i spółkach skarbu państwa. Ostatecznie wylądował w wodociągach, ale na kluczowym stanowisku.

Spółka prowadzi właśnie największą ekologiczną inwestycję w Polsce - rozbudowuje oczyszczalnię ścieków Czajka. Koszt tej inwestycji to ok. 2,5 mld zł. Miała być gotowa pod koniec przyszłego roku, ale to się nie uda. Wodociągi nie zbudują w całości kolektora, którym do oczyszczalni miały płynąć ścieki z lewej strony Wisły. Za niedotrzymanie terminu grozi im 1,5 mld zł kary oraz cofnięcie 1 mld zł unijnej dotacji. Niedawno okazało się, że budowa kolektora koliduje z budowanym już węzłem Trasy Mostu Północnego na Młocinach.
Gazeta Stoleczna
Jan Fusiecki, Dominika Olszewska

Lobbysta hazardowy płacił na Chlebowskiego

Jeden z bohaterów afery hazardowej wspierał finansowo kampanię byłego szef klubu parlamentarnego PO. Jan Kosek, współwłaściciel firmy zajmującej się tzw. automatami o niskich wygranych, wpłacił 18 tysięcy złotych na konto partii Donalda Tuska, ze wskazaniem na Zbigniewa Chlebowskiego.
Ale nie tylko Zbigniew Chlebowski korzystał z pieniędzy pochodzących od biznesmenów zajmujących się automatami do gry. Inny bizmesmen, którego nazwisko stało się głośne po wybuchu afery hazardowej, Ryszard Sobiesiak, wpłacił pieniądze na kampanię posła Platformy Obywatelskiej Jarosława Charłamowicza - pisze "Gazeta Wyborcza".

"Pieniądze na nasz fundusz wpływają na centralne konto, ale można wpłacić je dla konkretnego kandydata. Tak właśnie stało się w tym przypadku" - wyjaśnia gazecie skarbnik PO Andrzej Wyrobiec.

5 września 2005 roku Jan Kosek i jego żona przelali na konto partii Donalda Tuska 18 tysięcy złotych z dopiskiem: "Na rzecz kampanii do Sejmu Zbigniewa Chlebowskiego".

Ponad rok później fundusz wyborczy partii zasilił także Ryszard Sobiesiak. Podczas trwającej wówczas kampanii samorządowej wpłacił 10 tysięcy złotych na rzecz Jarosława Charłampowicza startującego do sejmiku województwa dolnośląskiego. Charłampowicz, który w sejmiku jest szefem klubu PO, to najbliższy współpracownik Grzegorza Schetyny. W 1997 roku został jego asystentem w Sejmie, teraz prowadzi jego biuro. Jest także pracownikiem etatowym krajowego biura partii - pisze "Gazeta Wyborcza".

Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek byliby nieznanymi szerzej biznesmenami, gdyby nie wybuch afery hazardowej. Sobiesiak i Kosek mają wspólną firmę zajmującą się automatami do gry o niskich wygranych. Z rozmów podsłuchanych przez CBA wynika, że lobbowali u polityków PO za korzystnymi dla branży zmianami w ustawie hazardowej. Chodziło o wycofanie z projektu ustawy zapisów o 10-procentowych dopłatach od wygranych na rozwój sportu.

Ówczesny szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski obiecywał im korzystne załatwienie sprawy. Po wybuchu afery Chlebowski twierdził, że Jan Kosek nie finansował ani jego kampanii, ani PO.
dziennik.pl, Wyborcza

Ludzie hazardu sponsorami polityków

Hazardowi lobbyści zasilili kampanię polityków Platformy Jarosława Charłampowicza i Zbigniewa Chlebowskiego
Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek są głównymi bohaterami lobbingu hazardowego. Mają wspólną firmę zajmującą się automatami do gry o niskich wygranych (tzw. jednorękimi bandytami). Z rozmów podsłuchanych przez CBA wynika, że lobbowali u polityków PO za korzystnymi dla branży zmianami w ustawie hazardowej. Chodziło o wycofanie z projektu ustawy zapisów o 10-proc. dopłatach od wygranych na rozwój sportu. Ze stenogramów wynika, że ówczesny szef klubu PO Zbigniew Chlebowski obiecywał korzystne załatwienie sprawy. A minister sportu Mirosław Drzewiecki najpierw chciał dopłat, a później z nich zrezygnował.

Po wybuchu afery Chlebowski twierdził, że Jan Kosek nie finansował ani jego kampanii, ani Platformy. Tymczasem fakt indywidualnego sponsorowania Chlebowskiego potwierdził nam Andrzej Wyrobiec, skarbnik PO.
- Pieniądze na nasz fundusz wyborczy wpływają co prawda wyłącznie na centralne konto i dopiero później są dzielone na okręgi, ale można wpłacić je też dla konkretnego kandydata. Tak właśnie stało się w tym przypadku - informuje Wyrobiec.

5 września 2005 roku Kosek wraz z żoną Marią przelali na konto PO 18 tys. zł z dopiskiem: "Na rzecz kampanii do Sejmu Zbigniewa Chlebowskiego".

Ponad rok później, 27 października 2006 roku, fundusz wyborczy partii zasilił także Sobiesiak. Podczas trwającej wówczas kampanii samorządowej wpłacił 10 tys. zł na rzecz Jarosława Charłampowicza startującego w wyborach do sejmiku województwa dolnośląskiego. Ofiarodawcy zmieścili się w limicie przewidzianym przez ordynację (15-krotność ówczesnej minimalnej płacy).

- Wpłaty od wyborców są zawsze weryfikowane i jak pieniądze pochodzą od kogoś, od kogo przyjęcie ich byłoby niewskazane, to możemy podjąć decyzję o ich zwrócić - tłumaczy Andrzej Wyrobiec, skarbnik Platformy. - W tym wypadku nie było powodu, żeby ich nie przyjąć. Wpłata została dokonana prawidłowo.

Charłampowicz, który w sejmiku jest szefem klubu PO, to najbliższy współpracownik Grzegorza Schetyny. W 1997 roku został jego asystentem w Sejmie, teraz prowadzi jego biuro. Jest także pracownikiem etatowym krajowego biura partii.

- To jego "oko i ucho" na Dolnym Śląsku, a także główny kadrowy. Pilnuje dla Schetyny, żeby w państwowych spółkach posady dostali ich ludzie - mówią lokalni politycy partii.

Charłampowicz nie wypiera się znajomości z Sobiesiakiem. - W 2002 roku zagraliśmy razem w charytatywnym meczu artyści kontra dolnośląskie VIP-y. Potem, w latach 2004-08, byłem członkiem zarządu Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej, więc jest naturalne, że znałem i kontaktowałem się z właścicielem klubu Śląsk, którym był pan Sobiesiak - mówi Charłampowicz. - Gdy zapytał mnie, czy może wesprzeć kampanię Platformy i mnie osobiście, zgodziłem się, zastrzegając, że wszystko musi być w zgodzie z przepisami. I tak się stało. Tak jak wszyscy dopiero niedawno dowiedziałem się, że ciąży na nim wyrok w sprawie korupcyjnej.

Komentarza Grzegorza Schetyny i Zbigniewa Chlebowskiego nie udało nam się uzyskać.
Mirosław Maciorowski, Jacek Harłukowicz, Wrocław
Gazeta Wyborcza

2009/10/15

Wielka rura kontra most, czyli ratuszowi coś nie wyszło

Warszawa miała być wzorem dla innych miast: aby usprawnić inwestycje, powołano specjalny zarząd i koordynatora. Nie pomogło. Brak współpracy między miejskimi instytucjami najpewniej opóźni budowę Trasy Mostu Północnego, a UE może nam wlepić kary, które grożą zrujnowaniem finansów miasta.
W 2011 r. mieszkańcy północnych dzielnic Warszawy mieli dostać nowy most, który pozwoliłby im na dojazd do centrum bez stania w korkach. Rok wcześniej miała ruszyć rozbudowana oczyszczalnia ścieków Czajka.

Czy Bruksela się zlituje

Warszawskie wodociągi przyznają, że nie zdążą na czas zbudować tunelu ściekowego na Młocinach, który pozwoli na przesył ścieków z lewobrzeżnej Warszawy do Czajki. Znaleźliśmy się na łasce i niełasce komisji europejskiej. Jeśli po 2010 r. będziemy nadal wypuszczać ścieki do Wisły, grozi nam 1, 5 mld zł kary i odebranie 1 mld zł unijnych dotacji. Urzędnicy w Brukseli mogą się nad nami nie zlitować, bo Warszawa rozbudowuje Czajkę już od wielu lat.
W dodatku opóźnienie budowy kolektora na Młocinach godzi w harmonogram prac budowy Trasy Mostu Północnego. Gigantyczne cztery komory ściekowe (największa będzie głęboka na 42 metry) i ogromne rury łączące oba brzegi Wisły zaplanowano pod węzłem Trasy Mostu Północnego na Młocinach. Powinny więc powstać wcześniej. Sęk w tym, że trasa już powstaje, a wodociągi nie mają nawet pozwolenia na budowę kolektora.

Urzędnicy zastanawiali się, jak przyspieszyć budowę komór połączeń z Czajką. - Zlecenie tych prac z wolnej ręki nie wchodzi w grę, to zbyt droga inwestycja [80 mln euro] - mówi nam jeden z wysokich urzędników ratusza. Trzeba będzie więc ogłosić przetarg. Niemal pewne jest, że jego wynik będzie oprotestowany przez przegranych. Dlatego w ratuszu nikt nie wierzy, że rurę do Czajki uda się zgodnie z planem zbudować do połowy przyszłego roku.

Skoordynowali jak Wojciechowski z Kochaniakiem

Optymistyczny scenariusz przewiduje zakończenie budowy komór na Młocinach w 2011 r. Jeśli tak się stanie, istnieją szanse na uruchomienie Trasy Mostu Północnego o czasie. Jednak wodociągi zakładają jeszcze późniejsze zakończenie prac i poprosiły komisję europejską o przesunięcie terminu oddania do 2012 r. Budowa Trasy Mostu Północnego może opóźnić się o rok. Jak mogło dojść do sytuacji, w której zaniedbanie miejskich wodociągów może narazić miasto na tak gigantyczne kłopoty i kary?

Aby szybciej prowadzić inwestycje, prezydent Gronkiewicz-Waltz powołała koordynatora ds. remontów. Działa też Zarząd Miejskich Inwestycji Drogowych, który ma dbać o to, by projekty były uzgadniane z właścicielami rur, przewodów energetycznych itp. Te instytucje nadzoruje bezpośrednio Jacek Wojciechowicz, wiceprezydent Warszawy. Jednak w tym przypadku kluczową rolę ogrywa spółka miejska - Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji (MPWiK). Tu nie ma już prostej zależności. Bezpośrednią pieczę nad spółkami i ekologią ma inny wiceprezydent - Jarosław Kochaniak.

Na dodatek miasto oddelegowało do kontroli wodociągów dwóch burmistrzów z rekomendacji PO - Marka Andruka (Wola) i Jarosława Dąbrowskiego (Bemowo). - Jednak tak dużych spółek jak wodociągi nikt porządnie nie kontroluje. Burmistrzowie przyznają, że pracę w radzie traktują jako zajęcie drugorzędne, przyjeżdżają na posiedzenia raz w miesiącu, biorą dietę [miesięcznie od 2 do 3 tys. zł]. I na tym koniec - mówi nam pracownik MPWiK.

- Posady w miejskich spółkach, takich jak wodociągi, traktuje się jak ciepłe posadki rozdawane według partyjnego lub towarzyskiego klucza. Mieli pecha, bo okazało się, że tu trzeba naprawdę coś zbudować - kwituje wysoki urzędnik ratusza.
Dominika Olszewska, Jan Fusiecki
Gazeta Stoleczna

Wielka rura kontra most, czyli ratuszowi coś nie wyszło

Warszawa miała być wzorem dla innych miast: aby usprawnić inwestycje, powołano specjalny zarząd i koordynatora. Nie pomogło. Brak współpracy między miejskimi instytucjami najpewniej opóźni budowę Trasy Mostu Północnego, a UE może nam wlepić kary, które grożą zrujnowaniem finansów miasta.
W 2011 r. mieszkańcy północnych dzielnic Warszawy mieli dostać nowy most, który pozwoliłby im na dojazd do centrum bez stania w korkach. Rok wcześniej miała ruszyć rozbudowana oczyszczalnia ścieków Czajka.

Czy Bruksela się zlituje

Warszawskie wodociągi przyznają, że nie zdążą na czas zbudować tunelu ściekowego na Młocinach, który pozwoli na przesył ścieków z lewobrzeżnej Warszawy do Czajki. Znaleźliśmy się na łasce i niełasce komisji europejskiej. Jeśli po 2010 r. będziemy nadal wypuszczać ścieki do Wisły, grozi nam 1, 5 mld zł kary i odebranie 1 mld zł unijnych dotacji. Urzędnicy w Brukseli mogą się nad nami nie zlitować, bo Warszawa rozbudowuje Czajkę już od wielu lat.
W dodatku opóźnienie budowy kolektora na Młocinach godzi w harmonogram prac budowy Trasy Mostu Północnego. Gigantyczne cztery komory ściekowe (największa będzie głęboka na 42 metry) i ogromne rury łączące oba brzegi Wisły zaplanowano pod węzłem Trasy Mostu Północnego na Młocinach. Powinny więc powstać wcześniej. Sęk w tym, że trasa już powstaje, a wodociągi nie mają nawet pozwolenia na budowę kolektora.

Urzędnicy zastanawiali się, jak przyspieszyć budowę komór połączeń z Czajką. - Zlecenie tych prac z wolnej ręki nie wchodzi w grę, to zbyt droga inwestycja [80 mln euro] - mówi nam jeden z wysokich urzędników ratusza. Trzeba będzie więc ogłosić przetarg. Niemal pewne jest, że jego wynik będzie oprotestowany przez przegranych. Dlatego w ratuszu nikt nie wierzy, że rurę do Czajki uda się zgodnie z planem zbudować do połowy przyszłego roku.

Skoordynowali jak Wojciechowski z Kochaniakiem

Optymistyczny scenariusz przewiduje zakończenie budowy komór na Młocinach w 2011 r. Jeśli tak się stanie, istnieją szanse na uruchomienie Trasy Mostu Północnego o czasie. Jednak wodociągi zakładają jeszcze późniejsze zakończenie prac i poprosiły komisję europejską o przesunięcie terminu oddania do 2012 r. Budowa Trasy Mostu Północnego może opóźnić się o rok. Jak mogło dojść do sytuacji, w której zaniedbanie miejskich wodociągów może narazić miasto na tak gigantyczne kłopoty i kary?

Aby szybciej prowadzić inwestycje, prezydent Gronkiewicz-Waltz powołała koordynatora ds. remontów. Działa też Zarząd Miejskich Inwestycji Drogowych, który ma dbać o to, by projekty były uzgadniane z właścicielami rur, przewodów energetycznych itp. Te instytucje nadzoruje bezpośrednio Jacek Wojciechowicz, wiceprezydent Warszawy. Jednak w tym przypadku kluczową rolę ogrywa spółka miejska - Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji (MPWiK). Tu nie ma już prostej zależności. Bezpośrednią pieczę nad spółkami i ekologią ma inny wiceprezydent - Jarosław Kochaniak.

Na dodatek miasto oddelegowało do kontroli wodociągów dwóch burmistrzów z rekomendacji PO - Marka Andruka (Wola) i Jarosława Dąbrowskiego (Bemowo). - Jednak tak dużych spółek jak wodociągi nikt porządnie nie kontroluje. Burmistrzowie przyznają, że pracę w radzie traktują jako zajęcie drugorzędne, przyjeżdżają na posiedzenia raz w miesiącu, biorą dietę [miesięcznie od 2 do 3 tys. zł]. I na tym koniec - mówi nam pracownik MPWiK.

- Posady w miejskich spółkach, takich jak wodociągi, traktuje się jak ciepłe posadki rozdawane według partyjnego lub towarzyskiego klucza. Mieli pecha, bo okazało się, że tu trzeba naprawdę coś zbudować - kwituje wysoki urzędnik ratusza.
Dominika Olszewska, Jan Fusiecki
Gazeta Stoleczna

2009/10/09

Wielki show za lewą kasę

Klub sportowy "Orzeł" pisowskiego prezesa Andrzeja Szyszki dostał niezgodnie z przepisami półmilionową dotację - ustalili kontrolerzy prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. - Ratusz powinien zastanowić się, jak ukarać winnych - uznali we środę radni komisji rewizyjnej.
Chodzi o 490 tys. zł, które miasto przekazało "Orłowi" w 2007 r. na dofinansowanie międzynarodowego mityngu lekkoatletycznego Pedro's Cup. W ocenie biura kontroli ratusza urzędnicy odpowiedzialni za sport złamali przepisy. Lista zarzutów jest długa: niewłaściwe rozliczenie podatku VAT, brak prognozy wpływów ze sprzedaży biletów oraz logo Warszawy na koszulkach zawodników.

Najcięższy zarzut dotyczy prezesa Andrzeja Szyszki. Według ustaleń kontrolerów, starając się o dotację dla "Orła", miał oświadczyć, że klub nie ma zaległości finansowych. Tymczasem okazuje się, że z tytułu podatków i ubezpieczeń miał w tym czasie długi przekraczające 400 tys. zł. "Prezes klubu przyznał, że oświadczenie o braku zaległości płatniczych wobec ZUS i urzędu skarbowego nie było zgodne ze stanem faktycznym" - czytamy w sprawozdaniu kontrolerów.
- To bardzo poważane zarzuty. Myślę, że ratusz powinien skierować wniosek do prokuratury, bo wiele wskazuje na to, że doszło do poświadczenia nieprawdy w oficjalnych dokumentach - mówi Paweł Lech (PO), szef komisji rewizyjnej.

Wczoraj radni tej komisji zwrócili się do biura sportu z prośbą o interwencję w sprawie "Orła". - Być może przekazaną nieprawnie dotację będzie można odzyskać. Na pewno klub znajdzie się na cenzurowanym i zgodnie z przepisami przez trzy lata nie będzie mógł starać się o wsparcie z miasta - dodaje Paweł Lech.

Andrzej Szyszko nie chce się na temat kontroli wypowiadać: - Nie dostałem raportu. Ustosunkuję się do niego, gdy dostanę tekst do ręki.

Dziś prezes "Orła" ma polityczne wakacje. Nie dostał się do rady miejskiej podczas ostatnich wyborów (startował z listy PiS). Jednak wcześniej był przez lata wpływowym politykiem prawicy (m.in. szefem Rady Warszawy). I wykorzystywał polityczne koneksje w staraniach o dotację na modernizację i organizowanie imprez na "Orle". - Zawody lekkoatletyczne, o których piszą urzędnicy ratusza, to był cyrk. Miał patronat Hanny Gronkiewicz-Waltz, bo miasto dało dotację. Ale wśród wyróżnionych gości dominowali pisowscy ministrowie. Jan Szyszko, ówczesny szef resortu zdrowia, dostał pamiątkową statuetkę - wspomina Katarzyna Munio z komisji sportu rady miejskiej.

Jednak zaznacza, że nie było to najlepsze miejsce dla politycznej reklamy: tego typu zawody nie przyciągają widzów i trybuny świeciły pustkami. W całej sprawie swój udział ma też warszawska lewica, a konkretnie desygnowany przez nią na stanowisko szefa biura sportu Wiesław Wilczyński. - SLD przycinało konsekwentnie wnioski o dotację. Jednak dyrektor Wilczyński bardzo zabiegał, by mityng na "Orle" dostał wsparcie - wspomina Katarzyna Munio.

- Bo moje zadanie to dbać o sport, a nie bawić się w politykę - komentuje dyrektor Wilczyński. - Tego typu zawody muszą dostawać dotację z publicznej kasy. Lekkoatletyka nie ma ani licznych prywatnych sponsorów, ani masowej widowni.

Raport kontrolerów bije też w biuro sportu. Wynika z niego bowiem, że jego urzędnicy nie sprawdzili kondycji klubu. - Nie mamy takich uprawnień. Ale wydałem polecenie, by całą sprawę jeszcze raz gruntownie zbadać - zapewnia Wiesław Wilczyński.
gazeta stoleczna
Jan Fusiecki

Rysy na szczycie PO

Po dymisjach w rządzie w Platformie wstrząs, ale bratobójczej walki raczej nie będzie
Dziś w Warszawie rada krajowa PO, na której wystąpi premier Donald Tusk. Przekaz? Kryzys w rządzie i PO zażegnany, ruszamy na wojnę z PiS. Jednak środowa konferencja Tuska, na której ogłosił dymisje sześciu ministrów, była tak mocnym wstrząsem, że w sejmowych kuluarach można było wczoraj odnieść wrażenie, iż politycy PO szybko się nie otrząsną. - Budowana przez lata hierarchia została zburzona. Jest pytanie, czy nowa wyłoni się w walce, czy w negocjacjach - mówi nam polityk z władz PO.
Tandem Tusk - Schetyna przetrwa?

Co oznacza przeniesienie wicepremiera i szefa MSWiA Grzegorza Schetyny z rządu do Sejmu na szefa klubu PO? Do tej pory to numer dwa w Platformie, niemal pewny następca Tuska na stanowisku premiera. Przed wybuchem sprawy hazardowego lobbingu role na maraton wyborczy 2010-11 były rozpisane - Tusk na prezydenta, Schetyna na premiera, marszałek Bronisław Komorowski na szefa PO. Dziś to już scenariusz mało realny.

Choć premier ciągle powtarza, że ma do Schetyny zaufanie, to ruch Tuska go osłabił. Byli wobec siebie lojalni: Schetyna sam podał się do dymisji, by nie być obciążeniem dla premiera. Odchodzi z rządu, choć z dokumentów wynika, że w sprawie hazardowego lobbingu jest czysty. Scenariusz wyjścia z kryzysu układali razem, konsultowali ze sobą dymisje.

Mimo że media już próbują kreować między nimi "zimną wojnę", bratobójczej walki raczej nie będzie. - Grzegorz wie, że wojna z Tuskiem to byłby koniec Platformy, którą od lat budowali - mówi osoba z otoczenia Schetyny. - Nieważne, czy mu przykro, schował ambicje. Nie ma pomysłu, żeby robić ośrodek władzy bis w Sejmie.

Michał Boni, szef doradców premiera, jeden z nielicznych, którzy zostali w kancelarii Tuska: - Decyzje premiera pokazują, że jeśli ta wojna ma się toczyć, to niech się toczy w parlamencie. A rząd ma swoje zadania i powinien je wykonywać. To był dobry ruch.

Bielecki premierem po Tusku?

Jak słyszymy z kilku źródeł, dymisję Schetyny doradzało premierowi jego gdańskie otoczenie, m.in. były premier Jan Krzysztof Bielecki i Krzysztof Kilian, były minister łączności w rządzie Suchockiej, dziś wiceprezes Polkomtelu, i Sławomir Nowak, odchodzący szef gabinetu Tuska. Do Schetyny - polityka z Wrocławia - nie mieli zaufania. To Kilian może zostać szefem gabinetu premiera (wymieniany jest też jako kandydat na ministra sportu).

- Kilian to świetny organizator, ale bez politycznego zacięcia - mówi jego znajomy. - Dlatego pewnie Grzegorz dalej będzie jednym z najbliższych doradców Tuska. Ale już niejedynym i nie z tak silną pozycją - mówi polityk z władz PO.

Znajomy Tuska i Schetyny: - Donald chciał przywrócić równowagę sił w PO, pokazać, że to on jest szefem.

Jak słyszymy, dymisja Schetyny może oznaczać, że Tusk widzi teraz Bieleckiego, a nie Schetynę na stanowisku premiera po wyborach prezydenckich. - Wszystko będzie zależało od prac komisji śledczej i tego, czy Schetynie uda się wybronić siebie, PO i samego Tuska - mówi polityk z władz PO.

Znajomy obu: - Donaldowi będzie trudno poradzić sobie bez Grzegorza w rządzie. Od lat stanowili tandem. Tusk był twarzą Platformy, Schetyna trzymał struktury, poganiał ministrów - mówi znajomy obu polityków.

Nowe otoczenie Tuska w kancelarii ma być bardziej merytoryczne. - Mamy najtrudniejszy budżet od lat, ileś pozaczynanych projektów i trzech odwołanych konstytucyjnych ministrów. Premier potrzebuje wsparcia - dodaje ten sam rozmówca.

Klub nie chce dworu?

Schetyna dowodzący w Sejmie PO oznacza, że żywot kończy tzw. dwór Tuska - kilku kolegów, którzy kreślili polityczne scenariusze, spędzali wieczory, oglądając mecze. Oprócz Schetyny z kancelarii Tuska odchodzą Sławomir Nowak, Paweł Graś i Rafał Grupiński. Razem mają być we władzach klubu,

jednak w tym gronie sielanki nie będzie. Choćby dlatego, że Nowak był za dymisją Schetyny, a w PO słyszy się o ich konflikcie. - Bzdura - odpisał nam Nowak w SMS-ie.

- Nie ma pęknięcia. Próby poróżnienia mnie z premierem Tuskiem czy kreowania konfliktu z Nowakiem to absurd. PO to nasz wspólny projekt, emocje trzeba wyciszyć - mówi "Gazecie" sam Schetyna.

Nie wszyscy posłowie PO są zadowoleni, że dwór Tuska opanuje klub. - Większość cieszy się, że Grzegorz przychodzi do klubu, bo to świetny organizator. Sprawdzi się jako generał w wojnie z PiS. Ale w prezydium są nastroje minorowe, bo nikt nie lubi rezygnować z władzy - mówi polityk z zarządu PO. - Jednak jeśli Donald tak zdecyduje, nikt się nie sprzeciwi.

Jutro po radzie krajowej klub PO ma wybrać Schetynę na szefa. Będzie też wybór czterech wiceprzewodniczących. Pod uwagę brana była koncepcja, żeby dowartościować prawe i lewe skrzydło Platformy. Dlatego wiceszefami mogą zostać Jarosław Gowin i Janusz Palikot.


Wojna czy reformy?

Dla części PO rekonstrukcja rządu to sygnał, że skończyło się reformowanie, a zaczęła na dobre kampania. Ale minister Boni zaprzecza. - Ja nie odczuwam jakiegoś przestawienia. A to, że mogą się pojawić nowe osoby, również eksperci, to zupełnie naturalne - mówi Boni.

"Gazeta": Co z reformą emerytur mundurowych, którą miał przygotować Schetyna?

- Jest wielu wiceministrów dobrze przygotowanych, rozumiejących procesy, będzie kontynuacja. Nikt nie będzie wywracał niczego do góry nogami.

W listopadzie - na dwulecie rządu - Boni ma przedstawić nowy dokument programowy. - Po pierwsze, trzeba myśleć o skuteczności, czyli wiedzieć, które reformy mogą być przyjęte - mówi Boni.
Gazeta Wyborcza
Renata Grochal

2009/10/05

O czym mówili politycy PO z biznesmenami

Dotarliśmy do kolejnych stenogramów i opisów rozmów inwestorów od hazardu z działaczami Platformy
SPRAWA ZMIAN W USTAWIE HAZARDOWEJ

20 lipca 2008 r. Ryszard Sobiesiak (biznesmen z branży hazardowej) rozmawia ze Zbigniewem Chlebowskim.

R. S.: Cześć, Zbyszek.

Z. Ch.: Cześć, Rysiek.

R. S.: Co tam? Jesteś na Dolnym Śląsku?

Z. Ch.: Tak, prawdziwą wojnę stoczyłem w czwartek...

R. S.: No coś tam słyszałem, z Mirkiem rozmawiałem, udało się coś, myślisz?

Z. Ch.: W ogóle to wyprostowałem, wiesz, nie chcę mówić przez ten... [...]

R. S.: A powiedz, umówiłbyś tego... bo ja będę w Warszawie. Mirek ma mnie umówić tam w Warszawie z kimś. Więc w Warszawie też na pewno będę jeden dzień.

Z. Ch.: A kiedy będziesz?

R. S.: No właśnie nie wiem. To od niego zależy, bo jutro mam dzwonić do niego, żeby mu przypomnieć. Weź jeszcze z nim pogadaj, jak będziesz się z nim widział, bo ja tam z nim dość długo rozmawiałem przedwczoraj, tłumaczyłem to...

Z. Ch.: Oni w ogóle... Powiem ci tak między nami: ani Grześ, ani Miro, znaczy się, ja sam prowadzę rozmowy [niezrozumiale]. Oni dzwonią do mnie, że pełne wsparcie i wszystko...

R. S.:... a nie dają znaku...

Z. Ch.: Nie dają wsparcia. W poprzedniej rozmowie ja go prawie przekonałem do takich rzeczy, że wiesz... on ze mną gadał śmiesznie, bo ja mówię, gdybyście wydali odmowną decyzję, to ja rozumiem, ale...

R. S.: Wstrzymali, my wszystko zrobiliśmy, a oni...

Z. Ch.:... postępowanie...

R. S.: Ale pierwsze, co zrobili, to zrobili też niezgodnie z prawem, tylko kłóć się z nimi, jak się możesz kłócić z nimi. Nie będziemy teraz gadać. Powiedz, Zbyszku, prosiłbym cię tak jak byś... ja do Mirka dzisiaj będę w takim razie dzwonił. Na domowy do niego zadzwonię i jutro rano mu przypomnę. Niech on się wychyli wreszcie, bo ja zrozumiałem, że on też rozmawiał tam...

25 sierpnia 2008 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia ze Zbigniewem Chlebowskim.

R. S.: Kiedy do Warszawy udajesz się? Cześć, Zbyszek.

Z. Ch.: Warszawę mam w środę, czwartek.

R. S.: Aha.

Z. Ch.: Tam do tego naszego Janka (chodzi o Jana Koska – red.), wiesz...

R. S.: No wiem, no k... no przecież, no ja chciałem się, chciałem właśnie zapytać, co tam, jest jakaś szansa? No bo wiesz, k... daj spokój, mam nadzieję, że tam ze mną już będzie wszystko w porządku, nie?

Z. Ch.: Z tobą na... na 90 procent, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo, tak ci powiem.

R. S.: To są k... tak, ja wiem. Ale byś wykorzystał do tego, k... Mirka i... i... tego drugiego, nie?

Z. Ch.: A z nim nie gadam, to powiem ci szczerze, Rysiu, że tak, bo wiesz...

29 września 2008 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Janem Koskiem (lobbysta z branży hazardowej).

R. S.: Słuchaj, bo idę do tego ważniejszego u nas, wiesz... K... jak mam z nim rozmawiać, co mam zakomunikować mu, że to są pisiory czy co? Ten, ten, ten się nazywa Kawalec, tak?

J. K.: Nie, Kapica (Jacek Kapica, wiceminister finansów – red.).

R. S.: Kapica! K... ciągle mi się pier...

J. K.: Kapica (niezrozumiale).

R. S.: Kapica, dobra. I teraz ty powiedz mi, ta ustawa mówisz przeszła, tak?

J. K.: Gdzieś przeszła, poszła do uzgodnień.

R. S.: Co mam mu w dwóch słowach powiedzieć takiego co ten, ten co, bo ma mi Sławek przygotować, ten chudy, ma mi przygotować k... takie wyliczanki, co oni tam wyrabiają z tą ustawą, że ona jest kompletnie pierd... i nie tędy idą.

J. K.: Kompletnie pierd...

R. S.: Ale to będę miał później. Co mam mu k... pokazać czy dać? Powiem oczywiście o twojej sprawie, k... no bo to jest ewidentna... Robi komisję bydlak, a później nie...

9 marca 2009 r. Jan Kosek dowiaduje się o rozporządzeniu ministra finansów z 24 lutego. Dzwoni do Ryszarda Sobiesiaka i komentuje jego treść.

R. S.: Możemy się zwijać z branżą hazardową (...) wszystkie automaty trzeba przerobić, wtedy będzie po zabawie, nikt grać nie będzie.

10 marca 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia ze Zbigniewem Chlebowskim.

R. S.: Grześka zarazić tą sprawą, bo oni rozpierd...

Z. Ch.: Ja ci powiem szczerze, Rysiu... ja już nie mam siły sam walczyć z tym wszystkim... jakby Grzegorz, Mirek trochę pomogli mi... przecież wiesz, biegam z tym sam... blokuję tę sprawę dopłat od roku... to wyłącznie moja zasługa.

10 marca 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Mirosławem Drzewieckim.

R. S.: Ten idiota podpisał rozporządzenie (które – red.) kładzie hazard na łopatki. Możecie zapomnieć o dopłatach 180 euro, bo nikt nie będzie płacił podatku, jak nie zarobi na ten podatek... to jest w was strzał.

10 marca 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Janem Koskiem.

R. S.: Oni chcą dopłaty wprowadzić w kwietniu.

J. K.: To trzeba blokować na wszystkie możliwe sposoby... ty się zajmij tymi dwoma... powiedz im, że to jest poważna sprawa.

R. S.: Zbyszek nic nie może, jeśli go nie wesprą Grzesiek i Mirek.

31 marca 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Janem Koskiem.

R. S.: To, co się zrobiło, to wygląda poważnie.

J. K.: Jak już my nie będziemy na nich głosować, to nikt nie będzie głosować na nich.

5 maja 2009 r. Sławomir Sykucki, były pracownik resortu finansów, informuje Sobiesiaka, że ustawa trafiła do uzgodnień międzyresortowych, a dopłaty wchodzą w życie 1 stycznia 2010 r.

R. S.: Przecież te ch... mówili, że jest odłożona.

17 maja 2009 r. Jan Kosek rozmawia z Ryszardem Sobiesiakiem.

J. K.: Oni (chodzi m.in. o Zbigniewa Chlebowskiego – red.) to zblokują?

R. S.: On (Chlebowski – red.) mówi tak. Opierd... em go za to, że mówił co innego, że przynajmniej pół roku spokoju.

Sobiesiak dodaje, że właśnie jedzie w tej sprawie do Drzewieckiego.

17 maja 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Janem Koskiem.

R. S.: Trzeba przygotować plan i przekazać go człowiekowi Mirka, który to poprowadzi.

22 maja 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Janem Koskiem.

J. K.: Kapica się w Internecie wypisał, bo wycofał projekt 11 maja.

R. S.: Wycofanie dopłat może nastąpić po jego (Kapicy – red.) rozmowie z Drzewieckim. (...) To był pomysł Drzewieckiego. To już nie ma o czym rozmawiać... panie prezesie – załatwione!

29 sierpnia 2009 r. do Ryszarda Sobiesiaka dzwoni Andrzej Stoch, małopolski biznesmen.

Stoch w rozmowie dotyczącej małopolskiej PO pyta o spotkanie Chlebowskiego z Drzewieckim i jego wyniki.

R. S.: W tym tygodniu mieli się spotkać. (...) Wiesz, ja tam miałem... – jak się spotkamy, to ci powiem – z Magdą miałem w Warszawie gdzieś tam ją włożyć, nie chciałem do nich kur... dzwonić, bo zaczęli gdzieś pisać, gadać głupoty... Dzisiaj jest sobota, no to może dzisiaj wieczorem albo jutro rano zadzwonię do tego do domu i zapytam, co jest grane.

31 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Józefem Forgaczem, dolnośląskim onkologiem, bliskim współpracownikiem Sobiesiaka i znajomym Chlebowskiego.

J. F.: Rysiu, dzwonił nasz kolega (Chlebowski – red.) i prosił, bym ci przekazał... prosił o dyskrecję i żebym przekazał ci, że to spotkanie o 15 z Marcinem w Marcinkowicach (chodzi o Marcinowice – red.) na CPN.

R. S.: Nie o 15.30?

J. F.: O 15.

R. S.: Ale kiedy dzwonił?

J. F.: Przed chwilą do mnie dzwonił, powiedział, żebym nie gadał i żebym przekazał ci informację, żeby dyskrecję zachować.

Następnie agenci CBA śledzący Sobiesiaka zaobserwowali jego spotkanie z Chlebowskim na cmentarzu w pobliżu stacji benzynowej w Marcinowicach.


Sprawa załatwienia pracy córce lobbysty

22 sierpnia 2009 r. Rozmowa Ryszarda Sobiesiaka z Marcinem Rosołem, szefem gabinetu politycznego ministra Drzewieckiego.

Sobiesiak relacjonuje, że jego córka Magda ma 26 sierpnia rozmowę kwalifikacyjną w siedzibie Totalizatora Sportowego. Rosół stwierdza, że rozmawiał z córką Sobiesiaka i umówił się z nią na spotkanie 24 sierpnia.

23 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z córką.

Ta twierdzi, że dużo czyta i opracowuje strategię na rozmowę kwalifikacyjną.

24 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Andrzejem Stochem.

R. S.: Wczoraj z nim rozmawiałem (z Drzewieckim – red.), jutro będę się z nim widział.

24 sierpnia 2009 r. Sobiesiak rozmawia przez telefon ze Sławomirem Sykuckim.

Sykucki mówi, że jest umówiony na spotkanie z córką Sobiesiaka. Sobiesiak odpowiada, że jest umówiony „z głównym” (Drzewieckim – red.). Sykucki relacjonuje postępy w rozmowach w sprawie córki Sobiesiaka. Stwierdza, że m.in. ma kolejne głosy w radzie nadzorczej. Sobiesiak odpowiada: “ To nie powinno być problemu...”. Sykucki dodaje, że boi się, że będzie kandydował “ktoś z centrali”, ale liczy jeszcze na głos dziewczyny “od Drzewka” (chodzi o Monikę Rolnik, wybraną do rady nadzorczej Totalizatora Sportowego – według CBA – z polecenia Drzewieckiego).

24 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z córką przed jej spotkaniem z Marcinem Rosołem.

R.S.: Najpierw pogadaj z nim. (...) on będzie się widział z tym. Wiesz...

24 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak mówi córce, co ma powiedzieć Rosołowi na spotkaniu.

R.S.: Jak będzie się (Rosół – red.) dziś widział z panem (Drzewiecki), to niech powie, że ja już jestem...

Sobiesiak prosi też córkę, aby zapytała Rosoła “o lokal na Mickiewicza, bo miał pilotować, a tam jest nowy przetarg”.

Chodzi o lokal w dzielnicy Żoliborz w Warszawie, w którym Sobiesiak stara się o zezwolenie na wykonywanie działalności hazardowej.

25 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia ze Sławomirem Sykuckim.

R.S.: Miałem zadzwonić z innego telefonu.

Gdy rozmowa schodzi na temat córki Sobiesiaka, ten mówi: “zmieniła się koncepcja, (...) Magda rezygnuje”.

Stwierdza, że zadzwoni z innego telefonu.

25 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Ryszardem Badryjem, adwokatem z Wrocławia.

R.S.: Z tym rozmawiałem telefonicznie (Chlebowskim – red.) (...) Magda wycofała się z projektu po wczorajszym spotkaniu. Miała najlepsze papiery, ale tatusia niedobrego... (...) lepiej mieć teraz spokój niż później (...) jak przyjadę, to ci opowiem.

27 sierpnia 2009 r. Jan Kosek rozmawia z Ryszardem Sobiesiakiem.

R.S.: Wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA... – jak się spotkamy, to ci powiem – donosów było tyle, że k... wiesz... ze względu na mnie oczywiście.

J.K.: Oczywiście.

28 sierpnia 2009 r. Ryszard Sobiesiak rozmawia z Ryszardem Preschem, swoim biznesowym kolegą (zasiada w wielu spółkach zajmujących się działalnością hazardową).

R.S.: Wycofałem Magdę, ale jak się spotkamy, to powiem dlaczego. Tam się już jaja zaczęły dziać. Już donosy, ale ten... nie na telefon rozmowa. Jak się spotkamy, to pogadamy...


SPRAWA PROWOKACJI WOBEC WICEMINISTRA FINANSÓW JACKA KAPICY

10 marca 2009 r. Ryszard Sobieski rozmawia z Janem Koskiem.

J.K.: Musimy się z nim spotkać (z Chlebowskim – red.), bo to jest grób dla nas. (...) Nikt nie będzie grał za 20 groszy, żeby wygrać 15 złotych.

R.S.: Musimy Zbyszkowi wytłumaczyć, żeby to puścił dalej, że to jest dla nas kaplica... w tym układzie nikt nie zapłaci 180 euro od automatu.

10 marca 2009 r. Jan Kosek po spotkaniu ze Zbigniewem Chlebowskim dzwoni do Ryszarda Sobiesiaka.

J.K.: Powiedziałem Zbyszkowi, o co idzie i o co się rozchodzi. Obiecał (Chlebowski – red.), że będzie działał, ale ch... wie, co z tego wyjdzie.

R.S.: Tym jednym rozporządzeniem wykończą tę złotą kurę. Kapicę mieli wyp...

J.K.: Trzyma go główny szef.

10 marca 2009 r. Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek planują działania zmierzające do usunięcia ze stanowiska Jacka Kapicy.

Chcą przekazać swoim rozmówcom, że “ skur... bierze łapówki” i “nie chce dobrze dla państwa”.

R.S.: Mirek spotyka się za chwilę z Grześkiem, dogadają się.

J.K.: Rozporządzenie trzeba wycofać. (...) Najprostsza rzecz to uchylić to i zostawić tak, jak było.

R.S.: Albo oni ze mną w ch... grają, albo nie wiem, bo przecież żeśmy się na coś umówili.


Kasjerzy PO

Ryszard Sobiesiak | wrocławski biznesmen

Jak ustaliła „Rz”, w 2006 r. wpłacił 10 tys. zł na fundusz wyborczy PO. Na liście darczyńców w Państwowej Komisji Wyborczej figuruje pod numerem 12 516. Był udziałowcem piłkarskiego klubu Śląsk Wrocław, gdy działał w nim dzisiejszy wicepremier Grzegorz Schetyna. Sobiesiak jest od lat związany z branżą hazardową. Jest współwłaścicielem sieci Casino Polonia i firmy Golden Play. W jego kompleksie rekreacyjnym Vita & Spa Resort Szarotka w Zieleńcu gościli m.in. Marcin Rosół i Zbigniew Chlebowski.

Jan Kosek | lobbysta związany z firmami hazardowymi

W 2005 r. wraz z żoną przelali na fundusz wyborczy Platformy łącznie 18 tys. Na liście PKW figurują pod numerem 1783. Jan Kosek potwierdził w rozmowie z „Rz”, że wpłacał pieniądze na PO. – Ale nie na ostatnią kampanię – zastrzegał tylko.

Wiceprezes Związku Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne. Według informacji CBA jest współwłaścicielem spółek PRU Filmotechnika i Techno-Invest oraz członkiem zarządu spółek Casino Centrum ATT, ATSI oraz ABS.

Rzeczpospolita

2009/10/04

Polacy chcą dymisji Drzewieckiego

Minister zapewniał, że z biznesmenem łączy go tylko sportowa znajomość. Nie przekonał Polaków
Mirosław Drzewiecki na specjalnej konferencji opowiadał w sobotę o swojej znajomości z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem i o pracach nad ustawą dotyczącą gier hazardowych.

Jak ujawniła "Rz", dwaj biznesmeni z branży hazardowej (Sobiesiak i Jan Kosek) usiłowali zablokować wejście w życie niekorzystnego dla branży hazardowej rozporządzenia ministra finansów oraz zmienić zapisy w ustawie o grach i zakładach, przez które musieliby odprowadzać więcej pieniędzy do budżetu państwa.

Jak wynika ze stenogramów podsłuchów CBA, które ujawniła "Rz", biznesmeni kontaktowali się w tej sprawie głównie ze Zbigniewem Chlebowskim oraz z ministrem sportu. Chlebowski stracił już stanowisko szefa Klubu PO. Premier Donald Tusk zapowiedział, że los ministra sportu rozstrzygnie się na wtorkowym posiedzeniu rządu. Większość badanych w sondażu GfK Polonia dla "Rz" uważa, że szef rządu powinien zdymisjonować Drzewieckiego (jest za tym 69 proc.).

Jak w sobotę bronił się szef resortu sportu? Zapewniał, że nie rozmawiał z Sobiesiakiem na temat ustawy hazardowej. Ze stenogramów podsłuchów CBA, do których dotarła "Rz", wynika, że 10 marca 2009 r. Sobiesiak dzwonił do Drzewieckiego. Biznesmen żalił się na ministra finansów, który podpisał rozporządzenie naruszające interesy jego branży.

Dziennikarze dopytywali, dlaczego minister zmieniał zdanie w kwestii tzw. dopłat (rodzaj podatku) od automatów hazardowych.

30 czerwca 2009 r. Drzewiecki w piśmie do wiceministra finansów Jacka Kapicy opowiedział się bowiem za rezygnacją z tego podatku. Potem, 19 sierpnia, spotkał się z premierem (już po tym, gdy CBA poinformowało szefa rządu o podejrzanych kontaktach polityków PO z biznesmenami). 2 września w kolejnym piśmie do resortu finansów wycofał się z poprzedniego stanowiska.

Drzewiecki przyznał, że na spotkaniu z premierem rozmawiali o ustawie hazardowej. Zapewniał jednak, że podpisując pierwsze pismo przygotowane przez urzędników w sprawie wycofania się z dopłat, nie orientował się, czego dotyczy. – Gdy przeczytałem to pismo, to – przyznam szczerze – nie wiedziałem, co zawiera art. 47 – mówił minister –Trudno byłby, żebym brał każde pismo, rozkładał ustawy, sprawdzał, co się kryje pod każdym artykułem.

Po konferencji rzeczniczka Drzewieckiego rozesłała komunikat, w którym stwierdzono, że treść pisma była sporządzona omyłkowo.

Minister nie wypierał się znajomości z Ryszardem Sobiesiakiem. Twierdził jednak, że miała ona jedynie sportowy charakter – spotykali się przede wszystkim przy okazji imprez sportowych. Sobiesiak wyświadczał mu czasem drobne przysługi, np. przywożąc kije golfowe.

Dziennikarzom nie udało się dowiedzieć, kiedy minister ostatni raz widział się lub rozmawiał z Sobiesiakiem.

Szef resortu sportu przyznał jedynie, że po tym, jak 17 maja 2009 r. gościł w swoim prywatnym domu biznesmena, rozmawiał z nim jeszcze dwa lub trzy razy przez telefon. – Była taka sytuacja, że 24 sierpnia dzwonił do mnie pan Sobiesiak. Mówił, czy może się spotkać. Powiedziałem: "zadzwoń, jak będziesz, to się spotkamy" – opowiadał Drzewiecki. Podkreślał jednak, że do spotkania nie doszło, choć może być ono zapisane w jego kalendarzu.

Prosił też, by nie wyciągać pochopnych wniosków z faktu, iż on i Sobiesiak mają domy na Florydzie w USA.

Drzewiecki przyznał, że zlecił szefowi swojego gabinetu Marcinowi Rosołowi zajęcie się sprawą córki Sobiesiaka, która chciała pracować w Totalizatorze Sportowym. Kobieta wycofała się z konkursu, gdy – jak wynika ze stenogramów CBA – biznesmeni zorientowali się, że są inwigilowani. Sam Rosół przyznał, że w tym roku spędził weekend w hotelu Sobiesiaka. Twierdzi, że był to pobyt prywatny, opłacony gotówką i dlatego nie ma rachunku. Zapowiedział też zawiadomienie do ABW na CBA. Według niego Biuro upubliczniło materiały z podsłuchów w celu zdyskredytowania osób publicznych. Czytaj więcej

Rzeczpospolita
Cezary Gmyz

Człowiek Drzewieckiego doniesie na CBA

Szef gabinetu politycznego ministra sportu Marcin Rosół spędzał urlop w ośrodku wypoczynkowym Ryszarda Sobiesiaka. Tłumaczy jednak, że nic w tym zdrożnego, bo ponoć sam za pobyt płacił, ale nie potrafi tego udowodnić. Atakuje CBA i zapowiada: "złożę zawiadomienie do ABW i prokuratury o popełnieniu przestępstwa upublicznienia materiałów operacyjnych w celu zdyskredytowania osób publicznych".
Jak w przesłanym do nas oświadczeniu twierdzi Marcin Rosół, "CBA jest wykorzystywane do gry politycznej w celu zniszczenia konkurenta politycznego". I stąd zapowiedź złożenia zawiadomienia do prokuratury i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Weekend w spa

Rosół opisuje szczegóły swego pobytu w spa Sobiesiaka. "W dniach od 30 stycznia br. (piątek) do 1 luty br. (niedziela) byłem na prywatnym weekendowym wyjeździe narciarskim w Zieleńcu. Jako miejsce pobytu wybrałem Pensjonat Vital & Spa Resort Szarotka, prowadzony przez rodzinę pana Ryszarda Sobiesiaka. Za pobyt zapłaciłem gotówką. Nie brałem faktury, bo był to mój prywatny wyjazd. Rzeczą niedopuszczalną byłoby w takiej sytuacji branie faktury na Ministerstwo za mój prywatny urlop, podkreślam, prywatny urlop".

W tej sytuacji, Rosół nie potrafi udowodnić, że za pobyt rzeczywiście płacił. Doba w pokoju w ośrodku Szarotka, w terminie, o którym pisze Rosół, kosztuje od 220 do 1500 zł.

Bez rodziny, za to z kolegą

"Rezerwacji noclegu dokonałem za pośrednictwem pana Sobiesiaka, którego poprosiłem o rezerwację dwóch pokoi dla mnie i dla mojej rodziny. Na 2 dni przed przyjazdem okazało się, że moja rodzina nie może mi towarzyszyć. W związku z tym zaproponowałem koledze wspólny wyjazd" - wyjaśnia dalej Rosół. Zaznacza, że z Sobiesiakiem się wtedy nie widział, bo biznesmen miał być w USA. Rosół twierdzi też, że nie wiedział o Sobiesiaka "kłopotach z prawem". Został on skazany za wręczenie łapówki urzędnikowi odpowiedzialnemu za decyzje w sprawie przyznania unijnych dotacji. Miały one zostać przeznaczone na rozwój ośrodka Szarotka.
Oskarża CBA

"Jestem zbulwersowany i zszokowany, że informacja o moim prywatnym urlopie została wykorzystana w celu zdyskredytowania pana Ministra Drzewieckiego. Informacja o moim pobycie prawdopodobnie pochodzi z podsłuchanych rozmów, gdzie proszę pana Sobiesiaka o rezerwację noclegu. Informacja ta została celowo upubliczniona, prawdopodobnie przez CBA – dysponenta nagrań tak, aby zdyskredytować pana Ministra i mnie" - pisze Rosół.

I zapowiada: "Tym niemniej skandaliczna jest sytuacja, w której służba specjalna – CBA jest wykorzystywane do gry politycznej w celu zniszczenia konkurenta politycznego. W tej sprawie złożę zawiadomienie do ABW i prokuratury o popełnieniu przestępstwa upublicznienia materiałów operacyjnych w celu zdyskredytowania osób publicznych".
Skąd wyciek?

Nazwisko Rosoła pojawiło się w kontekście tzw. afery hazardowej, w którą zaangażowanych ma być kilku czołowych polityków Platformy Obywatelskiej. Prawo i Sprawiedliwość w złożonym w prokuraturze wniosku o zbadanie sprawy ewentualnego wycieku tajnych informacji z kręgów rządzących, napisało: "Wszystko wskazuje na to, że Minister Sportu Pan Mirosław Drzewiecki oraz jego asystent Pan Marcin Rosół, nie będąc do tego upoważnieni, zapoznali się z informacjami zawartymi w materiale operacyjnym CBA, którym nadano klauzulę ściśle tajne. Następnie uprzedzili Pana Ryszarda Sobiesiaka o prowadzonych w stosunku do jego osoby czynnościach CBA".

Wcześniej media donosiły także, że współpracownik Drzewieckiego pomagał córce Sobiesiaka w zdobyciu posady w Totalizatorze Sportowym, z czego ta później zrezygnowała. "Przyznaję, że dużym błędem była moja inicjatywa w sprawie zatrudnienia pani Magdaleny Sobiesiak. Ubolewam nad tym faktem" - napisał Rosół.

ŁUD
TVN24

Ludzie związani z Platformą lubią "Szarotkę"

Okazuje się, że nie tylko Zbigniew Chlebowski korzystał z gościnności luksusowego hotelu w Zieleńcu należącego do lobbysty Ryszarda Sobiesiaka. Urlop spędził w nim współpracownik ministra sportu Marcin Rosół.
O sprawie poinformował użytkownik platformy blogowej Salon24 Mario Puzo, który przedstawia się jako mieszkaniec Zieleńca (znajduje się tam hotel "Vital & Spa Resort Szarotka" należący do biznesmena z branży hazardowej Ryszarda Sobiesiaka).

"Ponieważ Zieleniec jest bardzo mały, o aferze hazardowej wiemy tu więcej niż reszta Polski (...). Informujemy zatem, że w tym roku urlop spędził tu między innymi wspomniany wyżej Marcin Rosół z liczną rodziną.".


Rezerwował Sobiesiak

Szef gabinetu ministra sportu Mirosława Drzewieckiego potwierdził, że w dniach od 30 stycznia do 1 lutego był w "Szarotce", ale według oświadczenia, które przekazał mediom był tam z kolegą. Twierdzi, że należność za pobyt uregulował gotówką. Rosół nie ma jednak dowodów, że za pobyt zapłacił. - Nie mam w zwyczaju brać paragonów i faktur, bo nawet tego nie rozliczam. Nie jest mi to potrzebne do rozliczenia, bo nie mam firmy - tłumaczył reporterowi RMF FM.

Ustalenie czy Rosół uregulował należności może okazać się niemożliwe. - Każda rezerwacja ma swoją historię i zawsze można sprawdzić czy konkretna osoba zapłaciła za swój pobyt - poinformowała "Rz Online" pracownica ośrodka. W tym jednak wypadku rezerwacji dokonał Sobiesiak - współpracownik Drzewieckiego może, więc nie figurować w dokumentach.

Rosół poprosił właściciela hotelu o rezerwację dwóch pokoi dla siebie i dla swojej rodziny. "Na 2 dni przed przyjazdem okazało się, że moja rodzina nie może mi towarzyszyć" - stwierdza w oświadczeniu. Według niego w ośrodku nie spotkał się z Sobiesiakiem, bo ten miał być wtedy w USA. Jego zdaniem informacja o tym wyjeździe została celowo upubliczniona, aby zdyskredytować jego oraz ministra sportu. Chce donieść w tej sprawie na CBA do ABW i prokuratury.


To Rosół miał załatwić pracę

Sprawa wydaje się być dwuznaczna. Jak przyznał wczoraj Drzewiecki to właśnie Rosół miał załatwić córce Sobiesiaka pracę w zarządzie Totalizatora Sportowego (nie podjęła jej kiedy okazało się, że sprawą interesuje się CBA). Czytaj o tym jak szukano pracy dla córki Sobiesiaka

CBA w jednej z hipotez dotyczącej przecieku, po którym urwały się telefoniczne kontakty Chlebowskiego z Sobiesiakiem zakłada, że to Rosół poinformował biznesmena o zainteresowaniu służb tą sprawą. Miało do tego dojść podczas spotkania z jego córką w restauracji "Pędzący królik".

Rosół był pełnomocnikiem finansowym sztabu PO w czasie kampanii wyborczych w 2004 i 2005 roku. "Newsweek" ujawnił jednak, że wyprowadzał partyjne pieniądze. Prokuratura umorzyła sprawę, a Rosół, który rozstał się z PO trafił do Agencji Rozwoju Mazowsza. Do polityki wrócił jesienią 2008 roku. Stał się bliskim współpracownikiem ministra sportu Mirosława Drzewieckiego.

"Rz" ujawniła, że w tym samym ośrodku sylwestra spędził były szef klubu PO Zbigniew Chlebowski, odsunięty od funkcji po publikacji na naszych łamach o jego kontaktach z biznesmenami lobbującymi za ustawowymi rozwiązaniami, na których miała skorzystać branża hazardowa. Chlebowski twierdzi, że za imprezę zapłacił 500 zł.
Rzeczpospolita

Tajemniczy urlop człowieka Drzewieckiego?

Szef gabinetu politycznego Mirosława Drzewieckiego spędził urlop w Zieleńcu w ośrodku wypoczynkowym jednego z bohaterów afery hazardowej. Jak ustalił reporter śledczy RMF FM Roman Osica, Marcin Rosół odwiedził pensjonat, który należy do Ryszarda Sobiesiaka, czyli „Rysia” z podsłuchanych przez CBA rozmów z posłem PO Zbigniewem Chlebowskim.
Marcin Rosół w rozmowie z naszym dziennikarzem stwierdził, że zapłacił za pobyt, ale w ośrodku w Zieleńcu nie ma na to żadnych dowodów. Nie mam w zwyczaju brać paragonów i faktur, bo nawet tego nie rozliczam. Nie jest mi to potrzebne do rozliczenia, bo nie mam firmy. Na co miałbym wziąć fakturę? Na ministerstwo? To dopiero byłby skandal - powiedział. Szef gabinetu politycznego ministra w związku z pełnioną funkcją powinien się jednak zastanowić nad tym, że kiedyś zadzwoni do niego jakiś dziennikarz i zapyta o pobyt w ośrodku człowieka związanego z biznesem, i takie faktury brać ze względu na nieskazitelność polityczną.

Nie jest tajemnicą, że Marcin Rosół na polecenie swojego szefa, Mirosława Drzewieckiego, próbował załatwić posadę w Totalizatorze Sportowym córce Ryszarda Sobiesiaka. Od tego czasu Rosół miał kontaktować się z biznesmenem. Ciężko będzie sprawdzić, gdy nie ma faktur, czy urzędnik rzeczywiście zapłacił za swój pobyt, jednak już sam fakt wyboru miejsca na narty wygląda niedwuznacznie.

Rosół: Byłem prywatnie w ośrodku w Zieleńcu

Marcin Rosół, szef gabinetu politycznego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, w oświadczeniu przekazanym w niedzielę PAP przyznał, że w dniach od 30 stycznia do 1 lutego był na prywatnym weekendowym wyjeździe narciarskim w Zieleńcu prowadzonym przez rodzinę biznesmena Ryszarda Sobiesiaka. Dodał, że za pobyt zapłacił gotówką, nie brał faktury.

Według Rosoła informacja o jego pobycie w Zieleńcu został celowo upubliczniona, aby zdyskredytować jego oraz ministra sportu.

Rosół zapowiada też złożenie zawiadomienie do ABW i prokuratury o popełnieniu przestępstwa upublicznienia materiałów operacyjnych "w celu zdyskredytowania osób publicznych".

Ryszard Sobiesiak to jeden z biznesmenów z Dolnego Śląska, którzy mieli zabiegać u polityków PO Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego o skreślenie z projektu ustawy o grach i zakładach wzajemnych zapisu o dopłatach.

Drzewiecki pytany na sobotniej konferencji prasowej przyznał, że zna Sobiesiaka od 10 lat. Dodał, że znajomość ta miała "charakter sportowy". Przyznał jednak, że chciał pomóc w załatwieniu pracy dla córki biznesmena. Jak mówił, Sobiesiak zwrócił się do niego z taką prośbą, a on sprawę polecił swojemu asystentowi Marcinowi Rosołowi. - I dalej się nią w ogóle nie interesowałem - zaznaczył.

Zwrot w tej sprawie - mówił Drzewiecki - nastąpił, gdy przyszedł do niego Rosół i powiedział, że do ministerstwa przychodzą donosy, że w Totalizatorze Sportowym (gdzie na stanowisko wicedyrektora miała aplikować córka Sobiesiaka) panuje nepotyzm. Minister relacjonował, że uznał, iż w tej sytuacji "byłoby niecelowe, by ona kandydowała".


O tym że Marcin Rosół odwiedził pensjonat w Zieleńcu, który należy do Ryszarda Sobiesiaka, czyli "Rysia" z podsłuchanych przez CBA rozmów z posłem PO Zbigniewem Chlebowskim poinformowało radio RMF FM. Jak podało radio Rosół w rozmowie z dziennikarzem stacji stwierdził, że zapłacił za pobyt, ale w ośrodku w Zieleńcu nie ma na to żadnych dowodów.

W oświadczeniu przekazanym PAP Rosół podkreślił, że jako miejsce pobytu wybrał Pensjonat Vital and Spa Resort Szarotka, prowadzony przez rodzinę Ryszarda Sobiesiaka a za pobyt zapłacił gotówką. "Nie brałem faktury, bo był to mój prywatny wyjazd. Rzeczą niedopuszczalną byłoby w takiej sytuacji branie faktury na Ministerstwo za mój prywatny urlop, podkreślam, prywatny urlop" - napisał.

Jak dodał, żaden z członków jego rodziny nie był nigdy w pensjonacie Sobiesiaka. Podkreślił, że rezerwacji noclegu dokonał za pośrednictwem Ryszarda Sobiesiaka, którego poprosił o rezerwację dwóch pokoi dla siebie i dla swojej rodziny. "Na 2 dni przed przyjazdem okazało się, że moja rodzina nie może mi towarzyszyć. W związku z tym zaproponowałem koledze wspólny wyjazd" - zaznaczył.

Rosół napisał, że w czasie jego pobytu nie było w Zieleńcu Ryszarda Sobiesiaka, który - jak podkreślił - w tym czasie przebywał w Stanach Zjednoczonych. "Nie miałem wiedzy na temat kłopotów z prawem pana Sobiesiaka do chwili ukazania się doniesień medialnych" - oświadczył.

"Jestem zbulwersowany i zszokowany, że informacja o moim prywatnym urlopie została wykorzystana w celu zdyskredytowania pana Ministra Drzewieckiego. Informacja o moim pobycie prawdopodobnie pochodzi z podsłuchanych rozmów, gdzie proszę pana Sobiesiaka o rezerwację noclegu. Informacja ta została celowo upubliczniona, prawdopodobnie przez CBA - dysponenta nagrań tak, aby zdyskredytować pana Ministra i mnie" - ocenił szef gabinetu politycznego ministra sportu.

Rosół przyznał jednocześnie, że "dużym błędem" była jego inicjatywa w sprawie zatrudnienia Magdaleny Sobiesiak. "Ubolewam nad tym faktem" - dodał.

"Tym niemniej skandaliczne jest sytuacja, w której służba specjalna - CBA jest wykorzystywane do gry politycznej w celu zniszczenia konkurenta politycznego. W tej sprawie złożę zawiadomienie do ABW i prokuratury o popełnieniu przestępstwa upublicznienia materiałów operacyjnych w celu zdyskredytowania osób publicznych" - oświadczył.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Drzewiecki: To nie ja, to moi urzędnicy

Do takiej wersji wydarzeń usiłował przez godzinę przekonać dziennikarzy minister sportu Mirosław Drzewiecki. Choć do końca wyglądał na spokojnego, to jednak większości dziennikarzy nie przekonał.
Do wyjaśnienia była zasadnicza sprawa - dlaczego ministerstwo sportu zażądało w czerwcu 2009 r. wykreślenia zapisu o obowiązkowych dodatkowych dopłatach do budżetu przez właścicieli salonów gier i kasyn, a na początku września wycofało się z tego i znów chciało finansować sport z tych dopłat.

Według CBA, stał za tym nacisk biznesmenów branży hazardowej (Ryszarda Sobiesiaka i Jana Koska), którzy znajomość z Mirosławem Drzewieckim i szefem klubu PO Zbigniewem Chlebowskim chcieli wykorzystać do zablokowania niekorzystnych dla siebie przepisów. Szef CBA poinformował premiera Tuska o naciskach 12 i 14 sierpnia, i po kilku dniach biznesmeni od hazardu wpadają w panikę. A ministerstwo sportu z feralnej poprawki wycofuje się rakiem.
Tę wersję uprawdopodobniają opublikowane w czwartek przez "Rzeczpospolitą" fragmenty stenogramów z podsłuchów telefonów Sobiesiaka i Chlebowskiego.

Co na to Drzewiecki?

- Nigdy nie chciał skasować dopłat. Miał z nich dostać nie 460 mln zł rocznie, a tylko 8 proc. - czyli ok. 30 mln zł. Miały iść na budowę Narodowego Centrum Sportu przy nowym Stadionie Narodowym, ale z powodu braku finansowania ministerstwo postanowiło się z tej budowy wycofać. Więc pieniędzy na ten cel nie mogło wziąć, bo to by było złamanie prawa. I tylko dlatego w czerwcu napisało pismo do ministerstwa finansów, które projekt nowelizacji przygotowuje, że nie chce swojej części dopłat.
A kiedy w sierpniu poznał założenia do budżetu na 2010 rok, to się zorientował, że dostanie bardzo mało pieniędzy ("bryndza budżetowa"), przypomniał sobie o dopłatach i poprosił by mu je jednak dać choć już na inne cele. - 30 ml zł zawsze się w sporcie przyda.

To nie ja, to moi urzędnicy

Dziennikarze wyciągnęli więc pismo z czerwca podpisane przez ministra. Jest w nim napisane, że minister wnosi o skreślenie z projektu nowelizacji całego art. 47 o dopłatach. A więc nie tylko tej części przeznaczonej dla jego resortu. A tego właśnie domagali się biznesmeni od hazardu.

- To nie była moja intencja - bronił się Drzewiecki. Po serii pytań, wydukał, że nie wie czego dotyczy art. 47, że to pisało Biuro Prawne a on tylko podpisał.

Od razu zapewnił, że dyrektorzy biura prawnego są do dyspozycji dziennikarzy. - Ich zapytajcie, wszystko wyjaśnią, ja w to nie wnikałem, to nie była moja intencja - powtarzał lekko zniecierpliwiony. (W uzupełnieniu wyjaśnień przedstawionych przez Ministra Sportu i Turystyki na stronach ministerstwa pojawił się komunikat dotyczący pisma z 30 czerwca)

- Czy więc ktoś Pana wrobił w pana ministerstwie? - Na tym etapie nie mogę tego powiedzieć. Zastanowię się - mówił Drzewiecki.

Czy biuro prawne kopało pod panem dołki? - dopytywali się dziennikarze.

- Gdyby Pana pismo zostało przez resort finansów uwzględnione, to dopłat by w ustawie nie było - mówili dziennikarze. Drzewiecki się tylko przepraszająco uśmiechał: - Pytajcie biuro prawne.

Czy już w czerwcu, kiedy wysyłał pierwsze pismo z żądaniem wyrzucenia dopłat, nie wiedział, że będzie mizeria budżetowa i te pieniądze się przydadzą? - Mam tyle pracy, tyle spraw, nie pomyślałem o tym wtedy. Dopiero, kiedy poznałem założenia do budżetu w połowie sierpnia - powtarzał z uśmiechem.

Znam Sobiesiaka, ale tylko sportowo

Minister określił swoja 10-letnią znajomość z Ryszardem Sobiesiakiem, właścicielem sieci kasyn, jako wyłącznie sportową - razem grają w golfa. A na Florydzie nie mają domów obok siebie, tylko w odległości kilkudziesięciu mil.

Sobiesiak nigdy nie rozmawiał z nim o ustawie, nie domagał się jej zmiany - zapewniał. Dzwonił, chciał się umawiać, ale go zbywał, bo nie miał czasu.

Grywał w kasynie Sobiesiaka, ale na ogół przegrywał. Kilka razy Drzewiecki powtarzał, że gdyby wiedział o nim to co wie teraz z gazet, to by takiej znajomości nie utrzymywał.

Zaprzeczał by kogokolwiek ostrzegł o akcji CBA, bo nic o niej nie wiedział do czasu publikacji w mediach.


Co mu powiedział premier Tusk

Czy zmienił stanowisko wobec ustawy po tym jak Tusk go wezwał 19 sierpnia? Nie, powody były czysto budżetowe - zapewniał.

Premier poprosił go tylko o sporządzenie dokładnego kalendarium prac nad ustawą w ministerstwie, co też jego urzędnicy zrobili. Nie wzbudziło to w nim zainteresowania, co się dzieje, choć takie żądanie dostał od premiera po raz pierwszy. Być może premiera interesowało dlaczego ta ustawa ("o której nic nie wiem") już praktycznie zatwierdzona znów wróciła do uzgodnień między resortami.

Nie rozmawiał o tej ustawie ani z ministrem, ani z wiceministrem finansów Kapicą, który projekt pilotuje. Ani ze Zbigniewem Chlebowskim. Nie umiał wytłumaczyć dlaczego to Chlebowski zapewnia wiceministra Kapicę, że resort sportu chce wycofania dopłat (patrz notatka Jacka Kapicy odtajniona w piątek przez Kancelarię Premiera).

Po spotkaniu z Tuskiem nie kontaktował się z Sobiesiakiem.

Córka Sobiesiaka

Rzeczywiście, Sobiesiak mówił, że ma utalentowaną dobrze wykształconą w USA córkę, pytał czy by się dla niej coś nie znalazło. Drzewiecki polecił szefowi swego gabinetu Marcinowi Rosołowi by się tym zajął. Miała wystartować w konkursie na dyrektora w Totalizatorze Sportowym. Ale potem przyszły donosy ("Państwo je mogą zobaczyć") że jest tam nepotyzm. - Uznałem, że w tej sytuacji, to było niestosowne - powiedział minister sportu.

Według podsłuchanych przez CBA rozmów Sobiesiaka, miał on powiedzieć, że musi wycofać córkę, bo "tam się kręci KGB i CBA". To wszystko działo się w sierpniu i na początku września.

Premier Donald Tusk podejmie decyzję w sprawie ministra sportu Mirosława Drzewieckiego po wtorkowym posiedzeniu Rady Ministrów.


Źródło: Gazeta Wyborcza

2009/10/03

Nieprzemakalna Platforma cieknie

Półmetek kadencji to dla polskich partii rządzących fatalna pora – wtedy zaczynają je niszczyć kryzysy. Dziś przyszedł czas na PO.
To już polska tradycja – po dwóch latach rządzenia w partiach sprawujących władzę wychodzą na jaw sprawki, które kładą się cieniem na reputacji ugrupowań i powodują pierwszy odpływ wyborców.

Dotąd się wydawało, że Platformy takie zjawisko nie dotknie. Od dwóch lat partia Donalda Tuska utrzymuje w sondażach ponad 50-procentowe poparcie. Nie zaszkodził jej ani kryzys gospodarczy, ani niefortunna (i nieudana) sprzedaż stoczni katarskiemu inwestorowi, ani ogromny deficyt budżetowy. Zaufania do Platformy nie nadwerężyła nawet sprawa wrocławskiego senatora PO Tomasza Misiaka, który załatwił korzystny kontrakt od rządu dla firmy, w której miał udziały.

Można było odnieść wrażenie, że PO jest impregnowana na wszelkie kryzysy. Było tak do ostatniego czwartku, kiedy to „Rz” ujawniła kulisy afery z nielegalnym lobbingiem podczas pisania ustawy hazardowej. Czy wyborcy, ujrzawszy, jak czołowi politycy PO przyjaźnie gawędzą z lobbystami, odwrócą się od Platformy? To możliwe.
Ujawnione fragmenty rozmów Zbigniewa Chlebowskiego, bądź co bądź zaufanego człowieka kierownictwa partii, są bulwersujące. Choćby jedno zdanie z rozmowy byłego szefa klubu PO: „blokuję tę sprawę dopłat od roku” (chodzi o sprawę wyższych podatków od automatów hazardowych), w zasadzie mówi wszystko. Nielegalny lobbing był skuteczny. Potwierdza to fakt, że minister sportu Mirosław Drzewiecki, wielokrotnie wymieniany w podsłuchanych rozmowach, zrezygnował z prawie 500 mln złotych dodatkowego dochodu z tego tytułu, co potwierdził w piśmie do Ministerstwa Finansów. Zresztą zachowanie Chlebowskiego, gdy rano złapała go na lotnisku dziennikarka TVN 24, i po południu, podczas konferencji prasowej, kiedy ocierał perlisty pot z czoła, wyraźnie świadczyło, że bohater afery wcale nie ma czystego sumienia.

Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że cała sprawa ujrzała światło dzienne właśnie teraz tylko dlatego, iż nad szefem CBA wisi groźba postawienia mu prokuratorskich zarzutów w tzw. aferze gruntowej, a co za tym idzie – odwołania ze stanowiska. Na dodatek w aferę hazardową postanowił włączyć się prezydent Lech Kaczyński, zwołując spotkanie z premierem i kilkoma innymi politykami. A przecież prezydent niewiele może pomóc w wyjaśnieniu tej sprawy. Tak więc zarzut próby politycznego wykorzystania afery nie jest całkiem bezzasadny.

Nie zmienia to faktu, że afera uderza przede wszystkim w PO. Żadne oskarżenia pod adresem PiS i Mariusza Kamińskiego, szefa CBA, tego nie zmienią. Pytanie, jak silne będą reperkusje z tym związane. Jeżeli przy okazji afery hazardowej będą pojawiały się kolejne, niekorzystne dla polityków PO wątki, to skumulowany efekt może być groźny. Przekonała się o tym lewica, gdy w grudniu 2002 r. została ugodzona aferą Rywina. Na początku nic nie zapowiadało, że ta sprawa będzie miała tak ogromną siłę rażenia, że prawie zmiecie ze sceny politycznej partię, która zaledwie rok wcześniej zdobyła ponad 40 proc. głosów w wyborach. Ale gdy po SLD jak walec przetoczyły się afery: Rywina, Orlenu i starachowicka, nikt już nie słuchał zapewnień szefów tej partii, że większość działaczy Sojuszu to porządni ludzie, którym nieliczne czarne owce robią krzywdę. Cała formacja została uznana za skorumpowaną i do cna przegniłą.

Czy podobny los może spotkać Platformę? Tego oczywiście dziś nie wiadomo, bo wszystko zależy od dynamiki zdarzeń. Na razie sprawa nie wygląda aż tak groźnie. I jeżeli nie pojawią się kolejne mocne afery, to Platforma może wyjść z tej sprawy tylko lekko poturbowana. Ale jeżeli opozycja doprowadzi w tej sprawie do powołania komisji śledczej, która będzie działała w roku kampanii wyborczej, a na jaw będą wychodziły podejrzane historie, to sprawa może przybrać niekorzystny obrót dla PO. Beneficjentem tej sytuacji będzie przede wszystkim PiS.

Warto jednak pamiętać, że nieumiejętnie rozgrywana afera może przynieść więcej szkody niż pożytku. W kampanii w 2007 roku zbyt nachalne granie przez CBA sprawą Beaty Sawickiej zaszkodziło PiS. Choć cała Polska zobaczyła, jak ówczesna posłanka PO bierze pieniądze od rzekomego biznesmena (faktycznie agenta CBA), to jednak jej łzy podczas konferencji prasowej zniszczyły ten efekt. Dlatego skutek obecnej afery również nie jest przesądzony. Jedno jest pewne – po aferze hazardowej wygranie wyborów prezydenckich będzie dla Donalda Tuska dużo trudniejsze niż przed jej wybuchem.

Rzeczpospolita
Eliza Olczyk

Lobbyści chcieli wyrzucić ministra

"Rz" ujawnia nowe fakty. Biznesmeni z branży hazardowej szykowali prowokację przeciw wiceministrowi Kapicy z resortu finansów
Z informacji, do jakich dotarła „Rz”, wynika, że Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek chcieli doprowadzić do dymisji niewygodnego dla nich wiceministra finansów Jacka Kapicy, który chciał doprowadzić do nałożenia dodatkowych opłat na automaty do gier hazardowych.

Sobiesiak i Kosek, biznesmeni, którzy lobbowali w sprawie ustawy hazardowej już 29 września 2008 r., zastanawiali się, jak usunąć ze stanowiska wiceministra. Z rozmowy, którą zarejestrowało CBA, wynika, że Sobiesiak zamierzał skompromitować Kapicę, przypinając mu łatkę „pisiora”. Gdy ministerstwo wydało niekorzystne dla biznesmenów rozporządzenie, stali się bardziej nerwowi. Sobiesiak dzwonił nawet ze skargą do ministra sportu Mirosława Drzewieckiego. Cytat z podsłuchów CBA: „ten idiota podpisał rozporządzenie”, które „kładzie hazard na łopatki”.


Jak załatwić urzędnika

Tego samego dnia Sobiesiak i Kosek planowali dokładniej, co zrobić, by Kapica stracił stanowisko. Uzgadniali, że przekażą rozmówcom, iż „sk... bierze łapówy” i „ch... nie chce dobrze dla państwa”. Sobiesiak dodawał, że rozmawiał już „ze Zbyszkiem i z Mirkiem”.
27 kwietnia Kapica przekazał rządowi nowy projekt, w którym znalazły się niekorzystne dla branży hazardowej zapisy.

6 maja Sobiesiak znów rozmawiał z Koskiem. Postanowili się skontaktować z „dobrym dziennikarzem”, który „napisze takie rzeczy, które trafią do ludzi”. I znów o Kapicy: „trzeba personalnie uderzyć w tego gościa”. 17 maja CBA podsłuchało rozmowę, z której z kolei wynika, że Sobiesiak powiedział Chlebowskiemu o pomyśle, by w Sejmie „znaleźć jakiegoś idiotę nie z ich partii (PO – przyp. red.), żeby wstał i opowiedział wszystkie głupoty”. Chodzi o uderzenie w Kapicę, „... żeby go upier...”. Sobiesiak dodał, że jedzie w tej sprawie do Drzewieckiego.

W rozmowie z „Rz” Chlebowski zaprzeczył, by biznesmeni usiłowali wpływać na sprawy kadrowe. Sam Kapica nie chce się wypowiadać. Zwraca jedynie uwagę, że dopłaty nigdy nie zniknęły z projektu ustawy.

W piątek doszło do pierwszego od wybuchu afery spotkania premiera z ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim. Kancelaria Premiera nie poinformowała, jaki jest jego efekt. – Ocenię, na ile Drzewiecki może pełnić funkcję w rządzie – zapowiadał Donald Tusk. Zgodnie z zapowiedziami premiera jego kancelaria ujawniła natomiast dokumenty dotyczące działań szefa rządu w sprawie afery hazardowej.

Wynika z nich, że 26 sierpnia szef rządu zorganizował spotkanie, na którym szczegółowo wypytywał o przebieg prac nad ustawą i czy ktoś z osób publicznych szczególnie się nimi interesował. Obecny na spotkaniu Jacek Kapica wskazał m.in. na Zbigniewa Chlebowskiego.


Spotkanie u prezydenta

W piątek w sprawie afery hazardowej odbyło się też spotkanie, na które premiera i władze parlamentu zaprosił prezydent Lech Kaczyński. Nie trwało ono długo. Po pół godziny premier z marszałkiem Sejmu wyszli.

– Mieliśmy wrażenie, że nie ma na celu wyjaśnienia okoliczności sprawy, a jest spotkaniem politycznym – wyjaśnił Donald Tusk. – Prezydent robi z tego element kampanii wyborczej. Poprosiłem go, by jeszcze się wstrzymał parę miesięcy – stwierdził szef rządu. Dodał, że na spotkaniu prezydent domagał się aresztowań.

Władysław Stasiak, szef Kancelarii Prezydenta, wyjaśnił jednak, że prezydent zwracał tylko uwagę, że poprzedniej ekipie też zdarzały się podobne problemy, ale wtedy działano energiczniej i dochodziło do aresztowań. – Prezydent nie chce, by tę sprawę zamieciono pod dywan – tak Stasiak tłumaczył motywy organizacji spotkania. Jak spotkanie w Belwederze relacjonują inni uczestnicy?

– Jestem zniesmaczony zachowaniem premiera – stwierdził Krzysztof Putra, wicemarszałek Sejmu z PiS. Według niego Tusk przerywał prezydentowi, nie można mu było zadać żadnego pytania, a po krótkim oświadczeniu po prostu wstał i wyszedł.

– Widać, że nerwy puszczają premierowi, a nie prezydentowi. Najwyraźniej nie wytrzymał ciśnienia – dodał Jerzy Szmajdziński, wicemarszałek Sejmu z SLD.

Z kolei politycy PO mówią nieoficjalnie, że wybuch afery jest co najmniej końcem kariery Chlebowskiego.

W piątek wieczorem Klub PiS zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa m.in. przez premiera i ministra sportu. Chodzi o możliwość ujawnienia tajemnicy państwowej.

Rzeczpospolita
Jarosław Stróżyk , Karol Manys

Drzewiecki (na razie) zostaje

Zamieszany w hazardowy lobbing minister sportu Mirosław Drzewiecki zostaje na stanowisku - dowiedziała się "Gazeta". Taka decyzja zapadła na wczorajszym spotkaniu najbliższych współpracowników Tuska z udziałem Drzewieckiego
Premier zdecydował o tym wieczorem, po kilkugodzinnej rozmowie w gronie najbliższych współpracowników. Drzewiecki również do nich należy - od lat jest skarbnikiem PO. Razem z Tuskiem, wicepremierem Grzegorzem Schetyną, szefem gabinetu premiera Sławomirem Nowakiem i rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem wspólnie tworzą polityczne scenariusze, razem też spędzają wieczory, oglądając mecze i popijając wino.

Na wczorajszym spotkaniu dwór Tuska był w komplecie. Dołączył też szef kancelarii premiera Tomasz Arabski.
Tusk ściągnął Drzewieckiego z urlopu w USA. Minister sportu dotarł do kancelarii premiera po południu. Wjechał tylną bramą, tak by ominąć dziennikarzy.

- Zostaje - potwierdził po godzinie 20 nasze informacje ważny polityk z władz PO.

- Ale jest warunek. Drzewiecki musi wytłumaczyć się dziennikarzom na konferencji prasowej ze swojego udziału w hazardowym lobbingu. Jeśli przekona opinię publiczną, będzie dobrze. Jeśli pójdzie mu źle, jak w czwartek szefowi klubu PO Zbigniewowi Chlebowskiemu, wszystko jest możliwe - usłyszeliśmy od innej osoby z otoczenia Tuska. Konferencja prasowa ma być dziś w południe.

Na czwartkowym posiedzeniu zarządu PO Chlebowski zawiesił swoją funkcję szefa klubu Platformy i oświadczył, że rezygnuje z szefowania sejmowej komisji finansów.

Golf, Drzewiecki i CBA

Według CBA Chlebowski z Drzewieckim pomagali swoim kolegom z branży hazardowej - Ryszardowi Sobiesiakowi i Janowi Koskowi - we wprowadzaniu korzystnych zapisów do projektu ustawy o grach losowych. Rozmawiali z nimi wiele razy. Drzewiecki grywa też w golfa ze skazanym za korupcję Sobiesiakiem. W maju 2009 r. gościł biznesmena w swoim domu w Łodzi.

Sobiesiak naciskał na polityków, by rząd wycofał się z 10-proc. dopłat do hazardu na rozwój sportu. "Blokuję tych dopłat od roku sam". "Na 90 proc. Rysiu, że załatwimy" - mówił biznesmenowi Chlebowski podczas rozmów podsłuchanych przez CBA.

Tusk dowiedział się o sprawie 12 sierpnia od szefa CBA. Dwa dni później spotkał się z Mariuszem Kamińskim i ustalili, że najważniejsze jest "ochronić ustawę przed lobbingiem". Według premiera nie było wtedy mowy o tym, by zawiadomić prokuraturę o przestępstwie.

Rola Drzewieckiego w sprawie hazardowego lobbingu jest znacząca.

- Z podsłuchanych rozmów wynika, że po majowym spotkaniu u ministra Sobiesiak mówi Koskowi: "Trzeba przygotować plan i przekazać go człowiekowi Mirka, który to poprowadzi".

- 30 czerwca Drzewiecki wysyła pismo do Ministerstwa Finansów, w którym wycofuje się z dopłat.

- Gdy 19 sierpnia Tusk wzywa do siebie Drzewieckiego i pyta, dlaczego zmienił stanowisko w sprawie dopłat, minister zarządza kontrolę w resorcie. Ale nie kieruje sprawy do prokuratury mimo sugestii ABW.

- 2 września Drzewiecki robi kolejną woltę i wysyła pismo do Ministerstwa Finansów, żeby wprowadzić dopłaty.

Kolejną niewiadomą jest to, dlaczego minister sportu obiecał załatwić pracę córce Sobiesiaka. Najpierw miała zostać wicedyrektorem Narodowego Centrum Sportu. Potem - jak twierdzi "Rz" - Sobiesiak miał powiedzieć szefowi gabinetu Drzewieckiego: "Mirek proponował dla córki coś poza resortem, jakąś firmę turystyczną". Padło na Totalizator Sportowy.

Córka Sobiesiaka wycofała się z konkursu do zarządu spółki pod koniec sierpnia, bo - jak mówił Sobiesiak - "tam KGB, CBA...".

Mało kto wierzył w dymisję

Tusk tłumaczył wczoraj, że po otrzymaniu informacji od szefa CBA mógł tylko prosić swoich ministrów i szefa klubu PO o wyjaśnienia dotyczące procesu legislacji. Bo materiały przekazane mu przez CBA były objęte tajemnicą państwową. Wczoraj Drzewiecki miał odnieść się do zarzutów "Rzeczpospolitej". - Wtedy ocenię, na ile może dalej pełnić swoją funkcję w rządzie, a PO, na ile w partii - mówił w południe dziennikarzom Tusk.

Ostatnio Drzewiecki podpadł premierowi, gdy w kryzysie pozwolił, by szefowie spółki 2012 dostali po 100 tys. premii. Lecz w PO mało kto wierzy, że Tusk go zdymisjonuje.
- Premier nie miał wczoraj krwiożerczych zamiarów - słyszeliśmy po południu od osoby z otoczenia szefa rządu. - Drzewiecki pewnie będzie mówił na konferencji prasowej, że interesował się ustawą o grach, bo pieniądze z dopłat miały zasilić jego budżet. Poza tym wiceminister finansów Jacek Kapica, który zajmował się ustawą, i tak nie uwzględnił jego pism. A sam Drzewiecki na posiedzeniu rządu ani razu w sprawie ustawy o grach nie zabierał głosu.

- Jeśli jednak Tusk ocali Drzewieckiego, jak wytłumaczy dymisję szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego? - zastanawia się ważny polityk z władz Platformy.
Chlebowski już nie wróci?

W czwartek wieczorem Tusk długo rozmawiał z Chlebowskim.

- Zbyszek zapewniał, że nie popełnił przestępstwa, że opowiadał te wszystkie rzeczy z głupoty. Proponował nawet, że może odejść z PO - opowiada osoba z otoczenia premiera.

- Chlebowski był załamany, zaprzepaścił polityczną karierę - komentował jeden z polityków PO. - To największy kryzys w Platformie.

Chlebowskiego w klubie zastąpi dotychczasowy wiceszef Grzegorz Dolniak.

Wczoraj premier mówił, że jeśli chodzi o sam proces uchwalania ustawy o grach, Chlebowski raczej nic złego nie zrobił.

- Dlatego decyzja wobec niego nie wydaje się zbyt łagodna - powiedział. Dodał, że po to prokuratura i CBA są zaangażowane w wyjaśnianie sprawy, aby można było "w finale podejmować inne decyzje - łagodzące lub zaostrzające". - Jestem przekonany, że działamy adekwatnie do tego, co naprawdę wiemy - podkreślił Tusk.
REnata Grochal
Gazeta Wyborcza

"Hazard gate" cuchnie jak sprawa Rywina

Dziś nie ma dowodów, że doszło do przestępstwa, ale pewne jest, że Zbigniew Chlebowski skompromitował się, rozmawiając w taki sposób ze swoimi dobrymi kolegami, biznesmenami, którzy, jak się okazuje, łożyli pieniądze na Platformę Obywatelską - pisze Paweł Reszka.
"Na 90 procent
, Rysiu, że załatwimy" - te słowa Zbigniewa Chlebowskiego z podsłuchów CBA ujawnionych przez "Rzeczpospolitą" staną się symbolem politycznego lobbingu i wejdą do obiegowego języka.

Ciągle jest wiele niejasności. Warto byłoby poznać całość stenogramów z podsłuchów, żeby wyrobić sobie pogląd na sprawę. Ważne jest, by wyjaśnić, czy ktoś uprzedził z biznesmenów operacji CBA - wtedy mielibyśmy do czynienia z niewyobrażalnym skandalem.
Pytanie, ilu jeszcze polityków jest zamieszanych w aferę. Dlaczego minister Mirosław Drzewiecki najpierw chciał pieniędzy z hazardu na sport
, a potem nagle zmienił zdanie? Rzadko który szef resortu ot tak rezygnuje z dodatkowej kasy. Ciekawe, jaka była rola w historii Mira i Grzesia? Bo kim są te osoby, wszyscy, łącznie z premierem, się domyślają, tylko poseł Chlebowski stracił pamięć.
Niewykluczone, że były przewodniczący klubu Platformy jest tylko jedną z osób, które zapłacą za kontakty
z "Ryśkiem" polityczną karierą. Być może w trakcie śledztwa okaże się, że na odpowiedzialności
politycznej się nie skończy. I dobrze. Aferę hazardową powinno się wyjaśnić do samego końca i to bez względu na partyjne podziały. Bo "Hazard gate" cuchnie jak sprawa Rywina, która po raz pierwszy uświadomiła wielu Polakom, jak groźna jest polityczna korupcja i przetasowała scenę polityczną.

Pytanie, czy politycy PO zdecydują się na takie ryzyko.

Paweł Reszka
Dziennik

Gdzie wyciekła afera hazardowa? U ministra?

Kto ostrzegł lobbystów od gier losowych, że są pod lupą CBA? Czy przeciek wyszedł z Ministerstwa Sportu po tym, jak Mirosław Drzewiecki zarządził śledztwo w sprawie dokumentu dotyczącego ustawy hazardowej? To dopiero początek pytań, które zaczynają się pojawiać w aferze hazardowej.
Według CBA pod koniec sierpnia Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek, współwłaściciele firm
hazardowych, zorientowali się, że są podsłuchiwani. Według Biura takie informacje przekazał im albo minister Drzewiecki (podczas spotkania z Sobiesiakiem 25 sierpnia), albo Marcin Rosół, szef gabinetu Drzewieckiego, który spotkał się z córką Sobiesiaka 24 sierpnia.
Drzewiecki milczy. Nie odbiera telefonów. Jest za granicą. Zrekonstruowaliśmy przebieg spotkania Marcina Rosoła z Magdaleną Sobiesiak. Czy przeciek mógł mieć miejsce podczas tej rozmowy?

Dzwoni Sobiesiak w sprawie konkursu

Latem tego roku Rosół kontaktuje się z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem i jego córką Magdaleną. Dzwonią do siebie wiele razy. Biznesmen chce załatwić córce pracę. Rosół informuje go, że córka może wystartować w konkursie w Totalizatorze Sportowym. Ta zgłasza się do konkursu - choć w tym momencie zasiada w dwóch spółkach hazardowych. Rosół przyznaje: "Powiedziałem, że będzie konkurs w Totalizatorze i jak chce, może wystartować".
Konkurs trwa, ale pod koniec sierpnia Donald Tusk żąda od ministra sportu wyjaśnień w sprawie procesu legislacyjnego ustawy
hazardowej. Drzewiecki zarządza dochodzenie w ministerstwie. Interesuje go pismo z 30 czerwca, które wyszło z Ministerstwa Sportu do ministra finansów
. To m.in. na jego podstawie zmieniono zapisy projektu ustawy o hazardzie. Wszyscy, którzy mieli kontakt z dokumentem, muszą napisać wyjaśnienia - gdzie, kiedy, na jakim etapie się z nim zetknęli. "Sam napisałem kilkadziesiąt stron. Wtedy już było jasne, że wokół pisma jest zamieszanie, ale nie wiedzieliśmy, o co chodzi" - twierdzi Rosół.

Będzie afera, mówią o mafii

Urzędnicy piszą wyjaśnienia. Trwa wewnętrzne śledztwo. Zbliża się termin rozstrzygnięcia konkursu w Totalizatorze. Magdalena Sobiesiak ma wygraną w kieszeni - tak twierdzą nasze źródła
w Ministerstwie Sportu. Ale wcześniej do córki biznesmena dzwoni Rosół. Umawia się z nią w kawiarni Pędzący Królik, obok ministerstwa. Spotykają się 24 sierpnia (dzień przed ogłoszeniem zwycięzcy
konkursu).

Rosół: "Powiedziałem jej, żeby się wycofała. Że zostaniemy doklejeni do jakiejś mafii hazardowej, że jeśli wystartuje, to ten Marek Przybyłowicz zrobi z tego aferę. I ona się wycofała".

Kim jest Przybyłowicz? To były wiceprezes Związku Tenisa Stołowego. Na własną rękę tropi nieprawidłowości w grach losowych. Donosi służbom, że w Ministerstwie Sportu pisma tworzą lobbyści od hazardu, informuje minister Julię Piterę. Dotarliśmy do jednego z takich listów. Nie ma w nim jednak twardych dowodów, nie ma mowy o mafii hazardowej.
Skąd Rosół wiedział, że Przybyłowicz "doklei do mafii hazardowej" kogoś z ministerstwa? Rosół: "Wiedzieliśmy, że chodzi po mieście
i opowiada, że w ministerstwie jest mafia, że on już doniósł na nią do CBA i innych służb. Takie informacje przekazał mi pan Andrzej Kawa z Centralnego Ośrodka Sportu. Kiedy? Nie pamiętam".

Po spotkaniu w kawiarni kontakty
Sobiesiaka z urzędnikami ministerstwa się urywają. Marcin Rosół: "Kiedy Sobiesiak próbował dzwonić do ministra, mówiłem mu, że minister jest zajęty".

Rosół zapewnia, że nie ma nic wspólnego z przeciekiem.

Premier: Drzewiecki nic nie wiedział

Drzewiecki zarządził w ministerstwie dochodzenie po rozmowie z Donaldem Tuskiem. Premier żądał wyjaśnień w sprawie ustawy
hazardowej po rozmowie z szefem CBA, która odbyła się 12 sierpnia.

W ciągu kolejnych dni prosił o wyjaśnienia wiceministra finansów
Jacka Kapicę, a później Drzewieckiego. "W czasie tego spotkania nie ujawniłem mu żadnych tajnych informacji
" - zastrzega premier.

Dwa tygodnie po spotkaniu Kamińskiego z Tuskiem agenci CBA orientują się, że doszło do przecieku. Kamiński reaguje: 10 września wysyła w tej sprawie pismo do premiera. Następnego dnia spotyka się z Tuskiem i koordynatorem służb specjalnych Jackiem Cichockim. "Pan Kamiński poinformował mnie, że będzie miał postawione zarzuty w tak zwanej sprawie rzeszowskiej i mówi, że w jego ocenie w sprawie hazardowej doszło do przecieku" - relacjonuje Tusk.

Kamiński ma do niego pretensje i sugeruje, że to kancelaria premiera odpowiada za przeciek.

Wojciech Cieśla, Marcin Graczyk
Dziennik

2009/10/02

Co obiecał "Mirek" - Drzewiecki załatwiał pracę córce biznesmena?

Minister sportu Mirosław Drzewiecki miał pomagać biznesmenowi Ryszardowi Sobiesiakowi w załatwieniu intratnej pracy dla córki - czytamy w "Rzeczpospolitej".

"Przy okazji śledztwa CBA w sprawie afery hazardowej na jaw wychodzą inne kłopotliwe dla polityków fakty" - pisze "Rzeczpospolita" w artykule "Posada dla córki lobbysty". W czwartek gazeta ujawniła, że biznesmen Ryszard Sobiesiak kontaktował się z Mirosławem Drzewieckim i Zbigniewem Chlebowskim w sprawie wprowadzeniu do tzw. ustawy hazardowej korzystnych dla branży zapisów.

Jak ustalił dziennik, Sobiesiak przekazał CV swojej córki szefowi resortu sportu z prośbą o znalezienie dla niej intratnej posady. Minister miał obiecać pomoc i - zdaniem gazety - przekazał sprawę szefowi swojego gabinetu politycznego, Marcinowi Rosołowi. Ten pytał później biznesmena, czy córkę interesuje stanowisko wicedyrektora Centralnego Ośrodka Sportu. Sobiesiak nie był zachwycony, bo - jak cytuje "Rzeczpospolita" - "Mirek proponował coś poza resortem, jakąś firmę turystyczną".




REKLAMA Czytaj dalej





Ustalono w końcu, że córka Sobiesiaka mogłaby pracować w Totalizatorze Sportowym. Kobieta złożyła aplikację. Rozmowa kwalifikacyjna, miała odbyć się pod koniec sierpnia. Nigdy do niej jednak nie doszło. Jej ojciec tłumaczył znajomemu z branży, że wycofał córkę, "bo tam KGB, CBA” - pisze "Rzeczpospolita".

W rozmowie z gazetą Rosół przyznał, że załatwiał posadę córce biznesmena, ale zapewniał, że była to jego, a nie ministra Drzewieckiego, inicjatywa. Zaprzecza przy tym, że to on mógł być źródłem przecieku, dzięki któremu biznesmen dowiedział się, iż jest pod lupą CBA. - Zrozumiałem swój błąd i uznałem, że lepiej będzie, jeśli pani Magdalena wycofa zgłoszenie - powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą".

(zel)

2009/10/01

Jan Kosek i "Rysiu" to sponsorzy kampanii wyborczej PO

Zarówno Ryszard Sobiesiak, jak i Jan Kosek - czyli dwaj biznesmeni którzy mieli wpływać na Zbigniewa Chlebowskiego w tzw. aferze hazardowej - wpłacali wcześniej pieniądze na kampanię wyborczą Platformy Obywatelskiej - ustaliły TVN24 i "Rzeczpospolita". Według mediów biznesmeni wpłacili odpowiednio 10 i 18 tysięcy złotych.
Ryszard "Rysiu" Sobiesiak i Jan Kosek to postaci, które opinii publicznej przybliżyła "Rzeczpospolita" publikując fragmenty stenogramów nagrań CBA z rozmowy Sobiesiaka z szefem klubu parlamentarnego PO Zbigniewem Chlebowskim. Padają tam zdania, z których można zrozumieć, że Chlebowski obiecuje pomoc w zmienieniu zapisu o nałożeniu dopłat na firmy hazardowe. Chodzi o sumę blisko 500 milionów złotych, które mógłby stracić Skarb Państwa.

W rozmowie z TVN24 Kosek mówił wcześniej, że "nie pamięta" czy kiedykolwiek wpłacał pieniądze na konto PO. "Rzeczpospolita" ustaliła jednak błyskawicznie, że biznesmen wraz z żoną w 2005 roku przelał na konto partii 18 tysięcy złotych. Sobiesiak - donosi TVN24 - wpłacił z kolei 10 tysięcy.
Z powodu treści rozmów Donald Tusk zapowiedział na konferencji prasowej, że Chlebowski nie będzie pełnił funkcji szefa klubu, ani komisji finansowej.
gazeta.pl

Sobiesiak i Kosek wpłacali na kampanię PO

Jak ustaliła "Rz" obaj biznesmeni, którzy kontaktowali się ze Zbigniewem Chlebowskim w sprawie ustawy o grach losowych wpłacali pieniądze na kampanię PO.
Ryszard Sobiesiak w 2006 r. wpłacił 10 tys. zł na fundusz wyborczy Platformy Obywatelskiej. Jest na liście darczyńców Państwowej Kampanii Wyborczej, ma na niej numer 12516.

Jan Kosek wraz z żoną wsparli PO w 2005 r. Na fundusz wyborczy Platformy przelali 18 tys. zł, na liście darczyńców mają numer 1783.

Kosek przyznaje, że wpłacał darowizny na PO. - Ale nie na ostatnią kampanię - zastrzega w rozmowie z "Rz".

Obaj są biznesmenami z branży hazardowej, znajomymi wpływowych polityków PO Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego. Chlebowski tłumacząc się po dzisiejszej publikacji "Rz" zapewniał dziennikarzy, że żaden z biznesmenów nie wpłacał pieniędzy na kampanię PO.

Jak wynika z ustaleń CBA, które ujawniła "Rz" Chlebowski i Drzewiecki mieli lobbować na ich korzyść w sprawie zmian w ustawie hazardowej.

Rzeczpospolita

Chlebowski: Walczę, Rysiu. Załatwimy to

"Z tobą na 90 procent, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo" - zapewniał Zbigniew Chlebowski biznesmena, który naciskał na przygotowanie korzystnej dla firm hazardowych ustawy. Ich rozmowy nagrali agenci CBA. Z zapisów wynika, że obaj panowie są w wyjątkowo zażyłych stosunkach.
Powiązania biznesmena Ryszarda Sobiesiaka, współwłaściciela sieci
Casino Polonia i właściciela firmy
hazardowej Golden Play, ze Zbigniewem Chlebowskim i Mirosławem Drzewieckim wyszły na jaw w lipcu 2008 - twierdzi "Rzeczpospolita".

Wtedy Centralne Biuro Antykorupcyjne nagrało tę oto rozmowę:

Ryszard Sobiesiak: Cześć Zbyszek.
Zbigniew Chlebowski: Cześć Rysiek.

R.S.: Co tam? Jesteś na Dolnym Śląsku?
Z.Ch.: Tak, prawdziwą wojnę stoczyłem w czwartek...

R.S.: No coś tam słyszałem, z Mirkiem rozmawiałem, udało się coś, myślisz?
Z.Ch.: W ogóle to wyprostowałem, wiesz, nie chcę mówić przez ten... [...]

R.S.: A powiedz umówiłbyś tego... bo ja będę w Warszawie. Mirek ma mnie umówić tam w Warszawie z kimś. Więc w Warszawie też na pewno będę jeden dzień.
Z.Ch.: A kiedy będziesz?

R.S.: No właśnie nie wiem. To od niego zależy, bo jutro mam dzwonić do niego, żeby mu przypomnieć. Weź jeszcze z nim pogadaj, jak będziesz się z nim widział, bo ja tam z nim dość długo rozmawiałem przedwczoraj, tłumaczyłem to...
Z.Ch.: Oni w ogóle... Powiem ci tak między nami: ani Grześ, ani Miro, znaczy się ja sam prowadzę rozmowy [niezrozumiale]. Oni dzwonią do mnie, że pełne wsparcie i wszystko...

R.S.:... a nie dają znaku...
Z.Ch.: Nie dają wsparcia. W poprzedniej rozmowie ja go prawie przekonałem do takich rzeczy, że wiesz... on ze mną gadał śmiesznie, bo ja mówię, gdybyście wydali odmowną decyzję, to ja rozumiem, ale...

R.S.: Wstrzymali, my wszystko zrobiliśmy, a oni...
Z.Ch.:... postępowanie...

R.S.: Ale pierwsze, co zrobili, to zrobili też niezgodnie z prawem, tylko kłóć się z nimi, jak się możesz kłócić z nimi. Nie będziemy teraz gadać. Powiedz Zbyszku, prosiłbym cię tak jak byś... ja do Mirka dzisiaj będę w takim razie dzwonił. Na domowy do niego zadzwonię i jutro rano mu przypomnę. Niech on się wychyli wreszcie, bo ja zrozumiałem, że on też rozmawiał tam...

----------

25 sierpnia Ryszard Sobiesiak znów rozmawia ze Zbigniewem Chlebowskim. Trzy dni później biznesmen spotka się z wicepremierem i szefem MSWiA Grzegorzem Schetyną.

Ryszard Sobiesiak: No wiem, no k..., no przecież, no ja chciałem się, chciałem właśnie zapytać, co tam, jest jakaś szansa? No bo wiesz, k..., daj spokój, mam nadzieję, że tam ze mną już będzie wszystko w porządku, nie?
Zbigniew Chlebowski: Z tobą na... na dziewięćdziesiąt procent, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo, tak ci powiem.

R.S.: To są k... tak, ja wiem. Ale byś wykorzystał do tego, k..., Mirka i... i... tego drugiego, nie?
Z.Ch.: A z nim nie gadam, to powiem ci szczerze, Rysiu, że tak, bo wiesz...

----------

10 marca 2009 roku Ryszard Sobiesiak dzwoni do ministra sportu Mirosława Drzewieckiego. Padają mocne słowa o ministrze finansów. Biznesmen mówi: "ten idiota podpisał rozporządzenie, które kładzie hazard na łopatki". Dzwoni też do Zbigniewa Chlebowskiego.

Ryszard Sobiesiak: Grześka zarazić tą sprawą, bo oni rozpierd...
Zbigniew Chlebowski: Ja ci powiem szczerze Rysiu... ja już nie mam siły sam walczyć z tym wszystkim... jak by Grzegorz, Mirek trochę pomogli mi... przecież wiesz, biegam z tym sam... blokuję tę sprawę dopłat od roku... to wyłącznie moja zasługa.

----------

5 maja były pracownik resortu finansów
Sławomir Sykucki zawiadamia Ryszarda Sobiesiaka, że dopłaty od hazardu zaczną jednak obowiązywać o 1 stycznia 2010 roku. Sobiesiak komentuje: "Przecież te ch... mówili, że jest odłożona". 17 maja Sobiesiak rozmawia przez telefon
z Janem Koskiem, lobbystą i wiceprezesem Związku Pracodawców Prowadzących Gry
Losowe i Zakłady Wzajemne:

Jan Kosek: Oni to zblokują?
Ryszard Sobiesiak: On (Chlebowski) mówi tak. Opierd...em go za to, że mówił co innego, że przynajmniej pół roku spokoju.

mn

"Rzeczpospolita"