2009/09/30

Warszawskie śmieci do zbadania

- Zażądamy, by prezydent Gronkiewicz-Waltz wyjaśniła, co robi w sprawie budowy nowych wysypisk i zakładów gospodarki odpadami - zapowiada Adam Kwiatkowski (PiS), szef miejskiej komisji ochrony środowiska
To reakcja na nasz wczorajszy tekst, w którym opisaliśmy, że Warszawa za kilka lat może nie mieć gdzie wywozić śmieci. Dotarliśmy do sprawozdania z realizacji Wojewódzkiego Planu Gospodarki Odpadami. Wynika z niego, że do końca 2014 r. nie powstanie żadne z czterech planowanych regionalnych składowisk (Łubna II w gminie Góra Kalwaria, w Otwocku-Świerku, Słabomierzu-Krzyżówce i w Zielonce), gdzie miały trafiać odpady ze stolicy. W ciągu roku przestaną działać dwa wysypiska: Radiowo i Łubna I, które dziś przyjmują najwięcej warszawskich śmieci. Na dodatek większość składowisk na Mazowszu musi zostać zamknięta, bo nie spełnia norm unijnych. - Nie będzie gdzie wywozić śmieci. Warszawie grozi katastrofa ekologiczna - ostrzega Krzysztof Kawczyński z Krajowej Izby Gospodarczej.

Urzędnicy miejscy bronią się, że to nie władze miasta odpowiadają za budowę nowych zakładów gospodarki odpadami. Jednak Ministerstwo Środowiska i urząd marszałkowski zgodnie twierdzą, że to ratusz ma obowiązek zadbać o budowę wysypisk, sortowni czy kompostowni. Podobnie sądzi Tomasz Uciński, szef Krajowej Izby Gospodarki Odpadami: - Przepisy mówią jasno: miasto musi stworzyć miejsca, gdzie będą wywożone śmieci, które powstają na jego terenie. Władze Warszawy muszą zmierzyć się z tym problemem.
Teraz pochylą się miejscy radni. - Nie ma co robić rabanu. Ale jestem za tym, aby biuro ochrony środowiska odniosło się do raportu urzędu marszałkowskiego. Być może ratusz ma jakiś inny pomysł na rozwiązanie tego problemu - uważa radny Maciej Wyszyński (PO), wiceszef komisji ochrony środowiska.

- Władze miasta nie mogą dłużej zamiatać śmieci pod dywan. Jeśli nie mają nic do ukrycia, to pani prezydent powinna wreszcie powiedzieć, jak rozwiąże problem warszawskich odpadów - kwituje Adam Kwiatkowski.
Dominika Olszewska
Gazeta Stoleczna

2009/09/29

Warszawa utonie w śmieciach jak Neapol?

Nie będzie dokąd wywozić śmieci ze stolicy - alarmują eksperci. - Nic nie możemy z tym zrobić. Śmieci nie należą do nas - rozkładają ręce miejscy urzędnicy
Stolica produkuje aż 800 tys. ton odpadów rocznie. Większość z nich trafia na wysypiska. Problem w tym, że niemal żadne nie spełnia norm Unii Europejskiej - wytwarzają gazy, a ścieki ze składowisk dostają się do wód gruntowych. Dlatego według Wojewódzkiego Planu Gospodarki Odpadami w tym roku na Mazowszu trzeba zamknąć 39 wysypisk. Do końca 2014 r. - kolejne 64.

- Dobiega ostateczny termin dostosowania składowisk do unijnych wymagań. Te, które ich nie spełnią, nie będą mogły być eksploatowane - ostrzega Joanna Darska z Departamentu Gospodarki Odpadami w Ministerstwie Środowiska.
W ciągu roku przestaną działać dwa wysypiska, które przyjmują najwięcej, bo ok. 200 tys. ton śmieci ze stolicy: Łubna pod Górą Kalwarią i Radiowo na Bemowie. - Niedługo nie będzie wysypisk, a urzędnicy ratusza udają, że nic się nie dzieje. Na dodatek zawalają kolejne śmieciowe inwestycje - zdradza nam inspektor z urzędu marszałkowskiego.

Za kadencji Hanny Gronkiewicz-Waltz w gruzach runęły plany budowy nowego wysypiska w Łubnej. - Władze stolicy obiecywały też nowoczesny zakład utylizacji śmieci, a tu nagle okazało się, że chcą nam usypać drugą górę odpadów. Nie mogliśmy się na to zgodzić - denerwuje się burmistrz Góry Kalwarii Barbara Samborska.

Dotąd nie wypaliły też plany rozbudowy Zakładu Unieszkodliwiania Stałych Odpadów Komunalnych na Targówku Przemysłowym. Działa tu sortownia, kompostownia i jedyna w mieście spalarnia. Teraz przerabia niespełna 10 proc. warszawskich odpadów. Po rozbudowie miało być ok. 300 tys. ton. - Jest dramatycznie. W okolicach stolicy natychmiast musi powstać jeszcze jedna spalarnia, sortownie, kompostownie. To władze miasta decydują, na co dać pieniądze. Chętniej jednak wspierają budowę mostów, tras i stadionów na Euro 2012 - martwi się Dariusz Górczewski, szef zakładu na Targówku.

W sprawozdaniu z realizacji Planu Gospodarski Opadami dla Mazowsza czytamy: za kilka lat Warszawa może nie mieć gdzie składować śmieci. Wszystko przez to, że do końca 2014 r. nie powstanie żadne z czterech planowanych regionalnych składowisk, na które miały trafiać śmieci w Warszawy. Chodzi o wysypiska Łubna II, w Otwocku-Świerku, Słabomierzu-Krzyżówce pod Mszczonowem i Zielonce.

Ratusz nie poczuwa się jednak do winy. - W ciągu kilku lat niedaleko stolicy powstanie składowisko, które pomieści ponad 150 tys. ton odpadów rocznie - twierdzi Arkadiusz Drewniak, wiceszef miejskiego biura ochrony środowiska, ale nie chce ujawnić gdzie. Dodaje tylko: - Śmieci nie należą do nas, dlatego nie odpowiadamy za budowę nowych wysypisk.

Inaczej widzą to eksperci. Joanna Darska z Ministerstwa Środowiska zapewnia, że to sprawa samorządu. Podobnie uważa Krzysztof Kawczyński z Krajowej Izby Gospodarczej: - Władze Warszawy muszą zapewnić miejsca na wywóz śmieci z miasta. Nie jest łatwo przekonać ludzi do budowy spalarni czy wysypiska, ale trzeba to zrobić. Inaczej za dwa lata nie będzie dokąd wywozić z Warszawy nawet pół miliona ton śmieci rocznie. W kosmos ich nie wystrzelimy. To oznacza tylko jedno: stolicy grozi katastrofa ekologiczna. Staniemy się drugim Neapolem - kwituje.
Dominika Olszewska
Gazeta Stoleczna

2009/09/25

Jak marszałek Struzik kontroluje, ocenia, sądzi

Marszałek Mazowsza Adam Struzik z PSL pokazał, kto tu rządzi unijnymi dotacjami. Wstrzymując dotacje dla kilkudziesięciu przedsiębiorców, pozbył się politycznej konkurencji. Sprawa oparła się o Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, które poleciło wypłacić pieniądze.
To finał jednej z afer w Urzędzie Marszałkowskim, które nagłośniła "Gazeta". Służby Adama Struzika skontrolowały działalność jednego z mazowieckich stowarzyszeń i ogłosiły triumfalnie, że doszło w nim do rażących nieprawidłowości przy podziale dotacji z Unii Europejskiej. Na tej podstawie marszałek Struzik na przeszło dwa lata wstrzymał ich wypłatę ok. 60 przedsiębiorcom.

Justyna Cender razem z mężem Ireneuszem od ponad 20 lat prowadzą bar Świerczek przy trasie Warszawa-Kraków. - Chcieliśmy się rozwijać. Postawiliśmy na catering. Żona ukończyła szkolenie, przyjęliśmy zamówienia, a tu nic - opowiada pan Ireneusz.
Po stronie beneficjentów stanęło Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Ostatnio nakazało wypłatę zatrzymanej pomocy. Niestety, 200 tys. zł przepadło, bo część przedsiębiorców straciła nadzieję na wypłatę dotacji i zdążyła zlikwidować firmy.

Krzysztof Knop w 2000 r. jako uczeń technikum samochodowego został stypendystą premiera. Rok później zaczął studiować mechanikę na Politechnice Radomskiej. Teraz pisze doktorat. - Od zawsze lubiłem przedmioty ścisłe, więc postanowiłem założyć firmę prowadzącą korepetycje z fizyki, matematyki i mechaniki. Brakowało mi pieniędzy, więc uznałem, że trzeba postarać się o pieniądze z Unii - wspomina.

Własną firmę chciała założyć również 24-letnia Karolina Matyszczak, studentka ekonomii. W 2007 r. postanowiła otworzyć bar w niewielkiej miejscowości Jastrząb niedaleko Szydłowca. - Chciałam zacząć coś swojego. Marzyłam o własnym barze. Tak bardzo cieszyłam się, gdy okazało się, że dostanę na niego pieniądze z Unii. Zaplanowałam wszystko: urządzenie, menu. Założyłam firmę, zaczęłam płacić składki na ZUS i czekałam na dotację. Niestety, pieniądze nigdy nie wpłynęły - żali się.

Marszałek kontroluje

W podobnej sytuacji znalazło się 60 przedsiębiorców, którzy wzięli udział w projekcie "Moja praca, moja firma" w ramach Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego. Dotacje wypłacało Stowarzyszenie Szydłowieckie Forum Gospodarcze (SSFG). - Do lipca 2007 r. nie było żadnych problemów. Szkoliliśmy naszych beneficjentów i potem szybko dostawali pieniądze. Wszystko się zmieniło, gdy marszałek Mazowsza Adam Struzik nasłał na nas kontrolerów. Od tej chwili zaczęła się blokada pieniędzy, a dla nas gehenna - mówi Adam Kowalski.

Kontrola trafiła do Szydłowca akurat w tym czasie, gdy szefem podległej marszałkowi Struzikowi Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Programów Unijnych został poprzedni szef stowarzyszenia Piotr Adamski (PO).

Kontrola urzędu zablokowała wypłaty unijnego wsparcia. W efekcie główną dotację dostały tylko 42 osoby. 18 młodych przedsiębiorców zostało na lodzie. Całej grupie wstrzymano wypłatę tzw. wsparcia pomostowego (700 zł miesięcznie).

Jakby tego było mało, kontrolerzy marszałka Struzika badali dokumenty SSFG aż osiem miesięcy. - Szukano na mnie haka. W ten sposób łatwo można było mnie usunąć z kierowania jednostką - uważa Piotr Adamski.

Kontrola skończyła się dopiero wtedy, gdy Adamski stracił stanowisko szefa Mazowieckiej Jednostki. Dziś w kategorii wykorzystania unijnej pomocy Mazowsze jest na szarym końcu statystyk.

Marszałek ocenia

- Przyjechała do nas delegacja. Robiła dużo zamieszania. Męczyła nas pytaniami, stale kazała nam coś kserować - relacjonuje członek stowarzyszenia.

Dotarliśmy do notatki kontrolerów Adama Struzika z września 2007 r. Urzędnicy skarżą się w niej przede wszystkim na to, że bez powodu zostali przesadzeni z jednej części stołu konferencyjnego do drugiej, oraz na niewłaściwą formę wypowiedzi działaczy stowarzyszenia. "Ton jego wypowiedzi [Adama Kowalskiego] jest obrażający dla urzędników samorządowych wykonujących kontrolę z upoważnienia marszałka" - czytamy w urzędowej notatce. Urzędnicy opisują w niej też to, że przez przypadek znaleźli w pokoju włączony dyktafon.

Kontrolerzy zanieśli dyktafon na policję, skarżąc się, że ktoś nagrywa ich rozmowy bez pozwolenia. Bogdan Parys, szef zespołu kontrolnego, który pracował na miejscu, zawiadomił śledczych o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez stowarzyszenie. Policjanci przejęci swoją rolą wzięli od urzędników odciski palców.

- Nikt z nas nie nagrywał żadnych rozmów. To nie jest nasz dyktafon - zapewnia Adam Kowalski.

Po wielu miesiącach kontrolerzy Struzika uznali, że 2,1 mln zł, które za pośrednictwem stowarzyszenia już dostali przedsiębiorcy, wydano niezgodnie z prawem.

Marszałek sądzi

Najpoważniejszy zarzut kontrolerów to niewłaściwie księgowane wydatki. Andrzej Gajowniczek, szef kontrolerów Adama Struzika, sugeruje, że unijne pieniądze mogły być wyprowadzane poza stowarzyszenie. Mówi o dwóch niezidentyfikowanych kontach bankowych. - Pieniądze przelewaliśmy tylko między kontami stowarzyszenia. Ani złotówka nie trafiła na obce - zarzeka się Adam Kowalski.

Urzędnicy marszałka Struzika przekonują, że tzw. ostatecznych beneficjentów skrzywdziło szydłowieckie forum. - Próbowaliśmy pomagać im, by sprawnie pisali wnioski i rozliczenia. Nie chcieli z nami współpracować - utyskuje Elżbieta Szymanik, wiceszefowa Mazowieckiej Jednostki, kandydatka PSL w ostatnich eurowyborach.
- Ręce mi już opadają. Ponad dwa lata walczyliśmy o pieniądze. Zrobiliśmy wszystko, by trafiły do ludzi - przekonuje Adam Kowalski.

W lutym 2008 r. marszałek Struzik złożył do prokuratury doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Ta odmówiła wszczęcia postępowania. Urzędnicy Struzika nie odpuścili. W kwietniu złożyli zażalenie na decyzję prokuratora. - Prowadzimy postępowanie wyjaśniające. Zarzutów nikomu nie postawiono - słyszymy od Małgorzaty Chrabąszcz, rzeczniczki Prokuratury Okręgowej w Radomiu.
Dla szydłowieckich przedsiębiorców zaczął się kolejny koszmar. Wszyscy po kolei wzywano na przesłuchania do prokuratury. - Dla mnie to był ogromny stres. Po raz pierwszy w życiu byłam przesłuchiwana. W dodatku szczegółowo pytali mnie o coś, co działo się aż dwa lata temu - wspomina Justyna Cender.

- To śmieszne. Nie dostałam pieniędzy, ale musiałam tłumaczyć się na prokuraturze. Gdzie tu sens? - zastanawia się Karolina Matyszczak.

- Maglowali mnie dwa dni. Pytali o każdy drobiazg. Krok po kroku obnażałem chytry plan urzędników, który w założeniu miał utrącić nasze projekty - dodaje Krzysztof Knop.

Ale to nie wszystko. Waldemar Kuliński, prawa ręka Adama Struzika, wieloletni dyrektor urzędu marszałkowskiego, w lokalnej gazecie "Echo Radomia" wykupił ogłoszenie, w którym oświadczył, że forum popełniło przestępstwo. - Struzik wydał wyrok na stowarzyszenie bez procesu. I jeszcze za pieniądze podatników publikował szkalujące teksty - oburza się Krzysztof Knop.

Dostali tylko trzy dni

To właśnie on zdecydował się na indywidualną walkę z urzędnikami Adama Struzika. - Siedziałem nocami nad ustawami i przepisami dotyczącymi funduszy unijnych. Gdy się przez nie przekopałem, zrozumiałem, że wszystkie zarzuty urzędu marszałkowskiego są wyssane z palca - twierdzi Krzysztof Knop, który stał się ekspertem ds. funduszy unijnych i teraz doradza firmom, jak napisać prawidłowy wniosek.

Zaczął bombardować pismami prokuraturę, Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, NIK, a nawet Komisję Europejską. Skarżył się na łamanie praw beneficjentów i szkalowanie dobrego imienia stowarzyszenia. - Struzik za nic miał to, że rujnuje życie 60 ludzi - uważa Krzysztof Knop.

W grudniu zeszłego roku na prośbę ministerstwa dokumenty forum gospodarczego z Szydłowca zbadała niezależna firma. Tym razem kontrola zamiast ośmiu miesięcy trwała zaledwie cztery dni. Eksperci nie mieli wątpliwości: po drobnych poprawkach dokumentów pieniądze mogą trafić do beneficjentów.

Niestety, osiem osób nie mogło już dostać dotacji. - Zamknęli firmy, więc pieniądze im nie przysługiwały - rozkłada ręce Adam Kowalski.

Karolina Matyszczak, która zlikwidowała biznes, nie doczekawszy się pieniędzy, dziś mieszka w innym województwie i zajmuje się kontrolą cen. - Żałuję, że nie dostałam pieniędzy. Teraz pracuję u kogoś - kwituje.

Ministerstwo Rozwoju Regionalnego nakazało Struzikowi wypłatę zaległych 900 tys. zł w maju 2009 r. Problem w tym, że urząd marszałkowski przelał pieniądze dopiero miesiąc później. Przez to przedsiębiorcy mieli tylko trzy dni na ich wydanie i rozliczenie.

- To był cyrk! Przez dwa i pół roku po pieniądzach ani śladu. A kiedy wpłynęły, to trzeba było je w trzy dni wydać. Cudem kupiliśmy samochód, komputer i lodówkę. Braliśmy, co się dało - kpi Ireneusz Cender.

- Na szczęście kupiłem używany samochód, laptopa i drukarkę. Ale trudno w tak krótkim czasie wybrać najlepszą ofertę - kwituje Knop.

Za wszystkie szydłowieckie projekty szefowie stowarzyszenia poręczyli własnym majątkiem. Piotr Adamski i Adam Kowalski podpisali weksle in blanco. Ich wartość to 3 mln zł. Jest to forma zabezpieczenia projektów unijnych. Weksle są wciąż w rękach władz Mazowsza. - Chcemy je odzyskać, ale do dziś nam ich nie zwrócono. Żyjemy w zawieszeniu - przyznaje Adamski.

- Stowarzyszenie popełniło błędy przy rozliczeniu projektów. A dla nas liczą się nawet drobne pomyłki. Na razie weksli oddać nie możemy - broni się dyrektor Szymanik.

Nikt się nie dziwi, że w rozliczeniach były błędy, skoro trzeba je było zrobić w trzy dni. To jednak urzędników nie obchodzi.

- Struzik trzyma nas w szachu. Jego urzędnicy wiele razy sugerowali, że jeśli będziemy za bardzo podskakiwać, to je uruchomią - żali się jeden z członków stowarzyszenia.
Dominika Olszewska, jan Fusiecki
Gazeta Stołeczna

2009/09/24

Ciąg dalszy afery: PO wciąż ze Struzikiem

- Nie daruję tego marszałkowi Adamowi Struzikowi (PSL). W ostatniej chwili wstrzymał dotacje unijne, przez co straciłem dużo pieniędzy. Składam więc pozew do sądu - zapewnia młody przedsiębiorca Krzysztof Knop.
Ujawniliśmy, że urząd marszałkowski Adama Struzika niesłusznie wstrzymał wypłatę unijnych pieniędzy. Po ponad dwóch latach po stronie przedsiębiorców stanęło Ministerstwo Rozwoju Regionalnego (MRR). W maju br. nakazało Struzikowi wypłatę wstrzymanych 900 tys. zł. Urząd pieniądze przelał dopiero miesiąc później. Przez to przedsiębiorcy musieli je wydać i rozliczyć w ciągu trzech dni, bo ostatecznym terminem był koniec czerwca.

Jednym z nich był Krzysztof Knop, doktorant Politechniki Lubelskiej, który chciał założyć firmę oferującą korepetycje z matematyki, fizyki i mechaniki. Postanowił skorzystać z unijnej pomocy w ramach projektu "Moja praca, moja firma".
- Tak pośpiesznych zakupów nie robiłem nigdy. Na szczęście udało mi się kupić samochód i komputer - mówi Krzysztof Knop.

Niektórzy nie mogli już skorzystać z pomocy, bo w międzyczasie zlikwidowali firmy. Przez to 200 tys. zł przepadło.

Krzysztof Knop wspomina lata walki z urzędem Struzika. Po wstrzymaniu obiecanej dotacji przekopał się przez unijne przepisy. Uznał, że zablokowanie pomocy dla 60 osób z jego grupy było niezgodne z prawem. Zaczął skarżyć urząd marszałkowski w prokuraturze, MRR i komisji europejskiej.

- Przez brak uzgodnionej wypłaty swoje straty wyceniam na ponad 95 tys. zł. Urząd marszałkowski musi mi te pieniądze oddać - uważa Krzysztof Knop.

Program unijnej pomocy, w którym uczestniczył, prowadziło Stowarzyszenie Szydłowieckie Forum Gospodarcze (SSFG). Pełniło rolę pośrednika między urzędem Struzika a tzw. końcowymi beneficjentami, czyli przedsiębiorcami, którzy mieli dostać z UE pieniądze na rozkręcenie działalności gospodarczej.

Zdaniem władz stowarzyszenia sprawa miała drugie dno. Przez lata na czele SSFG stał Piotr Adamski, działacz PO i zaufany Ewy Kopacz, minister zdrowia, byłej liderki partii Tuska na Mazowszu. Po triumfie w ostatnich wyborach samorządowych partia Tuska posadziła Adamskiego w fotelu szefa Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Programów Unijnych powołanej po to, aby dzielić unijne dotacje.

- A PSL Struzika chciało kontrolować unijne fundusze. Dlatego wysłało kontrolę do związanego z Adamskim stowarzyszenia. Szukało pretekstu, aby go odwołać ze stanowiska. Potem wstrzymało dotację - mówi jeden z polityków PO.

Oficjalnie działacze Platformy zajmują w tej sprawie dyplomatyczne stanowisko. - Źle się stało, że ucierpieli końcowi beneficjenci. Jednak z mojej wiedzy wynika, że kontrola urzędu marszałkowskiego w SSFG była w pełni zasadna. Z ostateczną oceną całej sprawy trzeba poczekać na werdykt wymiaru sprawiedliwości [urząd marszałkowski złożył w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez SSFG] - mówi Jacek Kozłowski (PO), wojewoda mazowiecki.

- Czy Platforma jest zadowolona z koalicji z ludowcami Adama Struzika? - pytamy Andrzeja Halickiego, wiceszefa PO na Mazowszu. - Niestety, w sejmiku województwa nie mamy większości pozwalającej na samodzielne rządzenie regionem. Układ z PSL na Mazowszu będziemy trzymać do końca kadencji samorządu, czyli do jesieni przyszłego roku - mówi Halicki.

Dominika Olszewska, Jan Fusiecki
Gazeta Stoleczna

2009/09/23

Jak marszałek Struzik kontroluje, ocenia, sądzi

Marszałek Mazowsza Adam Struzik z PSL pokazał, kto tu rządzi unijnymi dotacjami. Wstrzymując dotacje dla kilkudziesięciu przedsiębiorców, pozbył się politycznej konkurencji. Sprawa oparła się o Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, które poleciło wypłacić pieniądze.
To finał jednej z afer w Urzędzie Marszałkowskim, które nagłośniła "Gazeta". Służby Adama Struzika skontrolowały działalność jednego z mazowieckich stowarzyszeń i ogłosiły triumfalnie, że doszło w nim do rażących nieprawidłowości przy podziale dotacji z Unii Europejskiej. Na tej podstawie marszałek Struzik na przeszło dwa lata wstrzymał ich wypłatę ok. 60 przedsiębiorcom.

Justyna Cender razem z mężem Ireneuszem od ponad 20 lat prowadzą bar Świerczek przy trasie Warszawa-Kraków. - Chcieliśmy się rozwijać. Postawiliśmy na catering. Żona ukończyła szkolenie, przyjęliśmy zamówienia, a tu nic - opowiada pan Ireneusz.
Po stronie beneficjentów stanęło Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Ostatnio nakazało wypłatę zatrzymanej pomocy. Niestety, 200 tys. zł przepadło, bo część przedsiębiorców straciła nadzieję na wypłatę dotacji i zdążyła zlikwidować firmy.

Krzysztof Knop w 2000 r. jako uczeń technikum samochodowego został stypendystą premiera. Rok później zaczął studiować mechanikę na Politechnice Radomskiej. Teraz pisze doktorat. - Od zawsze lubiłem przedmioty ścisłe, więc postanowiłem założyć firmę prowadzącą korepetycje z fizyki, matematyki i mechaniki. Brakowało mi pieniędzy, więc uznałem, że trzeba postarać się o pieniądze z Unii - wspomina.

Własną firmę chciała założyć również 24-letnia Karolina Matyszczak, studentka ekonomii. W 2007 r. postanowiła otworzyć bar w niewielkiej miejscowości Jastrząb niedaleko Szydłowca. - Chciałam zacząć coś swojego. Marzyłam o własnym barze. Tak bardzo cieszyłam się, gdy okazało się, że dostanę na niego pieniądze z Unii. Zaplanowałam wszystko: urządzenie, menu. Założyłam firmę, zaczęłam płacić składki na ZUS i czekałam na dotację. Niestety, pieniądze nigdy nie wpłynęły - żali się.

Marszałek kontroluje

W podobnej sytuacji znalazło się 60 przedsiębiorców, którzy wzięli udział w projekcie "Moja praca, moja firma" w ramach Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego. Dotacje wypłacało Stowarzyszenie Szydłowieckie Forum Gospodarcze (SSFG). - Do lipca 2007 r. nie było żadnych problemów. Szkoliliśmy naszych beneficjentów i potem szybko dostawali pieniądze. Wszystko się zmieniło, gdy marszałek Mazowsza Adam Struzik nasłał na nas kontrolerów. Od tej chwili zaczęła się blokada pieniędzy, a dla nas gehenna - mówi Adam Kowalski.

Kontrola trafiła do Szydłowca akurat w tym czasie, gdy szefem podległej marszałkowi Struzikowi Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Programów Unijnych został poprzedni szef stowarzyszenia Piotr Adamski (PO).

Kontrola urzędu zablokowała wypłaty unijnego wsparcia. W efekcie główną dotację dostały tylko 42 osoby. 18 młodych przedsiębiorców zostało na lodzie. Całej grupie wstrzymano wypłatę tzw. wsparcia pomostowego (700 zł miesięcznie).

Jakby tego było mało, kontrolerzy marszałka Struzika badali dokumenty SSFG aż osiem miesięcy. - Szukano na mnie haka. W ten sposób łatwo można było mnie usunąć z kierowania jednostką - uważa Piotr Adamski.

Kontrola skończyła się dopiero wtedy, gdy Adamski stracił stanowisko szefa Mazowieckiej Jednostki. Dziś w kategorii wykorzystania unijnej pomocy Mazowsze jest na szarym końcu statystyk.

Marszałek ocenia

- Przyjechała do nas delegacja. Robiła dużo zamieszania. Męczyła nas pytaniami, stale kazała nam coś kserować - relacjonuje członek stowarzyszenia.

Dotarliśmy do notatki kontrolerów Adama Struzika z września 2007 r. Urzędnicy skarżą się w niej przede wszystkim na to, że bez powodu zostali przesadzeni z jednej części stołu konferencyjnego do drugiej, oraz na niewłaściwą formę wypowiedzi działaczy stowarzyszenia. "Ton jego wypowiedzi [Adama Kowalskiego] jest obrażający dla urzędników samorządowych wykonujących kontrolę z upoważnienia marszałka" - czytamy w urzędowej notatce. Urzędnicy opisują w niej też to, że przez przypadek znaleźli w pokoju włączony dyktafon.

Kontrolerzy zanieśli dyktafon na policję, skarżąc się, że ktoś nagrywa ich rozmowy bez pozwolenia. Bogdan Parys, szef zespołu kontrolnego, który pracował na miejscu, zawiadomił śledczych o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez stowarzyszenie. Policjanci przejęci swoją rolą wzięli od urzędników odciski palców.

- Nikt z nas nie nagrywał żadnych rozmów. To nie jest nasz dyktafon - zapewnia Adam Kowalski.

Po wielu miesiącach kontrolerzy Struzika uznali, że 2,1 mln zł, które za pośrednictwem stowarzyszenia już dostali przedsiębiorcy, wydano niezgodnie z prawem.

Marszałek sądzi

Najpoważniejszy zarzut kontrolerów to niewłaściwie księgowane wydatki. Andrzej Gajowniczek, szef kontrolerów Adama Struzika, sugeruje, że unijne pieniądze mogły być wyprowadzane poza stowarzyszenie. Mówi o dwóch niezidentyfikowanych kontach bankowych. - Pieniądze przelewaliśmy tylko między kontami stowarzyszenia. Ani złotówka nie trafiła na obce - zarzeka się Adam Kowalski.

Urzędnicy marszałka Struzika przekonują, że tzw. ostatecznych beneficjentów skrzywdziło szydłowieckie forum. - Próbowaliśmy pomagać im, by sprawnie pisali wnioski i rozliczenia. Nie chcieli z nami współpracować - utyskuje Elżbieta Szymanik, wiceszefowa Mazowieckiej Jednostki, kandydatka PSL w ostatnich eurowyborach.
- Ręce mi już opadają. Ponad dwa lata walczyliśmy o pieniądze. Zrobiliśmy wszystko, by trafiły do ludzi - przekonuje Adam Kowalski.

W lutym 2008 r. marszałek Struzik złożył do prokuratury doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Ta odmówiła wszczęcia postępowania. Urzędnicy Struzika nie odpuścili. W kwietniu złożyli zażalenie na decyzję prokuratora. - Prowadzimy postępowanie wyjaśniające. Zarzutów nikomu nie postawiono - słyszymy od Małgorzaty Chrabąszcz, rzeczniczki Prokuratury Okręgowej w Radomiu.
Dla szydłowieckich przedsiębiorców zaczął się kolejny koszmar. Wszyscy po kolei wzywano na przesłuchania do prokuratury. - Dla mnie to był ogromny stres. Po raz pierwszy w życiu byłam przesłuchiwana. W dodatku szczegółowo pytali mnie o coś, co działo się aż dwa lata temu - wspomina Justyna Cender.

- To śmieszne. Nie dostałam pieniędzy, ale musiałam tłumaczyć się na prokuraturze. Gdzie tu sens? - zastanawia się Karolina Matyszczak.

- Maglowali mnie dwa dni. Pytali o każdy drobiazg. Krok po kroku obnażałem chytry plan urzędników, który w założeniu miał utrącić nasze projekty - dodaje Krzysztof Knop.

Ale to nie wszystko. Waldemar Kuliński, prawa ręka Adama Struzika, wieloletni dyrektor urzędu marszałkowskiego, w lokalnej gazecie "Echo Radomia" wykupił ogłoszenie, w którym oświadczył, że forum popełniło przestępstwo. - Struzik wydał wyrok na stowarzyszenie bez procesu. I jeszcze za pieniądze podatników publikował szkalujące teksty - oburza się Krzysztof Knop.

Dostali tylko trzy dni

To właśnie on zdecydował się na indywidualną walkę z urzędnikami Adama Struzika. - Siedziałem nocami nad ustawami i przepisami dotyczącymi funduszy unijnych. Gdy się przez nie przekopałem, zrozumiałem, że wszystkie zarzuty urzędu marszałkowskiego są wyssane z palca - twierdzi Krzysztof Knop, który stał się ekspertem ds. funduszy unijnych i teraz doradza firmom, jak napisać prawidłowy wniosek.

Zaczął bombardować pismami prokuraturę, Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, NIK, a nawet Komisję Europejską. Skarżył się na łamanie praw beneficjentów i szkalowanie dobrego imienia stowarzyszenia. - Struzik za nic miał to, że rujnuje życie 60 ludzi - uważa Krzysztof Knop.

W grudniu zeszłego roku na prośbę ministerstwa dokumenty forum gospodarczego z Szydłowca zbadała niezależna firma. Tym razem kontrola zamiast ośmiu miesięcy trwała zaledwie cztery dni. Eksperci nie mieli wątpliwości: po drobnych poprawkach dokumentów pieniądze mogą trafić do beneficjentów.

Niestety, osiem osób nie mogło już dostać dotacji. - Zamknęli firmy, więc pieniądze im nie przysługiwały - rozkłada ręce Adam Kowalski.

Karolina Matyszczak, która zlikwidowała biznes, nie doczekawszy się pieniędzy, dziś mieszka w innym województwie i zajmuje się kontrolą cen. - Żałuję, że nie dostałam pieniędzy. Teraz pracuję u kogoś - kwituje.

Ministerstwo Rozwoju Regionalnego nakazało Struzikowi wypłatę zaległych 900 tys. zł w maju 2009 r. Problem w tym, że urząd marszałkowski przelał pieniądze dopiero miesiąc później. Przez to przedsiębiorcy mieli tylko trzy dni na ich wydanie i rozliczenie.

- To był cyrk! Przez dwa i pół roku po pieniądzach ani śladu. A kiedy wpłynęły, to trzeba było je w trzy dni wydać. Cudem kupiliśmy samochód, komputer i lodówkę. Braliśmy, co się dało - kpi Ireneusz Cender.

- Na szczęście kupiłem używany samochód, laptopa i drukarkę. Ale trudno w tak krótkim czasie wybrać najlepszą ofertę - kwituje Knop.

Za wszystkie szydłowieckie projekty szefowie stowarzyszenia poręczyli własnym majątkiem. Piotr Adamski i Adam Kowalski podpisali weksle in blanco. Ich wartość to 3 mln zł. Jest to forma zabezpieczenia projektów unijnych. Weksle są wciąż w rękach władz Mazowsza. - Chcemy je odzyskać, ale do dziś nam ich nie zwrócono. Żyjemy w zawieszeniu - przyznaje Adamski.

- Stowarzyszenie popełniło błędy przy rozliczeniu projektów. A dla nas liczą się nawet drobne pomyłki. Na razie weksli oddać nie możemy - broni się dyrektor Szymanik.

Nikt się nie dziwi, że w rozliczeniach były błędy, skoro trzeba je było zrobić w trzy dni. To jednak urzędników nie obchodzi.

- Struzik trzyma nas w szachu. Jego urzędnicy wiele razy sugerowali, że jeśli będziemy za bardzo podskakiwać, to je uruchomią - żali się jeden z członków stowarzyszenia.
Dominika Olszewska, jan Fusiecki
Gazeta Stołeczna

2009/09/22

Inwestycje tylko na lewym brzegu

List od czytelnika: Zamieszanie wokół inwestycji na prawym brzegu Warszawy i tłumaczenia, jakie serwują nam miejscy urzędnicy, są żenujące.
Jerzy Kulik, szef biura rozwoju miasta argumentuje, że Praga dostanie przecież II linię metra o olbrzymiej wartości, więc żadnej dyskryminacji nie ma. Kilka tygodni temu warszawscy urzędnicy podobnie bronili się przed zarzutami o gorsze traktowanie wschodniego brzegu, gdy okazało się, że nie będzie tunelu pod rondem Wiatraczna, bo przecież mamy nowe tramwaje i zmodernizowane tory.

Jest to podejście durne. Po pierwsze, ani metro (którego jeszcze nie ma), ani nowe tramwaje nie służą tylko mieszkańcom prawej strony Wisły. I tramwaje, i wagony metra będą jeździć po obu brzegach rzeki, wozić mieszkańców z obu brzegów Wisły. I jeśli chcieć się bawić w tę prymitywną wyliczankę, jaką proponują miejscy urzędnicy, to proszę bardzo. Po stronie wschodniej: metro i zmodernizowany kawałek linii tramwajowej od ronda Waszyngtona do ronda Wiatraczna. Zmodernizowane parę lat temu rondo Żaba. Robiony metodą low budget remont Francuskiej. A, byłbym zapomniał, jeszcze Muzeum Pragi. Stadionu Narodowego nie liczę, bo decydenci zadbali, żeby nie powstała wokół niego żadna infrastruktura, która - gdy już opadnie kurz po Euro 2012 - stanowiłaby wartość dla mieszańców. Będą parkingi z kostki bauma i zadeptane przez kibiców trawniki.
A co po zachodniej stronie Warszawy? Działająca I linia metra, nowe składy dla tejże linii. Parkingi park & ride. Odremontowane za gigantyczne pieniądze Krakowskie Przedmieście wyłożone ściąganymi z Chin granitami. Remontowane Al. Ujazdowskie, choć chodniki na tym odcinku nie były wcale w złym stanie. Znacznie dłuższy niż na Pradze odcinek zmodernizowanej linii tramwajowej w Al. Jerozolimskich i na Grójeckiej. Modernizacja linii tramwajowych w al. "Solidarności" (modernizacja na Pradze obejmuje odcinek jednego przystanku). Linie tramwajowe na Bemowie. Muzeum Powstania Warszawskiego. Muzeum Sztuki Współczesnej. Remont murów Starego Miasta i Barbakanu. Inwestycje na Żoliborzu Oficerskim. Monstrualnej wielkości węzeł komunikacyjny na skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich i Łopuszańskiej, przy którym tunel pod rondem Wiatraczna to mały pikuś.

Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania? Zaniedbania inwestycyjne na Pradze są kolosalne. Komunikacyjnie mamy tu już horror, który stanie się nie do zniesienia długo przed oddaniem najkrótszego choćby odcinka II linii metra. Stara Praga z wyjątkiem krótkiego kawałka Ząbkowskiej wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy. Dojazd do centrum miasta o dowolnej porze dnia jest gehenną. Czy taka jest wizja szefa biura rozwoju miasta Jerzego Kulika? A może nie uważa on Pragi za część Warszawy? Bo przecież cała ta dyskusja oparta jest na chorym założeniu, że prawy brzeg Wisły to coś innego niż Warszawa.

Władze miasta zachowują się jak kulturysta, który ćwiczy tylko mięśnie lewej ręki. I Warszawa będzie tak samo dziwnie wyglądać - nieproporcjonalnie rozwijana, z zaniedbanym prawym brzegiem. Nam, mieszkańcom Pragi, pozostaje tylko się złościć, pisać listy takie jak ten i o panu Kuliku pamiętać przy urnach wyborczych. I zorganizować sobie T-shirty: "Głosowałem na HGW, przepraszam".
Gazeta Stoleczna
Piotr Kowalczyk

2009/09/18

3 miliony na nowe trybuny dla Polonii

Ratusz przyznał wczoraj 3 miliony złotych na budowę nowych trybun na stadionie Polonii. Problem w tym, że klub trybun nie chce
Najstarszy warszawski klub piłkarski od dawna boryka się z poważnymi problemami. Stadion przy ul. Konwiktorskiej nie spełnia norm ekstraklasy. "Czarne Koszule" m.in. za brak większej szatni, pokoju antydopingowego, pomieszczeń dla VIP-ów i studia telewizyjnego dostały tylko warunkową licencję na rozgrywki w tym sezonie.

Władze klubu walczą więc o pieniądze na dostosowanie stadionu do oczekiwanych standardów. Wczoraj miejscy radni przyznali klubowi trzy miliony złotych... na przygotowanie terenu do budowy przenośnych trybun. - Ale teraz nam te trybuny nie są potrzebne. Najpierw musimy rozbudować szatnie czy postawić salę konferencyjną. Urzędnicy, zanim zdecydowali o przyznaniu dotacji, mogli nas zapytać o zdanie. Nie chcemy takich prowizorek. Tak samo jak Legia potrzebujemy prawdziwego remontu stadionu - żali się Monika Listkiewicz, dyrektorka klubu.
- To strzał kulą w płot. Samo zwiększenie trybun bez budowy zaplecza spowoduje, że wokół stadionu trzeba będzie postawić miasteczko toy-toyów - tłumaczy Jacek Kamiński, koordynator programu "Wielka Polonia".

Dzisiaj stadion przy Konwiktorskiej mieści 6,5 tys. widzów. Miasto chce postawić za bramkami dwie przenośne, zadaszone trybuny na kolejnych 6 tys. kibiców. Ratusz chce je wziąć w leasing na wiele lat. Budowa ma kosztować ok. 12 mln zł.

Trybuny mają być gotowe już w połowie przyszłego roku.

- Chcemy się porozumieć z Polonią. Ale temu klubowi chodzi tylko o to, aby dostać pieniądze na rozbudowę stadionu. Na to jednak pieniędzy w budżecie nie ma - broni się Wiesław Wilczyński, szef miejskiego biura sportu.

- Jeśli Polonia nie chce trybun, to przecież nie będziemy ich uszczęśliwiać na siłę. Miasto może w ratach sfinansować trybuny, nie ma jednak funduszy na budowę nowej szatni czy sali konferencyjnej - kwituje Janusz Kopaniak, szef Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, od którego Polonia wynajmuje stadion.

Decyzji władz Warszawy bronił Paweł Lech, radny PO: - Tymczasowe trybuny to najlepsze rozwiązanie. Korzysta z nich wiele zagranicznych klubów. Gdy klub znajdzie prywatnego inwestora, będziemy mogli je rozmontować i przenieść gdzieś indziej.

Radni opozycji byli jednak nieprzejednani. - Przyznawanie dotacji na siłę jest niepoważne. Klub powinien wydać te pieniądze na to co najbardziej potrzebuje - uważa Katarzyna Munio (Stronnictwo Demokratyczne), radna komisji sportu.

- Władze Warszawy z zadziwiającym uporem dyskryminują Polonię. Przyznają im niechciane dotacje, podczas gdy Legii podarowali pół miliarda na rozbudowę stadionu - dodaje Jarosław Krajewski, radny PiS.

- Co zrobić, przyjmiemy te trybuny. Ale nie rozumiem, dlaczego miasto robi nam na złość - podsumowuje Monika Listkiewicz
Gazeta Stołeczna
Dominika Olszewska

3 miliony na nowe trybuny dla Polonii

Ratusz przyznał wczoraj 3 miliony złotych na budowę nowych trybun na stadionie Polonii. Problem w tym, że klub trybun nie chce
Najstarszy warszawski klub piłkarski od dawna boryka się z poważnymi problemami. Stadion przy ul. Konwiktorskiej nie spełnia norm ekstraklasy. "Czarne Koszule" m.in. za brak większej szatni, pokoju antydopingowego, pomieszczeń dla VIP-ów i studia telewizyjnego dostały tylko warunkową licencję na rozgrywki w tym sezonie.

Władze klubu walczą więc o pieniądze na dostosowanie stadionu do oczekiwanych standardów. Wczoraj miejscy radni przyznali klubowi trzy miliony złotych... na przygotowanie terenu do budowy przenośnych trybun. - Ale teraz nam te trybuny nie są potrzebne. Najpierw musimy rozbudować szatnie czy postawić salę konferencyjną. Urzędnicy, zanim zdecydowali o przyznaniu dotacji, mogli nas zapytać o zdanie. Nie chcemy takich prowizorek. Tak samo jak Legia potrzebujemy prawdziwego remontu stadionu - żali się Monika Listkiewicz, dyrektorka klubu.
- To strzał kulą w płot. Samo zwiększenie trybun bez budowy zaplecza spowoduje, że wokół stadionu trzeba będzie postawić miasteczko toy-toyów - tłumaczy Jacek Kamiński, koordynator programu "Wielka Polonia".

Dzisiaj stadion przy Konwiktorskiej mieści 6,5 tys. widzów. Miasto chce postawić za bramkami dwie przenośne, zadaszone trybuny na kolejnych 6 tys. kibiców. Ratusz chce je wziąć w leasing na wiele lat. Budowa ma kosztować ok. 12 mln zł.

Trybuny mają być gotowe już w połowie przyszłego roku.

- Chcemy się porozumieć z Polonią. Ale temu klubowi chodzi tylko o to, aby dostać pieniądze na rozbudowę stadionu. Na to jednak pieniędzy w budżecie nie ma - broni się Wiesław Wilczyński, szef miejskiego biura sportu.

- Jeśli Polonia nie chce trybun, to przecież nie będziemy ich uszczęśliwiać na siłę. Miasto może w ratach sfinansować trybuny, nie ma jednak funduszy na budowę nowej szatni czy sali konferencyjnej - kwituje Janusz Kopaniak, szef Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, od którego Polonia wynajmuje stadion.

Decyzji władz Warszawy bronił Paweł Lech, radny PO: - Tymczasowe trybuny to najlepsze rozwiązanie. Korzysta z nich wiele zagranicznych klubów. Gdy klub znajdzie prywatnego inwestora, będziemy mogli je rozmontować i przenieść gdzieś indziej.

Radni opozycji byli jednak nieprzejednani. - Przyznawanie dotacji na siłę jest niepoważne. Klub powinien wydać te pieniądze na to co najbardziej potrzebuje - uważa Katarzyna Munio (Stronnictwo Demokratyczne), radna komisji sportu.

- Władze Warszawy z zadziwiającym uporem dyskryminują Polonię. Przyznają im niechciane dotacje, podczas gdy Legii podarowali pół miliarda na rozbudowę stadionu - dodaje Jarosław Krajewski, radny PiS.

- Co zrobić, przyjmiemy te trybuny. Ale nie rozumiem, dlaczego miasto robi nam na złość - podsumowuje Monika Listkiewicz
Gazeta Stołeczna
Dominika Olszewska

2009/09/17

Inwestycyjna rzeź Pragi

Do 2014 roku nie ruszy budowa praskiej obwodnicy ani Trasy Tysiąclecia. Ratusz ściął inwestycje w mieście o 2,9 mld zł. – Pragę zrobiono w konia – grzmi opozycja. Ratusz broni się kryzysem.
To był czarny dzień dla Warszawy, chociaż zaczęło się od kabaretu. Przez pierwsze trzy godziny sesji Rady Warszawy transparenty rozwijali na zmianę m.in.: kibice Polonii protestujący przeciwko 460 mln zł dla Legii, taksówkarze niechętni poszerzeniu tańszej strefy, zwolennicy ronda Wolnego Tybetu i walczący o obniżki czynszów w lokalach komunalnych. A w tym czasie radni zajmowali się jałowymi sporami proceduralnymi, nakręcając tym samym agresję widowni.


Praga została wycięta

Później z każdą chwilą było już tylko goręcej. Dlaczego? Ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz przygotowała drakoński projekt oszczędności. W latach 2009

– 2013 wydatki na inwestycje będą o 2,9 mld zł niższe od planowanych. Tylko w 2010 roku „pod nóż” pójdą potrzebne inwestycje za 557 mln zł.Drastyczne cięcia przede wszystkim uderzą w Pragę. Do 2013 roku nie ruszy budowa Trasy Tysiąclecia, która miała połączyć rondo Żaba z ul. Radzymińską, Trasą Świętokrzyską i Grochowską. Stolica może się pożegnać z budową praskiego odcinka obwodnicy Śródmieścia: od ronda Wiatraczna (z tunelem) do ul. Zabranieckiej. Nie ma szans na Trasę Świętokrzyską od Wybrzeża Szczecińskiego do Dworca Wschodniego (przygotowania do budowy odcinka od Kijowskiej do Zabranieckiej są blokowane przez protesty). Przepadła modernizacja ul. Łodygowej między Radzymińską i granicą miasta. Nie będzie przebudowy ul. św. Wincentego między rondem Żaba i centrum handlowym Targówek.

Opozycja nie zostawiła wczoraj na ekipie rządzącej Warszawą suchej nitki. Radni zestawiali brak pieniędzy na inwestycję z hojną dotacją na stadion Legii, który dzierżawi klub należący do koncernu ITI.

– Praga została zrobiona w konia – mówił radny PiS Dariusz Figura. – Inwestycje były przygotowywane na zasadzie pospolitego ruszenia. Bo a nuż się uda. Teraz rozkładacie państwo ręce. I co po was zostanie w Warszawie oprócz stadionu Legii? – wytykał rządzącym.

Radny PiS Maciej Maciejowski przekonywał, że drastyczne cięcia inwestycyjne to kara dla Pragi za to, że w wyborach odnotowano tam najniższy spośród warszawskich dzielnic odsetek wyborców PO.

– Prawa strona Wisły została przez władze Warszawy zmasakrowana. Z powodu wycofania się z inwestycji w infrastrukturę Praga będzie Warszawą B, a Targówek C – powiedziała radna PiS Alicja Żebrowska.


Przełamali niemoc?

– Mimo cięć w wydatkach i tak realizujemy w Warszawie rekordowy program inwestycyjny. Przełamaliśmy niemoc inwestycyjną poprzedniej ekipy – upierał się wiceprezydent Jacek Wojciechowicz. – Rozpoczęliśmy m.in. budowę mostu Północnego, Czajki i Centrum Nauki Kopernik. Skończyliśmy też pierwszą linię metra.

W odpowiedzi radni przypomnieli mu, że mimo gigantycznej dotacji z UE – 2,7 mld zł – centralny odcinek drugiej linii metra został zablokowany w sądzie. Z powodu cięć budowa odnogi drugiej linii na Bemowo widnieje w planach inwestycyjnych miasta „po 2016 roku”, na Bródno „po 2020 roku”, a tej na Gocław nie ma wcale. – Pierwsza linia była budowana 25 lat. Przy takim harmonogramie dla linii drugiej możemy ustanowić nowy rekord – wytknął radny SLD Dariusz Klimaszewski.

Skarbnik miasta Mirosław Czekaj udowadniał, że cięcia są wynikiem spadku koniunktury. Na wykresach pokazywał, jak z powodu kryzysu dramatycznie spadły wpływy do miejskiego budżetu: z PIT będą w tym roku o 438 mln zł niższe od zakładanych, CIT o 70 mln zł, a z podatku od czynności cywilnoprawnych – o 66 mln zł.

Szef klubu PO Marcin Kierwiński przekonywał, że mimo cięć do 2013 roku ratusz i tak planuje co roku wydawać więcej na inwestycje niż PiS w jakimkolwiek roku swoich rządów w Warszawie 2002 – 2006. Zapowiedział poparcie poprawek „z ciężkim sercem”. Po długich godzinach dyskusji cięcia zostały przegłosowane (31 radnych za i siedmiu przeciw). Została uratowana przebudowa ul. Marsa i Żołnierskiej, na którą w 2009 roku trafi 15 mln zł.


„Prawie” jak Euro 2012

Według opozycji, inwestycyjne braki zamieniają przygotowania do Euro 2012 w totalną prowizorkę. Dariusz Figura z PiS przypomniał, jakie inwestycje zostały uznane w strategii transportowej przez Radę Warszawy za priorytetowe dla Euro 2012: system sterowania ruchem (spadł z planów inwestycyjnych); druga linia metra (od kwietnia umowa nie została podpisana z powodu sporów sądowych); obwodnica praska (będzie budowana „po 2013 roku”); most Krasińskiego (powstał pomysł budowy tej przeprawy z kredytów zaciągniętych przez... Tramwaje Warszawskie; radni PiS kpią, że niedługo mosty będzie budowało np. zoo).
Konrad Majszyk
Życie Warszawy