2008/10/31

Tak urzędnicy pomagają biednym

Aż się serce kraje na widok tych zatroskanych i spracowanych urzędników... Specjaliści od polityki społecznej stołecznego Ratusza pojechali do Kazimierza Dolnego, żeby ciężko radzić nad problemami najbiedniejszych. Widać, że los potrzebujących leży im na sercu... A szczerze mówiąc, widać, że mają go gdzieś!
Ośrodek oświatowo-szkoleniowy "Arkadia" w Kazimierzu Dolnym, dochodzi godz. 19. Urzędasy mają już za sobą kilka godzin rozmów. Widać, że opadają z sił. Ale nikt nie ma zamiaru odpoczywać.
Dyrektor Biura Polityki Społecznej Bogdan Jaskołd zarządza podczas kolacji drugą turę narady. Temat: jak poprawić los najuboższych mieszkańców stolicy. Dyskusja jest tak zacięta, że na stole musi pojawić się alkohol. Najpierw wjeżdża wino. Okazuje się ono jednak za słabe, by odpowiednio ukierunkować dyskusję. Rozmowa wyraźnie się nie klei. Zapada więc decyzja, że czas na wódkę. I okazuje się ona strzałem w dziesiątkę. Z każdą kolejną butelką rozmowy stają się coraz bardziej gorące. Urzędnicy zrzucają więc marynarki i ciasne żakiety. Dochodzi godz. 1 w nocy, a oni wciąż debatują. Zaróżowieni na policzkach, lekko zgrzani siedzą, a nawet podrygują nerwowo na parkiecie, bo przecież ruch sprzyja lepszemu przepływowi myśli...
Uczestnicy narady są świetnie zorganizowani. Nie przerywają dyskusji nawet wtedy, gdy na stole zaczyna brakować napojów. Dyskretnie wysyłają delegata po kolejny zapas trunków...
Cóż, po takiej naradzie nie sposób było nie zapytać, jakimi skończyła się ustaleniami. Mimo że przesłaliśmy pytania do warszawskiego Ratusza, nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi. Ustaliliśmy za to, że dwudniowe debaty kilkunastu urzędników wraz z pobytem w hotelu i wyżywieniem kosztowały podatników ok. 10 tys. złotych. Urzędasy wybawiły się za to, że hej!
Autor: Sylwester Ruszkiewicz
Źródło: Super Express

2008/10/30

Całe miasto finansuje Agorę

182,5 tys. zł - to kwota, jaką Urząd Miasta Stołecznego Warszawy zapłacił z budżetu miasta - a więc z kieszeni wszystkich warszawiaków - spółce wydającej "Gazetę Wyborczą". Pieniądze zostały przelane pod pretekstem "Święta Warszawskiego Metra" na stacji Warszawa Młociny. Jego zorganizowanie powierzono w bezprzetargowym trybie. Zawierając umowę z Agorą, miasto naciągnęło przepisy regulujące zasady udzielania zamówień z wolnej ręki. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że tuż przed przydzieleniem Agorze lukratywnego zlecenia Hanna Gronkiewicz-Waltz była ostro krytykowana przez media Agory, po podpisaniu umowy krytyka ucichła.
Jak wynika z zamówienia opiewającego na kwotę 180 tys. zł, podpisanego między miastem stołecznym Warszawa a spółką Agora SA (ZP/EG/341/II-203/08), to opłata za przygotowanie i przeprowadzenie 25 października na stacji metra Warszawa Młociny widowiska plenerowego "Święto Warszawskiego Metra". Impreza finalizująca 25 lat budowy warszawskiego metra zorganizowana przez "Agorę" pod patronatem "Gazety Wyborczej" rzeczywiście się odbyła. Pytania i zastrzeżenia jednak budzą nie tylko koszty całej imprezy - 180 tys. zł, ale też powód i tryb zawarcia takiej umowy.
Zlecenie dla spółki wydającej "Gazetę Wyborczą" miejscy urzędnicy podpisali, nie przeprowadzając wcześniej ani przetargu, ani procedury konkursowej. Tymczasem, choć przepisy ustawy o zamówieniach publicznych pozwalają w przypadku udzielania zamówienia w zakresie działalności twórczej lub artystycznej na podstawie art. 67 ust. 1 dokonać wyboru wykonawcy w trybie z wolnej ręki, to jednak obowiązująca interpretacja prawna zapisów tejże ustawy wskazuje, że w tym przypadku prawo mogło zostać złamane. Dopuszczalność udzielenia zamówienia z wolnej ręki uzależniona jest od istnienia na rynku w danym miejscu i czasie tylko jednego wykonawcy, który może wykonać określone zamówienie. Co więcej, taki stan rzeczy musi mieć przy tym charakter trwały i nieprzezwyciężalny. Tymczasem w samej stolicy funkcjonuje co najmniej kilkanaście prężnych firm, które taką imprezę mogłyby zorganizować: zarówno prywatnych, jak i miejskich. Do żadnej z nich urzędnicy nie zwrócili się z ofertowym zapytaniem. Zlekceważono również największą warszawską instytucję kulturalną - stołeczną Estradę.- Nie otrzymaliśmy takiej propozycji - przyznaje Marek Will, wicedyrektor Estrady.
Z pytaniami o powód takiego a nie innego wyboru, koszty, wreszcie pominięcie przewidzianej prawem procedury zwróciliśmy się wczoraj do miejskich urzędników. Okazało się, że wyjaśnienie sprawy sprawia im poważne trudności.
- My się tym nie zajmowaliśmy, to prowadziło Biuro Promocji - tłumaczy Marek Kraszewski, dyrektor Biura Kultury Urzędu Stołecznego Miasta Warszawy.
Tomasz Andryszczyk, rzecznik Hanny Gronkiewicz-Waltz, zapewnił nas wczoraj, że odpowiedzi otrzymamy "jeszcze w tym tygodniu". Tymczasem, jak się dowiedzieliśmy w Biurze Prawnym Urzędu Stołecznego Miasta Warszawy, stosowną opinię dyrektor tego wydziału - Jowita Dzierzgowska, jeszcze wczoraj po południu przekazała do Biura Promocji. Do "Naszego Dziennika" jednak nie trafiła.
Kontrowersji wokół przekazania z wolnej ręki wydawcy "Gazety Wyborczej" 180 tys. zł jest jednak więcej. Kilkanaście dni przed podpisaniem lukratywnego kontraktu z Agorą Hanna Gronkiewicz-Waltz była ostro krytykowana w mediach należących do tego koncernu. Powodem był wypadek, jaki przed kilkoma tygodniami zdarzył się na stacji metra Warszawa Centrum, kiedy to niewidomy student dziennikarstwa wpadł pod wagonik kolejki. Ratusz krytykowano wówczas m.in. w publikacji "Niewidomi boją się metra" (18.09 gazeta.pl) za lekceważenie problemów osób niewidomych, niewłaściwe zabezpieczenia na peronach. Jak zauważyli internauci komentujący sprawę, po podpisaniu umowy krytyka gwałtownie ucichła.
Wojciech Wybranowski
Nasz Dziennik

Kijem w mrowisko, czyli w ratusz

- Na czym polega trudność ze zrobieniem czegokolwiek w Warszawie? Głównym problemem jest ratusz, który przypomina wielkie mrowisko i kiepsko działa - mówił dr Krzysztof Herbst, socjolog i koordynator Zespołu ds. Strategii Społecznej Warszawy.
Polityka społeczna dotyczy każdego z nas. To np. edukacja, zdrowie, kultura, sport, pomoc społeczna, dach nad głową dla tych, których nie stać na własne mieszkanie. Za te wszystkie sprawy odpowiadają samorządowcy. I nie radzą sobie. Potrzebują wsparcia mieszkańców, wolontariuszy i NGO (organizacji pozarządowych). Co więcej, politycy dotąd nie mieli nawet Społecznej Strategii Warszawy. Ona dopiero rodzi się w bólach. Jest opracowywana na lata 2009-20.
Wczoraj na spotkaniu Warszawskiego Forum Polityki Społecznej w Centrum Zielna odbyło się podsumowanie pierwszego etapu prac nad Strategią. Na razie gotowa jest diagnoza. Wynika z niej, że politycy nie powinni spać spokojnie, a my już powinniśmy się martwić o swoją przyszłość i naszych dzieci. Oto kilka przykładów problemów do rozwiązania:- Warszawa szybko się starzeje. W 2006 r. ok. 376 tys. mieszkańców przekroczyło 60 lat. W 2020 r. seniorów będzie aż 43 proc. Jak mają spędzać wolny czas? Kto się nimi zajmie? - W wiek emerytalny wkroczy wkrótce demograficzny wyż powojenny - przypomniała dr Izabela Rybka, lider zespołu "Integracja społeczna". - Dużo młodych ludzi kupuje lub wynajmuje mieszkania w gminach tworzących wianuszek wokół Warszawy. Codziennie dojeżdżają do pracy w mieście, ale komunikacja w obrębie obszaru metropolitalnego to koszmar. Działa fatalnie. Wspólnego biletu na wszystkie środki komunikacji brak. Kiedy to się zmieni? Kiedy wreszcie łatwo będzie wjeżdżać do Warszawy i z niej wyjeżdżać z Warszawy?
- Mamy już ok. 2,5 tys. bezdomnych. Latem śpią na ławkach. Zimą - w opuszczonych budynkach czy na działkach. W jaki sposób wyprowadzić ich z bezdomności, by w ich życiu stanowiła tylko epizod? To osoby, które opuściły dom dziecka, zakład karny, są chore albo po rozwodzie trafiły na bruk - mówiła Julia Wygnańska, która badała problem "Bezdomność i wykluczenie mieszkaniowe". - Przybywa uzależnionych - od narkotyków, alkoholu, internetu. Pomoc dla nich jest źle zorganizowana i nieskoordynowana. - Czy nadal powinna działać izba wytrzeźwień, czy lepiej zorganizować specjalistyczny oddział szpitalny? - pytał Tomasz Harasimowicz ("Uzależnienia. HIV/AIDS").
- Osoby niepełnosprawne są wciąż dyskryminowane. Bariery architektoniczne nie pozwalają im w pełni korzystać z miasta, utrudniają studiowanie czy pracę. - A osób dotkniętych różną niepełnosprawnością jest już ok. 193 tys. - przypomniała Agnieszka Deja z fundacji Synapsis.
- Miasto nie prowadzi sensownej polityki mieszkaniowej. I nie może tego robić, jeśli - tak jak na Ursynowie - nie ma w ogóle lokali komunalnych. Dlaczego nie powstają czynszówki dla biednych?
Ratusz musi w końcu opracować Społeczną Strategię Warszawy. - Okazało się, że nie ma żadnych materiałów. Zastanawialiśmy się, jak taką strategię robić, by nie było to tylko "odptaszkowanie" zadania. Na wzór Warszawskiego Forum Oświatowego postanowiliśmy stworzyć Forum Polityki Społecznej. Zaprosiliśmy do niego ludzi z kręgów akademickich, organizacji pozarządowych, radnych i urzędników. Uznaliśmy, że tylko tak może powstać sensowny materiał "z oddechem" - mówił Włodzimierz Paszyński, wiceprezydent Warszawy. Obowiązki naczelnego stratega niezwiązanego z ratuszem wziął na siebie dr Krzysztof Herbst, socjolog. Nie szczędził wczoraj rajcom słów krytyki.- Na czym polega trudność ze zrobieniem czegokolwiek w Warszawie? Głównym problemem jest sam ratusz. Dziedzictwo 20 lat najnowszej historii, ciągłe reformy samorządu. Centralizacja i decentralizacja. Działania doraźne, łatanie dziur. Brak wizji, misji, strategii działania. Ratusz przypomina wielkie mrowisko, które jakoś działa, ale właśnie tylko "jakoś". Ciągle eksperymentuje. To partyzantka - przekonywał dr Herbst, koordynator Zespołu ds. Strategii Społecznej Warszawy.
Używał obrazowych i mocnych słów. Mówił "o ciągłym potykaniu się o własne nogi". O tym, że polityka - jak ją określił - "twarda" związana z budowaniem i infrastrukturą jest prowadzona bez tej "miękkiej", społecznej, co zawsze wywołuje konflikty. Dowodził, że nie ma jednego miejsca, w którym tworzyłoby się budżet całej polityki społecznej. Każdy sobie rzepkę skrobie, w swoim biurze i gabinecie. Przepływ informacji - komunikacja wewnętrzna jest słaba.
- Tzw. budżetowanie odbywa się w granicach administracyjnych Warszawy, a przecież wiadomo, że komunikacja i gospodarka nie znają już pojęcia granic miasta - punktował dr Herbst.
- Czy aby móc prowadzić spójną i sensowną Społeczną Strategię Warszawy, trzeba najpierw włożyć kij w mrowisko, czyli w źle zorganizowany ratusz? - dociekała "Gazeta".
- Strategia musi boleć. Żadna administracja sama z siebie się nie zmieni - stwierdził dr Herbst.
Wiceprezydent Paszyński przekonywał jednak do ewolucyjnych zmian, bo: - Rewolucja nigdy niczego nie zbudowała. Była narzędziem destrukcji.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Dariusz Bartoszewicz

Konserwator do wymiany? Wojewoda milczy

- Nie jestem zwolennikiem rewolucji kadrowych - deklaruje wojewoda Jacek Kozłowski. Ale ze zmiany wojewódzkiego konserwatora zabytków nie rezygnuje.
Kilka dni temu "Gazeta" ujawniła, że za zamkniętymi drzwiami gabinetu wojewody przygotowuje się personalną roszadę w Urzędzie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Z nieznanych dokładnie powodów planowane jest odwołanie szefowej urzędu Barbary Jezierskiej i powołanie na to stanowisko byłego dyrektora Muzeum Narodowego Ferdynanda Ruszczyca. Potwierdził to sam Ruszczyc.
Wojewoda Kozłowski wczoraj spotkał się w tej sprawie z generalnym konserwatorem zabytków Tomaszem Mertą i przeznaczoną do odwołania konserwator Barbarą Jezierską. Potem zgodził się na rozmowę w swoim gabinecie z dziennikarzem "Gazety".
- Naszą wspólną troską jest silny, sprawny urząd konserwatorski. W tej chwili jest on niedoceniany. Konserwatorzy zarabiają skandalicznie mało. Postaram się to zmienić. Urząd potrzebuje wzmocnienia, również kadrowego - powiedział. Pytany o szczegóły odpowiadał enigmatycznie albo wręcz milczał.
- Czy nie jest pan zadowolony z pracy pani Jezierskiej?
- Są momenty dobre, ale też słabsze.
- Do tego stopnia słabsze, że trzeba ją odwołać?
- Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej.
- Zmiana na stanowisku jest więc przesądzona?
- Nic nie jest przesądzone, ale zmiany w obsadzie kierownictwa urzędu powinny zajść.
- Czy konserwator nie powinien być wyłoniony w konkursie (tak jak Barbara Jezierska)?
- Konkurs nie zawsze wyłania najlepszego kandydata.
- Kiedy zapadną jakieś decyzje?
- Na pewno podamy to do wiadomości.
Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, wobec Barbary Jezierskiej wysunął szereg drobnych zastrzeżeń i dwa poważniejsze: zła współpraca pani konserwator z wojewodą i brak programu pracy urzędu konserwatorskiego. Czy z Ferdynandem Ruszczycem współpraca będzie lepsza?
- Nie wyobrażam sobie zmiany konserwatora bez przeprowadzenia konkursu na to stanowisko - powiedział generalny konserwator Tomasz Merta.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Tomasz Urzykowski

Polonia też chce pieniędzy na stadion

240 mln będzie kosztować przebudowa, rozbudowa i modernizacja obiektów sportowych na Konwiktorskiej. Klub chce, aby część pieniędzy dało miasto. Resztę ma dołożyć biznes.

Na przypadającą za trzy lata setną rocznicę założenia Polonia ma zamienić się w sportowo-biznesowe cacko - nowa hala sportowa dla kilku tysięcy osób na rogu ulic Konwiktorskiej i Bonifraterskiej, wysoki biurowiec ma stanąć na rogu ul. Konwiktorskiej i Międzyparkowej, dwa kolejne nowe budynki z zapleczem działającej pod trybuną pływalni i biura. Będzie też zadaszenie wszystkich trybun oprócz głównej, która od roku już takie ma.
Miasto jest właścicielem obiektów Polonii, a zarządza nim Warszawski Ośrodek Sportu i Rekreacji. Właścicielem sekcji piłki nożnej jest deweloper J.W. Construction, drużyny koszykówki grającej w Basket Lidze Wojciech Kozak, a pierwszoligową drużyną koszykówki zarządza fundacja Polonia 2011.

- Projekt rozbudowy chcemy zrealizować etapami do 2011 r. - mówi Lech Bartnik, jeden z dyrektorów WOSiR-u, gdzie powstaje koncepcja rozbudowy i modernizacji. Przez rok prace nad rozbudową pochłonęły 5 mln zł, potrzeba jeszcze drugie tyle. Całość inwestycji na Polonii ma kosztować około 250 mln zł.

- Podobny do tego stadion Slavii Praga kosztował 120 mln zł. Dlaczego przy Konwiktorskiej będzie tak drogo? - dziwiła się Katarzyna Munio (PO), przewodnicząca komisji sportu warszawskiej rady podczas wczorajszej prezentacji pomysłów na rozbudowę klubu.
- Zakładamy, że Polonia będzie grać w europejskich pucharach, i dlatego potrzebujemy stadionu tzw. trzygwiazdkowego - odpowiadał Lech Bartnik. I uspokajał, że klub nie domaga się od miasta sfinansowania całości - pieniądze w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego dałby biznes zainteresowany m.in. budową i eksploatacją parkingów pod budynkami biurowymi. - Na szczęście. Warszawiacy nie znieśliby kolejnych setek milionów dotacji dla klubu sportowego - wzdychał radny Bartosz Dominiak (SdPL). Klub zapowiada, że zyskami z wybudowanych obiektów podzieli się z miastem po połowie.

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Grzegorz Lisicki

Światowy kryzys finansowy uderzy również w Warszawę

Nie będzie, przynajmniej w tym roku, planowanej przez władze miasta emisji euroobligacji.

Ratusz, który spodziewał się zarobić na nich co najmniej 1 mld zł, odłożył emisję na przyszły rok w związku z kryzysem finansowym. Urzędnicy zrezygnowali też z budowy Czerniakowskiej Bis i zmniejszają budżety dzielnic. Powołali też zespół analityków, który monitoruje sytuację na rynku finansowym.

Miejscy urzędnicy potwierdzili nam wczoraj, że szumnie zapowiadana emisja obligacji została przesunięta na przyszły rok. Warszawa nie chce powtórzyć błędu Rumunii, która kilka dni temu wypuściła na rynek obligacje, ale... nikt ich nie chciał kupić. - Termin emisji przełożyliśmy z kilku powodów. Głównie ze względu na kryzys gospodarczy na świecie - wyjaśnia Marcin Murawski, dyrektor stołecznego biura polityki długu. Ratusz zakłada, że na emisji obligacji miasto zarobi ponad 1 mld zł. Pieniądze te będzie można przeznaczyć np. na sfinansowanie niektórych inwestycji.

W urzędzie miasta nikt nie ukrywa, że wpływy do przyszłorocznego budżetu będą mniejsze. Urzędnicy liczą się z tym, że na budżecie może odbić się trudna sytuacja na rynku nieruchomości. Może zabraknąć chętnych na zakup miejskich gruntów i budynków. - Jeśli popyt się zmniejszy, będziemy woleli zrezygnować ze sprzedaży niektórych działek, niż zaniżać ceny - mówi Tomasz Andryszczyk, rzecznik warszawskiego ratusza. Uspokaja, że przyszłoroczny budżet będzie napięty, ale nie ma mowy o rezygnacji z kluczowych dla mieszkańców inwestycji.
Na pewno nie jest zagrożona budowa dwóch mostów: Północnego i Krasińskiego. Znajdą się też pieniądze na budowę metra, stadion Legii czy Muzeum Żydów Polskich. Już teraz wiadomo, że środków nie wystarczy na budowę ulicy Czerniakowskiej Bis. Miałaby ona biec od skrzyżowania ulicy Czerniakowskiej z ulicami Gagarina i Nehru. Pod nóż pójdą również wydatki na planowaną budowę archiwum miejskiego, modernizację stadionu Polonii i administrację. Na pewno nie będzie wzrostu zatrudnienia, ratusz będzie oszczędzał m.in. na papierze i przyborach biurowych. Cięcia czekają również inwestycje w dzielnicach, burmistrzowie zmniejszają wydatki na inwestycje lokalne nawet o 20 proc.

Dla przykładu - w tym roku Białołęka na inwestycje miała 65 mln zł, w 2009 r. będzie to już tylko 45 mln zł. Nie wystarczy pieniędzy na budowę szkół, z planu inwestycji urzędnicy miejscy usunęli już też poszerzenie ulic Płochocińskiej i Marywilskiej. Bemowo, które chciało w 2009 r. wydać na inwestycje 66 mln zł, dostanie 45 mln zł. Nie wiadomo więc, czy znajdą się pieniądze np. na modernizację parku Górczewska.

Zaoszczędzone w dzielnicach pieniądze, a będzie to około 300 mln zł, będą zapewne jedynie kroplą w morzu potrzeb. Przyszły rok będzie więc czasem zaciskania pasa w warszawskim magistracie. Przedsmak oszczędzania mamy już teraz. Na ostatnim posiedzeniu Rady Warszawy rajcy zmniejszyli wydatki m.in. na muzeum warszawskiej Pragi oraz most Krasińskiego. Wcześniej miasto zrezygnowało z odbudowy Pałacu Saskiego.
Polska
Ewelina Cyranowska

Budowa Północnego ma ruszyć na wiosnę

Most Północny, węzeł Łopuszańska oraz południowa i wschodnia obwodnica Warszawy - te inwestycje miały powstać w Warszawie do 2012 r. Szansę na ukończenie w terminie mają tylko dwie.
To nowa przeprawa i fragment południowej obwodnicy, na którego budowę ma zgodzić się dziś wojewoda.
Pozostałe blokują mieszkańcy, którzy coraz częściej oprotestowują stołeczne inwestycje.Wojewoda mazowiecki zapowiedział na dziś wydanie pozwolenia na budowę dróg S2 (od węzła Lotnisko do Puławskiej) i S79 (od węzła Lotnisko przez Okęcie do Marynarskiej), które składają się na fragment długo wyczekiwanej południowej obwodnicy miasta. Jej budowa ma się rozpocząć wiosną 2009 r., a zakończyć w 2011 r.
Opóźnić może się za to budowa jej pozostałej części - od węzła Puławska do węzła Lubelska. Powód? Spór z muzeum w Wilanowie. - Barierą jest grupa kilkunastu pieniaczy, których protesty nie są uzasadnione - stwierdza ostro Jan Jakiel, prezes Stowarzyszenia Integracji Stołecznej Komunikacji. - Pałac w Wilanowie, oddalony o 2 km od planowanej trasy, nijak na inwestycji nie ucierpi - dodaje.
Oddalanie protestów, które uniemożliwiają wydanie pozwolenia na budowę i którymi obecnie zajmuje się Naczelny Sąd Administracyjny, zajmie jednak trochę czasu. W efekcie odcinek, który mógłby powstać do 2012 r., będzie gotowy dopiero w latach 2014-2015.
Najgorzej wygląda sytuacja ze wschodnią obwodnicą Warszawy. GDDKiA już w 2005 r. wystąpiła do wojewody o decyzję środowiskową. Nie otrzymała jej do tej pory, choć powinna w ciągu roku.
Wszystko przez protesty mieszkańców Wesołej, których wsparł mieszkający tam były minister środowiska Jan Szyszko. Zdecydował on, że trasa przebiegać będzie przez Halinów. Problem obwodnicy ostatecznie rozstrzygnąć musiało Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, które przywróciło wariant przez Wesołą. Skargami mieszkańców zajmuje się teraz NSA, a inwestycja czeka. Kiedy dojdzie do skutku? - W najlepszym przypadku dwa lata później, niż zakładano, czyli w 2014 r. - prorokuje Jakiel.
Ofiarą protestów padł również węzeł Łopuszańska. Jego budowa zamiast jesienią tego roku zacznie się najwcześniej pod koniec 2009 r. Wydanie pozwoleń na inwestycję, w której skład wchodzi również budowa węzła Salomea-Wolica i łączącej je trasy, opóźnią protesty mieszkańców Magdalenki i jednego mieszkańca Włoch, którego dom stoi kilkaset metrów od planowanej drogi.
Jedyną z większych inwestycji, której na razie nie wstrzymują żadne skargi, jest most Północny. Jego budowa ma co prawda cztery miesiące poślizgu, ale winne są błędy w dokumentacji projektowej i zbyt późne rozpoczęcie wykupu działek pod budowę, który potrwać ma jeszcze kilka miesięcy. Władze miasta starają się na bieżąco konsultować budowę z zainteresowanymi nią mieszkańcami i liczą, że protestów nie będzie. Budowa ma się zacząć na wiosnę 2009 r.
Byłby to nie lada wyczyn, bo jak stwierdził wczoraj wojewoda Jacek Kozłowski, w Warszawie obecnie nie ma inwestycji, które nie byłyby oprotestowane. Ekspertów to nie dziwi. - To wynik wieloletnich zaniedbań, braku konsultacji z mieszkańcami - mówi Marcin Herbst z nieistniejącego już Ośrodka Konsultacji i Dialogu Społecznego.
Warszawiacy dobrze wiedzą, jak dokuczliwe bywają protesty. Najlepszy przykład to ciągnące się od 1989 r. poszerzenie ul. Powstańców Śląskich. Dopiero w tym roku dzięki specustawie będzie można zająć pod budowę część posesji państwa Gmurków.
Grzegorz Bruszewski
Polska

2008/10/29

Pani prezydent na urlopie, a strażnicy pilnują

Czy strażnicy miejscy byli wysyłani do ochrony domu prezydent Warszawy podczas jej urlopów? Twierdzą, że spędzali tam całe dnie. - Bo w pobliżu jest szkoła i przedszkole - mówi ich rzeczniczka.
Funkcjonariusze z wydziały szybkiego reagowania (SW) są oddelegowani do szczególnie trudnych lub niebezpiecznych zadań w mieście. Biorą udział np. w zabezpieczaniu meczów piłkarskich. "Gazecie" opowiadają jednak o dziwnych poleceniach, które dostają często latem i podczas wakacji: - Początek służby, wsiadamy do radiowozu i od razu komunikat przez radio: podjedźcie do Międzylesia, na ulicę taką a taką. Sprawdźcie, co się tam dzieje - opowiada nasz rozmówca.
Takie rozkazy podczas jednej zmiany strażnicy z SW słyszeli nawet kilkakrotnie. Po co jeździli do Międzylesia? - Tajemnicą poliszynela jest, że mieszka tam pani prezydent Warszawy. Nasze patrole jeździły sprawdzać, co dzieje się z domem, gdy wyjeżdża na urlop - twierdzi strażnik z SW. Oprócz obejrzenia domu trzeba też było sprawdzić okoliczne uliczki. Strażnicy opowiadają, że zdarzało im się wtedy słyszeć komentarze przechodniów: "Znowu Hanki przyjechali pilnować".
Według nich takie patrole miały miejsce nie tylko podczas tegorocznych wakacji, ale również w zeszłym roku. Wtedy na ulicy, przy której stoi dom Hanny Gronkiewicz-Waltz, straż miejska wystawiła "stały posterunek", czyli radiowóz zaparkowany nieopodal posesji przez 24 godziny na dobę. - Oddelegowanych było kilka załóg. Jedna stała i kwitła na ulicy, reszta normalnie patrolowała. Aż do następnej zmiany - opowiada jeden ze strażników. Według jego relacji w dyżurach brali udział nie tylko strażnicy z SW, ale również z ekopatrolu (na co dzień zajmującego się np. wyłapywaniem dzikich zwierząt) i zwykli funkcjonariusze z oddziału terenowego na Pradze-Południe.
Straż miejska ma kilka wytłumaczeń służby dozorowej przy posesji pani prezydent. Pierwsze: - Odwiedzamy tę ulicę, bo jest tam szkoła i przedszkole - utrzymuje Agnieszka Kubicka, rzecznik formacji. - Patrol pod szkołą w środku wakacji i nocą? - nie dowierzają strażnicy wysyłani do pilnowania domu.Wytłumaczenie drugie: - Nasze patrole pojawiają się wszędzie tam, gdzie występują zgłoszone przez ludzi zagrożenia - mówi rzecznik Kubicka. Wszystkie trafiają do tzw. elektronicznej mapy sytuacji, a każdy patrol jest zobowiązany kilkakrotnie odwiedzić zagrożone miejsca. - Na podstawie mapy odnotowano wiele powtarzających się kradzieży i włamań w dzielnicy Wawer i Rembertów - zaznacza pani rzecznik. Takie zagrożenia omawiane są podczas odprawy przed rozpoczęciem służby. - Ale my te "specjalne" polecenia dostawaliśmy ustnie, przez radio, prosto z centrali - odpowiada strażnik.
Wieść o specjalnych patrolach straży miejskiej budzi zdziwienie w ratuszu. - Pani prezydent nigdy nie prosiła ani nie sugerowała, by straż miejska patrolowała okolice jej domu tylko dlatego, że tam mieszka. Ponadto jej dom jest wyposażony w alarm i nie potrzebuje dodatkowego nadzoru - zapewnia rzecznik urzędu miasta Tomasz Andryszczyk.
Strażnicy twierdzą jednak, że takie patrole to stała praktyka. Czuwały już m.in. na ul. Czerwonego Krzyża, gdzie mieszkał poprzedni prezydent stolicy Lech Kaczyński z żoną. A także na ul. Chłodnej pod domem byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. - Kwestia jest absurdalna. Czy w miejscach zamieszkania najważniejszych urzędników mamy ograniczać patrole, by unikać oskarżeń o wykorzystywanie służb do celów prywatnych? - pyta rzeczniczka straży miejskiej.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Grzegorz Lisicki

Ratusz znów chce rozmawiać z Unią o Czajce

Władze Warszawy przyznały wreszcie to, co było wiadomo od kilku lat: całej oczyszczalni ścieków Czajka raczej nie uda się zbudować do 2010 r. Teraz trzeba ratować dotację UE.
Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz miała wczoraj dwie wiadomości o Czajce – złą i dobrą.
Zła jest taka, że prawdopodobnie nie uda się do końca 2010 r., czyli zgodnie z harmonogramem złożonym Unii Europejskiej, zbudować całej oczyszczalni na Białołęce. By od 2011 r. przerabiała ścieki z dwóch trzecich Warszawy, potrzeba, oprócz rozbudowania obecnego zakładu Czajki, także spalarni osadów i kolektorów przesyłowych pod Wisłą. Zdaniem urzędników, zagrożona jest zwłaszcza ta ostatnia część inwestycji. A to oznacza, że UE może nie dać Warszawie 994 mln zł obiecanych na cały projekt, wart ponad 3 mld zł.
– Dlatego rozważamy podzielenie inwestycji na dwie fazy – mówi szef Biura Funduszy Europejskich Michał Olszewski. – Jedna z opcji jest taka, by najpierw powstała oczyszczalnia i spalarnia dla prawobrzeżnej Warszawy i na to poszłaby cała dotacja. A dopiero w drugim etapie kolektory obsługujące lewy brzeg. Wtedy na ten drugi etap moglibyśmy ubiegać się o nowe dofinansowanie – tłumaczy. Zastrzega, że kwestia nie jest jeszcze przesądzona.
Nie wiadomo, czy Komisja Europejska pozwoliłaby na taką ingerencję w pierwotny projekt kluczowej warszawskiej inwestycji z zakresu ochrony środowiska. Bo podzielenie jej oznaczałoby w dalszym ciągu, że w 2011 roku nie wszystkie warszawskie ścieki byłyby oczyszczane. A to był warunek wstrzymania gigantycznych milionowych kar za zrzucanie szamba do Wisły.
– Chcemy pokazać w Brukseli, że jednak robimy wszystko, by ta inwestycja powstała i negocjować przesunięcie terminu zakończenia przenajmniej do 2012 roku – mówi prezydent.
Zanim jednak Unia wypłaci Warszawie dotację, MPWiK musi za roboty płacić z własnych pieniędzy. Tymczasem ma trudności ze zbilansowaniem inwestycyjnych wydatków na kolejne lata. – Dlatego wkrótce zaproponujemy Radzie Warszawy, by zgodziła się dokapitalizować spółkę na ok. 200 mln zł – zapowiedziała wczoraj prezydent Warszawy. – Wtedy MPWiK łatwiej będzie mógł ubiegać się o kredyty na Czajkę.
Ale są też dobre wiadomości. Bruksela zaakceptowała dokumenty, które Warszawa złożyła, by wypełnić tzw. warunek środowiskowy. To oznacza akceptację dla wszelkich działań stołecznych urzędników, dotyczących raportu oddziaływania na środowisko. Także dla sposobu przeprowadzenia konsultacji społecznych, które budziły zastrzeżenia mieszkańców Białołęki protestujących przeciw inwestycji.
W grudniu MPWiK ma dostać pozwolenie na oczyszczalnię. Kończy się też proces projektowania spalarni.
Życie Warszawy
Izabela Kraj

2008/10/28

Po tysiąc stron z mostem Północnym

Grube tomy dokumentacji przetargowej już za kilka dni trafią do koncernów budowlanych. Ale umowa nie zostanie podpisana w tym roku. Wbicie pierwszej łopaty znowu się opóźni.
Żmudne przygotowania do budowy przeprawy między Białołęką a Bielanami są już na ostatniej prostej. A jeszcze kilka tygodni temu istniało ponad 700 potencjalnych kolizji urządzeń Trasy Mostu Północnego z instalacjami wodociągowców, ciepłowników, telekomunikacji itd.
Dzisiaj specjaliści z Zespołu Uzgodnień Dokumentacji kończą ustalać między sobą, jak przeprojektować podziemną infrastrukturę.
– Za kilka dni przekażemy oferentom pełną dokumentację przetargową. A to znaczy, że do rozstrzygnięcia przetargu i podpisania umowy już coraz bliżej – mówi wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz.
Żeby powstał most Północny, trzeba wyciąć sporo drzew... także na papier dla dokumentacji. Jak wyliczyła rzeczniczka Zarządu Miejskich Inwestycji Drogowych Małgorzata Gajewska, każdy z koncernów ubiegających się o kontrakt dostanie tysiąc stron dokumentacji (wykonała ją za 15,7 mln zł pracownia projektowa z Dusseldorfu). W sumie daje to 10 tys. stron specjalistycznych druków – w 40 segregatorach.
Wiceprezydent Wojciechowicz obiecywał warszawiakom, że budowa ruszy jeszcze w tym roku. Niestety, nie ma już szans nawet na podpisanie umowy. Policzyliśmy. Na złożenie ofert firmy będą miały 40 dni. Do tego trzeba doliczyć pytania dotyczące specyfikacji, które ten okres wydłużą. Po rozstrzygnięciu przetargu mogą się pojawić protesty pokonanych. Później czeka nas jeszcze obowiązkowa przy tak dużych kontraktach kontrola z Urzędu Zamówień Publicznych. Do tego trzeba dodać dni wolne, których w listopadzie i grudniu mamy sporo.
Projektanci wycenili budowę mostu na 1,2 mld zł. Jeszcze niedawno urzędnicy obawiali się tzw. syndromu drugiej linii metra – czyli sytuacji, w której koncerny budowlane spróbują wykorzystać publiczną presję do podbicia ceny. Taki scenariusz jest dziś mniej prawdopodobny. Powód – globalny kryzys finansowy i trudna sytuacja wielu prywatnych inwestorów.
– Inwestor publiczny jest dziś wypłacalny i najpewniejszy. Firmy powinny być więc wobec nas nastawione mniej roszczeniowo – mówi prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Po myśli miasta jest też duża liczba zainteresowanych kontraktem, która utrudnia ewentualną zmowę. O kontrakt walczy 10 drogowych koncernów z różnych stron Europy.
Mostem pojedziemy najwcześniej w 2011 roku.
Życie Warszawy
Piotr Majszyk

Doppeldyrektor, dwa serca w ratuszu

W ratuszu braki kadrowe. Jeden ze sprawniejszych dyrektorów kieruje więc dwoma biurami, biega między dwoma gabinetami i sam do siebie pisze pisma.
O Michale Olszewskim w stołecznym ratuszu mówi się teraz doppeldyrektor, czyli siła dwóch serc – jak w reklamie płynu dodającego energii. Oprócz kierowania swoim Biurem Funduszy Europejskich jest też od kilku tygodni p.o. dyrektorem Biura Obsługi Inwestorów.
Sytuacja tymczasowa
Biega między jednym gabinetem w Pałacu Kultury a drugim w Błękitnym Wieżowcu (w jednym urzęduje, w drugim dyżuruje). Wydaje dyspozycje raz jako dyrektor BFE, za godzinę jako BOI.
– Ale pensję mam pojedynczą – zastrzega Olszewski. – Obowiązki dyrektora drugiego biura pełnię jako dodatkowe zadanie. Po odejściu poprzedniej pani dyrektor decyzyjność w Biurze Inwestorów trochę kulała. Niektóre projekty się opóźniały. A de facto oba biura mają jeden cel: generować jak najwięcej projektów, które mogą dostać dofinansowanie z UE. I to się teraz dzieje.
Czasami łączenie funkcji wygląda absurdalnie. Doppeldyrektor musi sam do siebie wysyłać pisma, np., gdy składa podpis pod decyzją o unijne dofinansowanie, wysyła ją „do wiadomości“ Biura Inwestorów, a więc także do siebie. – Nie da się tego uniknąć, gdy pisma idą z tzw. rozdzielnika. Na szczęście zdarza się to rzadko – ocenia.
– To tymczasowa sytuacja – zaznacza wiceprezydent Jarosław Kochaniak, któremu podlegają oba biura. To on powierzył Olszewskiemu podwójną funkcję. Od ponad pół roku nie może znaleźć osoby do rozkręcenia niemrawego dotąd biura. – Ogłaszaliśmy już dwa konkursy na dyrektora, ale nie zgłosił się nikt odpowiedni – stwierdza Kochaniak. Koniec „dualizmu” zapowiada na początek listopada. Bo ma już kandydata na szefa BOI. Bez konkursu.
Wszyscy chwalą
Wśród stołecznych samorządowców Michał Olszewski (były pracownik Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, Ministerstwa Gospodarki i Rozwoju Regionalnego) uchodzi za sprawnego i dobrze zorganizowanego dyrektora. Radni nie krytykują więc niecodziennego manewru kadrowego. – Jeśli dzięki temu Biuro Inwestorów będzie teraz sprawniej działać, tym lepiej – ocenia szef komisji rewizyjnej Paweł Lech (PO).
A słynący z ciętego języka opozycyjny radny PiS Maciej Maciejowski stwierdza krótko: – Złego słowa o dyrektorze Olszewskim nie powiem.
Dariusz Klimaszewski (SLD) lekko ironizuje: – Na dłuższą metę tych funkcji się połączyć nie da. Ale może dyrektor ma takie nadzwyczajne zdolności.
Życie Warszawy
Izabela Kraj

Likwidacja Instytutu Kresowego? Nie dziś

Rządząca warszawą koalicja PO-Lewica odtrąbiła likwidację sztandarowego projektu PiS, jakim jest powołany dwa lata temu Instytut Kresowy. Ale tak naprawdę nie podjęła żadnej decyzji i kontrowersyjna placówka wciąż działa.
Do likwidacji Instytutu Kresowego warszawscy radni PO i Lewicy wspierani przez urzędników Hanny Gronkiewicz-Waltz szykowali się od blisko dwóch lat. - Projekty kultury, za którymi stoi wielka polityka, z reguły się nie udają - mówi Małgorzata Naimska, wiceszefowa miejskiego biura kultury.
A może Wrocław?
A Instytut Kresowy to efekt inicjatywy warszawskich polityków PiS, którzy powołali go tuż przed wyborami samorządowymi w 2006 r. Wtedy jeszcze rządzili Warszawą. Mieli nadzieję, że ich kandydat na prezydenta Warszawy zwycięży, nie będzie żałował pieniędzy na upamiętnienie kultury polskich kresów. I nowy instytut powtórzy sukces Muzeum Powstania Warszawskiego.
Jednak PiS przegrał wybory, a rządząca Warszawą koalicja zaczęła wątpić w sens istnienia powołanej przez PiS placówki. - Najliczniejsze środowiska kresowe zamieszkują zachodnie i północne tereny Polski - uznali politycy PO. - Może lepiej byłoby urządzić tego typu instytut np. we Wrocławiu? - pytali radni PO i Lewicy.
Szybko okazało się, że o instytucie stało się głośno, ale z powodu agresywnych wystąpień na jego forum, a nie sukcesów w propagowaniu kultury Kresów.
To żaden instytut
Problemem były też fundamentalne cele instytutu. W użyczonym przez władze miasta lokalu przy ul. Jagiellońskiej urządza spotkania poświęcone wybitnym kresowiakom i kulturze naszych Ziem Wschodnich. Ale wbrew nazwie nie jest to placówka naukowa. Nie ma też statusu muzeum. Zbiera kresowe pamiątki: fotografie, książki, obrazy, ale skromny budżet (400 tys. zł rocznie) nie pozwala na ich profesjonalną archiwizację i przygotowanie ekspozycji. Nie mówiąc już o multimedialnej wystawie.Władze Warszawy chciały, aby pieczę nad instytutem przejął resort kultury, ale kolejni ministrowie kultury z PiS i PO nie wyrazili zainteresowania.
Potem instytut próbowano włączyć do współfinansowanego przez miasto, wyspecjalizowanego m.in. w badaniu historii Kresów Domu Spotkań z Historią. Tego nie chcieli jednak Kresowiacy.
Szacunek dla starszych
W tej sytuacji kilka dni temu ratusz ogłosił, że kończy z wegetacją instytutu. Zgromadzone już pamiątki miało przejąć Muzeum Katyńskie, które za dwa lata przenosi się z Sadyby na Cytadelę i na nowym miejscu ma zorganizować poświęconą Kresom stałą wystawę. Zaś obecne kierownictwo instytutu i skupieni wokół niego Kresowiacy mogliby stworzyć organizację pozarządową, której celem byłoby propagowanie kultury Kresów.
- Takie stowarzyszenie może wynajmować od miasta lokal na preferencyjnych warunkach i startować w konkursach na dofinansowanie konkretnych projektów. Różnica byłaby tylko taka, że nie miałoby, tak jak dziś instytut, stałych, opłacanych przez miasto etatów - mówi Małgorzata Naimska.Sprawa miała stanąć na ostatniej sesji Rady Warszawy, ale ratusz ją wycofał. Okazało się bowiem, że projektu nie skonsultowano ze Kresowiakami.
- A tych, starszych, doświadczonych przez historię ludzi musimy szanować - mówi Ewa Malinowska-Grupińska (PO), szefowa Rady Warszawy.
Biuro kultury zapewnia, że spotkanie z Kresowiakami zorganizuje "w najbliższych dniach". A sprawa ma wrócić na kolejne listopadowe obrady. - Ale pamiętajmy, że prawo nie pozwala na natychmiastową likwidację instytucji kultury. Rada Warszawy może podjąć jedynie uchwałę intencyjną i czekać pół roku - mówi Małgorzata Naimska.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Jan Fusiecki

2008/10/27

Druga linia będzie na pewno...

Pierwsza linia jest już skończona. Ratusz obiecuje zbudowanie do 2013 roku centralnego odcinka drugiej. Nie wiadomo, co z metrem na Bemowo, Bródno i Gocław.
21 stacji, 23 km torów i ćwierć wieku walki z przeciwnościami. W końcu się udało. W sobotę metro dojechało wreszcie z Kabat na Młociny. Niestety, na pierwszej linii i w jej sąsiedztwie jest jeszcze sporo do zrobienia.
Na Młocinach powstał jeden z największych w Europie węzłów komunikacyjnych. Żeby pełnił swoją rolę, trzeba do niego dociągnąć Trasę Mostu Północnego. Wiceprezydent Jacek Wojciechowicz obiecywał, że budowa ruszy w tym roku, ale nie ruszy. Drogowcy wciąż walczą z projektem – w ponad 700 miejscach tzw. urządzenia przyszłej trasy kolidują z istniejącą infrastrukturą. Trasa Mostu Północnego dotrze na Młociny najwcześniej w 2012 roku.
W trakcie budowy pierwszej linii decydenci zrezygnowali z budowy dwóch stacji: Plac Konstytucji i Muranów. W 2006 roku ówczesny komisarz miasta Mirosław Kochalski zapowiadał powrót do budowy brakujących stacji. Dzisiaj Hanna Gronkiewicz-Waltz tego nie planuje.
W rejonie stacji Świętokrzyska i Plac Bankowy nie ma potrzebnych przejść podziemnych. Te przy Ratuszu już nie powstaną. Przy Świętokrzyskiej tak – w czasie budowy centralnego odcinka drugiej linii.
Na ten ostatni – 6 km i 7 stacji od ronda Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego – trwa przetarg, już drugi z kolei. Poprzednie podejście do przetargu zakończyło się fiaskiem. 30 lipca został on unieważniony – z powodu astronomicznych cen. Niezależni eksperci wycenili budowę tej linii na 2,8 mld zł. Zagraniczne koncerny chciały wykorzystać gorączkę inwestycyjną przed Euro 2012 i trzy złożone oferty przekraczały 6 mld zł. Prezydent miasta zadecydowała więc: rozpisujemy przetarg od nowa. Na oferty władze stolicy poczekają do połowy lutego 2009 roku. Stacje Rondo Daszyńskiego, Rondo ONZ, Świętokrzyska, Nowy Świat, Powiśle, Stadion i Dworzec Wileński mają powstać do końca 2013 roku.
Termin jest mało realny. Ratusz upiera się jednak przy 2013 roku w obawie przed utratą unijnej dotacji na drugą linię z budżetu na lata 2007 – 2013.
Co z pozostałymi fragmentami drugiej linii? Do 2015 roku miała się ona wydłużyć: na zachód – przez Wolę i Bemowo, aż do stacji technicznej Mory na wschód – przez Pragę-Północ i Targówek, pod Trasę AK. Ten termin jest nierealny. Dla tych odcinków Metro nie ma jeszcze decyzji środowiskowych i lokalizacyjnych, pozwoleń na budowę ani projektów.
W kontekście tych problemów zapowiedzi budowy trzeciej linii – nazywanej niekiedy wąsem drugiej – brzmią jak science fiction. Dwie nitki mają się spotykać na stacji Stadion. Stamtąd trzecia linia miałaby jeździć przez Dworzec Wschodni, rondo Waszyngtona na Gocław. Na razie inwestycja znajduje się na etapie tzw. konsultacji społecznych, czyli na początku długiej drogi poprzedzającej inwestycję. – Prace przy trzeciej linii potrwają krócej niż 25 lat – obiecuje wiceprezydent Jacek Wojciechowicz.
Życie Warszawy
Konrad Majszyk

I. Kraj: A pani prezydent kryzysu się nie boi

Jak na Warszawie odbije się kryzys gospodarczy? Mówi się o minusach: droższych kredytach i zastoju w inwestycjach. A prezydent stolicy dostrzega plusy.
Skarbnik miasta nie ma dobrych prognoz. W 2009 roku do budżetu stolicy ma wpłynąć co najmniej miliard złotych mniej z powodu zmian w podatkach. Kolejny miliard z wypracowanych przez Warszawę dochodów trzeba będzie oddać do budżetu państwa w ramach tzw. „janosikowego”.Nie opłaca się na razie emisja obligacji, z których miał wpłynąć do kasy miasta kolejny miliard. Trzeba przeczekać kryzys. – Ale paradoksalnie warszawski samorząd może na kryzysie także zyskać – stwierdza prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Panikę przeczekamy…
Minusy kryzysu wydają się oczywiste. Między innymi zastój na rynku nieruchomości. – Skoro kredyty drożeją, to nie opłaca się np. leasingować miejskich nieruchomości – zwraca uwagę wiceprezydent Andrzej Jakubiak. A ratusz przygotowuje właśnie pionierski projekt, który mógłby przynieść do kasy co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych. Chciałby oddać w wieloletnie użytkowanie prywatnym podmiotom kilka miejskich siedzib urzędników – np. budynek na pl. Starynkiewicza czy ratusz na Bielanach. Za jednorazowy zastrzyk gotówki budowałoby m.in. drogi i mosty.
– Ale nie ma się co spieszyć. Za budynek do leasingu, wart jeszcze pół roku temu 80 mln zł, dziś dostalibyśmy najwyżej 30 mln zł – mówi szef miejskiego Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcin Bajko.
Zatem trzeba przeczekać.
Inny przykład. W listopadzie ratusz ma przedstawić plan prywatyzacji miejskich spółek, w tym SPEC. – Gdybyśmy dziś mieli prywatyzować spółki, nie byłoby to korzystne dla budżetu miasta. Ale przygotowania zajmą półtora roku, to pozwoli przeczekać kryzys – przekonuje wiceprezydent Jarosław Kochaniak.
Kryzys może też pokrzyżować plany inwestycyjne spółkom. – Przez droższe i trudniejsze kredyty spółki być może będą musiały z części przedsięwzięć rezygnować lub przekładać je na później – ocenia Kochaniak. Bo jeśli np. MPWiK dostanie w banku droższy kredyt na rozbudowę oczyszczalni ścieków Czajka (ma kosztować ok. 3 mld zł), będzie musiał więcej wydać na odsetki. A zatem musi albo więcej zarobić np. na podwyżkach opłat za wodę, albo rezygnować z innych budów
…. i zyskamy?
Więcej optymizmu ma prezydent Warszawy. Jej zdaniem, na finansach miasta nie odbije się on tak bardzo. Bo samorząd stanie się bardziej atrakcyjnym partnerem dla firm biorących udział w przetargach na miejskie inwestycje. – To miasto będzie dyktować warunki. A firmy, walcząc o kontrakty, których na rynku będzie mniej, nie będą już mogły narzucać nam tak gigantycznych cen – mówi Hanna Gronkiewicz-Waltz. – A poza tym, skoro droższe będzie euro, dostaniemy realnie więcej pieniędzy z unijnych dotacji. Jaki będzie ostateczny bilans tych plusów i minusów, czas pokaże.
http://blog.zw.com.pl/blog/archives/3821

Wprost - z życia koalicji

Warszawska Platforma Obywatelska przejęła stołeczne cmentarze. Partyjni aktywiści (Rogozińska, Pyzara) okazali się fantastycznymi fachowcami, którzy urządzają w Zaduszki dni otwarte w krematorium i takie tam. Związek platformy z cmentarnictwem zupełnie nas nie dziwi. Istotnie, ich program zalatuje trupem.
Z kolei protegowany posłanki Fabisiak, zwanej Mamą Machałową, dżentelmen nazwiskiem Knorr, Robert Knorr konkretnie, dostał świetną posadę w miejskim przedsiębiorstwie pogrzebowym. W tej sytuacji hasło ?rosół Knorra" brzmi umiarkowanie apetycznie. Bardziej adekwatne byłyby ?zimne nóżki?.

Kto zamiast PO i PiS?

Więcej szans na stworzenie alternatywy wobec układu PO-PiS ma centrolewica. Jej liderom łatwiej udowodnić, że od początku przestrzegali przed zdominowaniem polityki polskiej przez dwa ugrupowania prawicowe.
Na obrzeżach prawicy i lewicy zapanował ruch. Powstały dwie nowe inicjatywy. Na prawicy to Ruch Obywatelski "Polska XXI". Po lewej stronie to zapowiedź formacji tworzonej przez polityków skupionych wokół eurodeputowanych SdPl i Partii Demokratycznej.
Obserwatorzy nie wróżą im sukcesu. Politykę polską zdominował - wydaje się, że na długo - podział na radykalny PiS i umiarkowaną PO, którym sekundują chłopski PSL i sentymentalnie PRL-owski SLD z kilkuprocentowym poparciem. Emocje uruchomione konfrontacją Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska w czasie wyborów prezydenckich w 2005 roku tylko się potęgują. Najnowsze wydarzenia pokazują, że to, co najciekawsze (najśmieszniejsze lub najbardziej groteskowe - do wyboru, w zależności od gustu), dopiero przed nami. Nowe inicjatywy mogą co najwyżej zabiegać o wykrojenie niewielkiej części elektoralnego tortu. Warto im jednak poświęcać więcej uwagi nie tylko z kronikarskiego obowiązku. Najnowsze dzieje Polski dostarczają wielu przykładów, że koniunktura polityczna może szybko się zmienić. A wtedy znaczenia nabiera zawczasu wykrystalizowana alternatywa. Wciskanie szpilkiPolska XXI skupia przede wszystkim uciekinierów z PiS-u, ale nie brakuje tam i byłych działaczy PO. To takie stowarzyszenie sierot po IV RP, są wśród nich twórcy i propagatorzy tego hasła. W Sejmie działa ich pięcioosobowe koło parlamentarne, w internecie uruchomili portal. Na Dolnym Śląsku, a także w kilku innych regionach, powstały lokalne komitety skupiające samorządowców.
Politycy Polski XXI nie przekształcając ruchu w partię polityczną, skrywają prawdziwe intencje, jakby bali się falstartu. Jednak nie kryją, że ich celem jest wybór prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza na prezydenta Polski w 2010 roku. Na razie poparcie dla Dutkiewicza nie przekracza kilku procent i nie widać łatwego sposobu na zmianę tego stanu. W całym kraju Dutkiewicz nie jest dostatecznie rozpoznawalny, nie ma też za sobą poparcia struktur partyjnych i związanych z nimi środków finansowych. Na prawicy panuje ogromna ciasnota. Dziś trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek wcisnął choćby jedną prawicową szpilkę między PO i PiS. Nawet gdyby po dwóch kolejnych latach konfrontacji Kaczyński - Tusk wzrosło zapotrzebowanie na trzecią siłę, Polska XXI słabo nadaje się do roli alternatywy. Nie wyniesie Dutkiewicza do władzy jego sztandarowe hasło o konieczności zmiany konstytucji oraz wzmocnieniu prezydenta. Konserwatyści mają rację, nazywając niedawny spór między premierem a prezydentem "gorszącym spektaklem". Racji jednak nie mają, gdy twierdzą, że "w sporze tym odzwierciedla się zasadnicza wada polskiego ustroju politycznego". Konstytucjonaliści wykazali, że przyczyną napięć na szczytach władzy nie jest zła konstytucja, lecz obniżenie standardów jej stosowania przez najwyższych urzędników. Dlaczego ludzie niezadowoleni z niepodzielnych rządów prawicy mieliby właśnie w Polsce XXI dostrzec alternatywę dla Kaczyńskich i Tuska? Kazimierz Michał Ujazdowski, spiritus movens inicjatywy, deklarował niedawno („Pośpiech jest potrzebny przy łapaniu pcheł”, „Rzeczpospolita” z 18 września): „Zanikła całkowicie debata publiczna, parlament przestał być miejscem poważnych dyskusji, takich jak w latach 90. Wszystko jest pro- albo antyrządową propagandą. Pole do poważnej dysputy i korekty poglądów w ogóle nie istnieje.(...) Właściwie Polska stoi w miejscu od 2005 roku”.W ustach ministra rządu koalicji PiS-Samoobrony-LPR słowa te nie brzmią poważnie. Za to, że Polska stoi w miejscu, a debata publiczna nie jest godna tego miana, Ujazdowski i jego koledzy ponoszą ogromną odpowiedzialność. To oni najgłośniej perorowali o "rewolucji semantycznej", jaka miała nastąpić w Polsce po roku 2003.
Realnym celem, jaki może stawiać przed sobą Polska XXI, jest uzyskanie przez Dutkiewicza kilku procent poparcia i dogadanie się dzięki temu z PO lub PiS na temat wspólnego startu w wyborach parlamentarnych w 2011 roku. Wokół Polski XXI może też krystalizować się nowa formacja prawicowa, gdy po ewentualnej przegranej Lecha Kaczyńskiego lub Tuska zacznie się ferment w ich partiach. Odebrać PO lewicowych wyborcówWięcej szans na stworzenie alternatywy wobec układu PO-PiS mają środowiska centrolewicy, które zebrały się tydzień temu w Krakowie. Ich liderom łatwiej udowodnić, że od początku przestrzegali przed negatywnymi skutkami zdominowania polityki polskiej przez dwa ugrupowania prawicowe. Mogą też odwołać się do licznych wyborców centrolewicy, którzy w ostatnich wyborach zagłosowali na PO lub - w mniejszym stopniu - na PiS. Mają czytelną wizję przyszłości Polski i jej miejsca w UE. I wreszcie - stoją za nimi struktury partyjne, które, choć słabe, zarządzają środkami na przeprowadzenie skutecznej kampanii wyborczej. Ich głównym problemem jest nieprzezwyciężona zła pamięć o rządach SLD. Upadek LiD nikomu nie przyniósł korzyści. SLD pogrążył się w wewnętrznych swarach, a pozostałym uczestnikom zagroziła całkowita marginalizacja. Od ponad pięciu lat lewica ma ten sam problem - zajmuje się sobą zamiast prezentować odmienny niż PO czy PiS program dla Polski. Lewica nie ma lidera, wokół którego mogłaby się skupić. Do roli tej nie nadaje się Grzegorz Napieralski, który zamiast jednoczyć, zajął się zwalczaniem konkurentów i zepchnął SLD w lewicowy populizm. Twarda opozycyjność wobec rządu oznacza wręcz nieformalny sojusz z PiS. Do roli lidera lewicy nie pretendują też Aleksander Kwaśniewski ani Włodzimierz Cimoszewicz - jej naturalny kandydat do prezydentury. W tej sytuacji jedynym politykiem, który wyraża chęć walki o centrolewicowych wyborców, jest Dariusz Rosati oraz stojący za nim Paweł Piskorski. Rosati nie unika jednoznacznych deklaracji. O SLD powiedział ("Nie buduję tratwy dla Kalisza", "Dziennik", 25-26 października): "Nie odpowiada mi totalna walka z Kościołem czy popieranie prezydenckiego weta w sprawie ustawy medialnej". O swoim celu: "Uważamy, że Polsce jest potrzebny nowy byt polityczny, bo wielki nieobecny, czyli elektorat centrowo-lewicowy, nie ma swojej reprezentacji, nie ma siły, na którą mógłby głosować, bo istniejące partie straciły swą wiarygodność, a zagrożenie ze strony PiS jest tak duże, że ci ludzie wolą na wszelki wypadek popierać PO, bo to daje gwarancję odsunięcia Kaczyńskich. Trzeba przywrócić normalność, czyli PO musi oddać elektorat lewicowy".
Rosati wsparty politykami SdPl, PD oraz innych środowisk centrolewicowych, nie jest bez szans. Sam do polityki wnosi kompetencje w sprawach ekonomicznych i międzynarodowych, inni politycy zaś doświadczenie w pracy państwowej i politycznej. Piskorski ma talent organizatora, a po oczyszczeniu z zarzutów korupcyjnych chciałby wziąć rewanż na dawnych kolegach z Platformy. Centrolewica może więc zaprezentować interesującą ofertę programową i personalną, którą spora część wyborców uzna za swoją. Ogranicza ją konieczność stoczenia wyniszczającej walki z SLD. Rosati uważa, że należy iść samemu, nie oglądając się na Sojusz. Mógłby to ogłosić już dzisiaj, dzięki czemu zepchnąłby SLD do defensywy. Na przeszkodzie stanął jednak Cimoszewicz. W Krakowie ogłosił, że jego celem jest doprowadzenie do powstania wspólnej listy wszystkich środowisk lewicowych. To wariant, którego Rosati nie może z góry odrzucić, ale trudny do realizacji. Nie po to Napieralski popchnął Wojciecha Olejniczaka do rozbicia LiD i wyeliminował go z władz partii, by ustępować miejsca innym pretendentom do miana lidera lewicy. O połączeniu sił SLD rozmawiać będzie jak hegemon. Ewentualne porozumienie będzie zawarte na jego warunkach. Centrolewica jest w trudnej, ale zarazem komfortowej sytuacji. Żeby wykazać, że jest zdolna do politycznego istnienia, musi odnieść sukces w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Dopiero na tej podstawie może konstruować jakiekolwiek plany na przyszłość. Może startować samodzielnie, jej politycy mogą też współtworzyć wspólną listę z Sojuszem. Jedno nie podlega dyskusji - centrolewica musi pokazać Polakom własną tożsamość programową i polityczną oraz determinację w propagowaniu wartości, które wysunęła na swoje sztandary.
Gazeta Wyborcza
Mirosław Czech

Unijne miliardy wciąż głównie na papierze

Wnioski Warszawy o unijne dofinansowanie opiewają na 6,5 miliarda złotych. Miasto na razie dostało ledwie ponad pół miliarda.
Statystyki stołecznego samorządu dotyczące wykorzystania unijnych funduszy wciąż nie są imponujące. Ale ekipa prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz ma swój mały sukces. Dziś przed półmetkiem rządów oceni postępy w zdobywaniu unijnego dofinansowania.
W tym roku do kasy miasta wpłynie z UE blisko 400 mln zł. To dziesięć razy więcej niż w całej poprzedniej kadencji. I najwięcej od czasu wejścia Polski do UE.
– A to oznacza, że do końca tego roku wykorzystamy łącznie ok. 550 mln zł unijnych funduszy z umów podpisywanych od 2004 r. – wyjaśnia dyrektor Biura Funduszy Europejskich Michał Olszewski.
Do 2004 roku Warszawie udało się wykorzystać zaledwie 22 mln zł. W 2005 – 2028 mln zł. A na koniec 2007 było to 158 mln zł.
– W tym roku największa jest refundacja za budowę I linii metra, ponad 320 mln zł – mówi dyrektor Biura Funduszy Europejskich Michał Olszewski. Na początku listopada ma podpisać też umowę na 17 mln zł refundacji remontu Krakowskiego Przedmieścia (to 30 proc. wydatków na tę inwestycję).
Ratusz w ostatnich latach złożył w sumie ponad 100 wniosków o unijne dofinansowanie inwestycji na łączną kwotę 6,5 mld zł. Całkowity koszt tych budów to ponad 13 mld zł.
Ale o tak wysokich dotacjach można tylko pomarzyć. Gdyby zrealizować wszystkie żądania Warszawy, zagarnęlibyśmy często całe pule przeznaczone do podziału między wszystkie miasta na projekty komunikacyjne czy kulturalne. Np. wniosek o 138 mln zł na Centrum Nauki Kopernik zajmuje połowę krajowej puli na projekty z dziedzictwa kulturowego. Więc marne szanse, że stolica otrzyma tyle, o ile wystąpiła.
– Ale podpisaliśmy już preumowę na 180 mln zł dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej – mówi Olszewski.
Wnioski stolicy złożone o dofinansowanie projektów komunikacyjnych z funduszu spójności nawet przewyższają krajową pulę.
– Więc to sukces, że dostaniemy po 45 mln euro na budowę SKM na Okęcie i linii tramwajowej z ronda Waszyngtona do Dworca Wileńskiego – mówi dyrektor Olszewski. Z ważniejszych projektów drogowych wymienia też al. Wilanowską, Rzeczpospolitej, ul. Poleczki i Gwiaździstą łącznie za ponad 100 mln zł.
Życie Warszawy
Iza Kraj

Stolica/ 2,6 mld zł na komunikację miejską w ciągu ostatnich dwóch lat

27.10.Warszawa (PAP) - 1,2 mld zł w 2007 roku wydał stołeczny Ratusz na funkcjonowanie komunikacji miejskiej w Warszawie; w roku 2008 będzie to 1,4 mld zł - poinformowała w poniedziałek prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Na terenie węzła komunikacyjnego nad otwartą w sobotę stacją metra Młociny odbyła się konferencja podsumowująca zmiany w komunikacji miejskiej po dwóch latach rządów Gronkiewicz-Waltz.
Otwarcie ostatnich czterech stacji (Słodowiec, Stare Bielany, Wawrzyszew, Młociny) I linii metra i największego węzła komunikacyjnego w stolicy (zajezdnia tramwajowa, autobusowa, parking na 1000 aut) oraz zakup nowego taboru - to tylko niektóre inwestycje komunikacyjne zrealizowane w ciągu ostatnich dwóch lat - przekonywała Gronkiewicz-Waltz.
W latach 2007-2008 na inwestycje komunikacyjne w Warszawie wydano następujące kwoty: Zarząd Transportu Miejskiego - 892 mln zł, Tramwaje Warszawskie - 277 mln, Miejskie Zakłady Autobusowe - 260 mln oraz Metro Warszawskie - 30 mln.
Od marca 2007 r. na ulice Warszawy wyjechało 400 nowych autobusów. "Od września 2008 r. trwa dostawa kolejnych 150. Skończy się w połowie grudnia, dzięki temu po dwóch latach kadencji na ulicach przybędzie 550 nowych autobusów - to oznacza, że wymieniliśmy niemal jedną trzecią taboru. Do Euro 2012 znikną wszystkie wysłużone Ikarusy" - mówiła Gronkiewicz-Waltz.
W ciągu dwóch ostatnich lat Warszawie przybyło 45 nowych tramwajów, w tym 15 niskopodłogowych. "Miesiąc temu ogłosiliśmy jeden z największych w Europie przetargów na dostawę 186 niskopodłogowych tramwajów, które dostarczone będą w latach 2010- 2012" - zapowiedziała prezydent Warszawy.
Przypomniała o wydłużeniu godzin kursowania metra w nocy w weekendy do godz. 3 nad ranem; pociągi kursowały najpierw co 30 minut, a obecnie co 15 min. Od lutego 2007 r. z nocnego metra skorzystało około miliona pasażerów. "Średnio w ciągu każdego weekendu jest to 11 tysięcy pasażerów" - powiedziała Gronkiewicz- Waltz.
Pytana, co robią władze miasta, aby zmniejszyć tłok w wagonach metra, Gronkiewicz-Waltz poinformowała, że zwrócono się do Urzędu Transportu Kolejowego z wnioskiem o zwiększenie dopuszczalnej prędkości pociągów z 60 do 80 km/h. "Pozwoli to na zwiększenie częstotliwości kursowania pociągów" - wyjaśniła.
Jak poinformowano, żeby ułatwić dojazd do centrum pasażerom komunikacji miejskiej, w najbliższym czasie zostaną wyznaczone pasy tylko dla autobusów na Trasie Łazienkowskiej i w Al. Jerozolimskich.
Stołeczny Ratusz chce także, aby w listopadzie w pociągach Kolei Mazowieckich do Pruszkowa i Sulejówka zaczął obowiązywać bilet aglomeracyjny - wspólny bilet na kolej i komunikację w Warszawie. Bilety te mają obowiązywać także w pociągach Kolei Mazowieckich kursujących między Pruszkowem a Sulejówkiem. Obecnie na tej trasie, z biletu aglomeracyjnego, można korzystać tylko w wagonach SKM.
"Stawiamy na komunikację i transport publiczny, wszystkie te działania pokazują, że chcemy ją usprawnić i podnieść standard. Jest przed nami dużo do zrobienia, ale te dwa lata są udane" - podsumowała Gronkiewicz-Waltz. (PAP)

2008/10/26

Tusk wolał zabrać do Chin dziennikarzy niż przedsiębiorców

Współpracownicy Donalda Tuska w ostatniej chwili skorygowali skład delegacji udającej się do Chin. Kilku biznesmenów zastąpiono dziennikarzami - poinformował serwis Newsweek.pl.
Wśród biznesmenów, którzy nie dostali szansy na spotkanie z chińskimi inwestorami jest m.in. członek zarządu Wyborowej SA - spółki będącej jednym z największych polskich eksporterów do Państwa Środka, oraz prezes dużej firmy od niemal 15 lat sprowadzającej z Azji artykuły budowlane.
- Dwa dni przed wylotem dowiedzieliśmy się, że dwie rekomendowane przez nas osoby zostają skreślone z listy, choć została ona ustalona i zatwierdzona 10 dni przed całym wydarzeniem - przyznał "Newsweekowi" zastępca sekretarza generalnego Krajowej Izby Gospodarczej Władysław Jerzy Wężyk.
Jak podaje internetowy serwis "Newsweeka" w tym samym czasie w kilku warszawskich redakcjach rozdzwoniły się telefony. Pracownicy Kancelarii Premiera proponowali wyjazd z szefem rządu do Chin. - Mieliśmy tylko kilka godzin na zdobycie wiz - mówi jeden z członków ekipy medialnej towarzyszącej Donaldowi Tuskowi.
Jak podaje internetowy serwis "Newsweeka" w tym samym czasie w kilku warszawskich redakcjach rozdzwoniły się telefony. Pracownicy Kancelarii Premiera proponowali wyjazd z szefem rządu do Chin. - Mieliśmy tylko kilka godzin na zdobycie wiz - mówi jeden z członków ekipy medialnej towarzyszącej Donaldowi Tuskowi.
www.onet.pl

2008/10/24

Co z inwestycjami komunikacyjnymi?

Inwestycje komunikacyjne miały być dla Hanny Gronkiewicz-Waltz priorytetem. Dlatego po dwóch latach jej rządów jestem coraz bardziej rozczarowany ich znikomą liczbą.
Wielu warszawiaków głosowało na panią prezydent, licząc, że nawet jeśli jej obietnice przedwyborcze były grubo przesadzone, to najpilniejsze budowy w końcu się zaczną. Tymczasem robi się głównie remonty, a buduje to, co udało się przygotować w poprzedniej kadencji, czyli bardzo niewiele. Nie ma nowych mostów, drugiej linii metra, wciąż niedokończona jest Trasa Siekierkowska, stanęło poszerzanie Al. Jerozolimskich, Pradze grozi brak obwodnicy przed Euro 2012. Wszystko grzęźnie w konsultacjach, przetargach i pozwoleniach. Będzie tylko stadion Legii.
Ratusz stracił kolejny rok i teraz przesuwa dziesiątki milionów złotych, których nie zdołał wykorzystać. Nie można powiedzieć, że plany były zbyt ambitne - Warszawa potrzebuje ich nawet więcej. Po prostu nieudolni są tych planów wykonawcy. Czy Hanna Gronkiewicz-Waltz ma nad tym kontrolę? Zaczynam mieć wątpliwości. Inwestycjami zajmują się te same od lat osoby. Dlaczego nikt ich nie rozlicza? Trzeba w końcu przewietrzyć urzędy z nieudaczników.Po połowie kadencji nie wypada już zwalać winy na wyjątkowo niemrawych poprzedników z PiS. Oni zmarnowali swój czas w ratuszu. Obecna ekipa wypada, niestety, niewiele lepiej.
Gazeta Stołeczna
Jarosław Osowski

Rada Warszawy ścięła pieniądze na inwestycje

Rada Warszawy obcięła w czwartek budżet inwestycyjny o 270 mln zł, bo miejscy urzędnicy nie potrafili ich wykorzystać. To konsekwencja zastoju, który zafundował Warszawie Lech Kaczyński, czy ewidentna nieudolność ekipy Hanny Gronkiewicz-Waltz (PO) .
- Mamy półmetek kadencji samorządu. Ekipie Hanny Gronkiewicz-Waltz nie uda się zakończyć żadnej dużej budowy przed wyborczym rokiem 2010 - alarmowali na wczorajszej sesji radni opozycyjnego PiS.
- Po rządzącej Warszawą cztery lata ekipie PiS odziedziczyliśmy zupełnie niewydolną ekipę inwestycyjną. Tę maszynerię rozkręcamy, choć nie jest to jeszcze bolid Formuły 1 - mówił odpowiedzialny za inwestycje wiceprezydent Jacek Wojciechowicz (PO).
Wczorajsza wielogodzinna debata dotyczyła przeszło 270 mln zł, których w tym roku ekipa PO rządząca stolicą nie zdoła wydać na inwestycje. Dlatego trzeba było je wykreślić z budżetu. Największe cięcia dotyczą transportu, radni rządzącej koalicji PO-Lewica okroili przeszło 40 inwestycji. Na liście znalazły się sztandarowe projekty ekipy Hanny Gronkiewicz: budowa dojazdów do mostu Północnego czy trasa mostu Krasińskiego. Pierwsza łopata przy moście Północnym miała być wbita jesienią tego roku. Ale dziś wiadomo, że inwestycja ruszy najwcześniej na początku przyszłego. Natomiast zmniejszenie o 15 mln zł dotacji na most Krasińskiego w praktyce oznacza odłożenie tej inwestycji na czas bliżej nieokreślony.Radni musieli ściąć również wydatki zaplanowane na poprawę komunikacji wokół Stadionu Narodowego, czyli dokończenie obwodnicy śródmiejskiej (ma połączyć rondo Wiatraczna z rondem Żaba na Pradze) i budowę połączenia Trasy Świętokrzyskiej z ul. Zabraniecką.
W obu przypadkach powód jest ten sam: urzędnicy ratusza nie załatwili na czas decyzji lokalizacyjnej.
Pierwszy do ataku ruszył radny PiS Dariusz Figura: - Zapewne zaraz usłyszę, że wszystkiemu jest winien Lech Kaczyński, bo kiedyś rządził Warszawą. Ale to przecież nie on ustalał ten program inwestycyjny. To były plany PO, która rządzi Warszawą, województwem, parlamentem. Jednak jej urzędnicy nie umieją załatwić w urzędach najpilniejszych dla stolicy spraw.Potem jego partyjni koledzy czytali na głos poszczególne budżetowe cięcia. - Jak można było wyciąć tak ważne dla Wawra inwestycje jak modernizacja Traktu Lubelskiego? Czy budowę ronda przy zbiegu Patriotów i Izbickiej, na którym stale dochodzi do dramatycznych wypadków? - denerwował się Tomasz Zdzikot (PiS).
- Dlaczego miasto zrezygnowało w tym roku z modernizacji ul. Mehoffera na Białołęce i mówi o skróceniu linii tramwajowej, która miała połączyć najdynamiczniej rozwijające się osiedle tej dzielnicy - Nowodwory - z centrum? - dopytywał się Maciej Maciejowski (PiS).Zarzuty odpierał wiceprezydent Jacek Wojciechowicz (PO). - W ciągu roku inwestujemy tyle, ile PiS wydawał na rozwój przez całe cztery lata. I ciągle zwiększamy budżet. W ub.r. na inwestycje poszło 1,7 mld zł. W tym ta kwota wzrośnie do 2,5 mld zł, a w przyszłym sięgnie 3 mld - reklamował swój urząd.
Potem wymienił budowy, które uważa za sukces, czyli: zakończony przed terminem remont estakad Bielańskich, pierwszą linię metra, która ma być oddana do użytku już w ten weekend, oraz zakończony remont Krakowskiego Przedmieścia.
- Co by to było, gdyby nie prezydent Kaczyński? - pytał radny Figura, po czym przypomniał, że zarówno przetarg na estakady, jak i dokończenie pierwszej linii metra to zasługa ekipy PiS, która przygotowała obie inwestycje. - Należy się nam wzajemny szacunek - podsumował. Na koniec zaapelował, by "w dobie kryzysu finansowego" PO wycofała się z 460 mln zł dotacji na rozbudowę stadionu Legii. - Jest jeszcze czas, by zrezygnować z tej nieszczęsnej decyzji - mówił.
Gazeta Stołeczna
Jan Fusiecki, Iwona Szpala

2008/10/23

Powrót Ferdynanda Ruszczyca

Odwołany rok temu dyrektor Muzeum Narodowego dostał ofertę nowej pracy. Wojewoda zaproponował mu posadę mazowieckiego konserwatora zabytków. Ferdynand Ruszczyc zgodził się, choć stanowisko jest obsadzone.

Od maja zeszłego roku piastuje je architekt Barbara Jezierska. Na szefową Mazowieckiego Urzędu Ochrony Zabytków wybrano ją w konkursie. Rozpoczęła od porządkowania urzędu po swoich poprzednikach. Do tej pory wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski nigdy nie krytykował publicznie jej działań. Pogłoski o tym, że planuje wymienić konserwatora, dotarły do nas kilka dni temu, ale w urzędzie wojewódzkim nikt ich nie potwierdził.

- Nic nie wiemy na ten temat - zapewnia Ivetta Biały, rzeczniczka wojewody.Również najbardziej zainteresowana - Barbara Jezierska - nie dostała żadnej oficjalnej informacji.- Słyszałam tylko plotkę, że ma mnie zastąpić Ferdynand Ruszczyc. Nikt formalnie mnie o tym nie powiadomił. Nikt nie przedstawił krytycznych uwag do tego, co robię - mówi pani konserwator.

Kulisy planowanej w tajemnicy roszady ujawnia Ferdynand Ruszczyc. Jest historykiem sztuki. Po 12 latach przepracowanych na stanowisku dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, został w październiku 2007 r. odwołany przez ministra kultury. Jako powody dymisji podano samowolne odwołanie przez Ruszczyca swego zastępcy (nie miał na to zgody ministra) oraz ujawnione podczas kontroli w muzeum nieprawidłowości w prowadzeniu przetargów.Były dyrektor ostatnio zaczął się pojawiać w urzędzie wojewódzkim.

- Rzeczywiście, 8 września dostałem od wojewody propozycję objęcia posady mazowieckiego konserwatora zabytków. Ofertę przyjąłem i przygotowałem koncepcję funkcjonowania urzędu. Mam doświadczenie w zarządzaniu zespołami ludzi. Przez 20 lat byłem dyrektorem państwowych instytucji - najpierw Muzeum Karykatury, potem Muzeum Narodowego. Dam sobie radę - zapewnia Ferdynand Ruszczyc.Nic więcej nie chce na razie powiedzieć.

- Swój program przedstawię, gdy otrzymam od wojewody nominację. Myślę, że będzie to już na początku listopada, bo wojewodzie się spieszy - twierdzi.O przyczyny pospiesznej zmiany konserwatora pytamy samego wojewodę Jacka Kozłowskiego. Odmawia wyjaśnień.

- Nie ma zmiany, nie ma odpowiedzi - powtarza jak automat.

- A jakie ma pan uwagi do pracy Barbary Jezierskiej? - dopytujemy.

- Nie ma zmiany, nie ma uwag - kończy krótką rozmowę Jacek Kozłowski.

W środowisku konserwantów mówi się o spięciu, do jakiego miało dojść między wojewodą a podległą mu konserwator Jezierską. Jacek Kozłowski zrobił jej ponoć awanturę po tym, jak w lipcu tego roku "Gazeta" ujawniła plany objęcia przez nią ochroną całego otoczenia Pałacu Kultury. Zaraz potem w urzędzie konserwatorskim zjawili się inspektorzy wojewody. Zaczęły się kontrole, które trwają do dziś.

Odwołanie wojewódzkiego konserwatora i powołanie w to miejsce kogoś innego musi zaakceptować generalny konserwator zabytków. Funkcję tę sprawuje wiceminister kultury Tomasz Merta.

- Trudno mi coś powiedzieć, bo nie dostałem od wojewody żadnego wniosku w sprawie dymisji pani Jezierskiej - rozkłada ręce. - Pan wojewoda chce się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu. Być może właśnie w tej sprawie. Na pytanie, czy Barbara Jezierska zasłużyła na odwołanie, Tomasz Merta odpowiada:- Praca wojewódzkiego konserwatora jest trudna, wręcz frontowa, zwłaszcza w wielkich miastach. Zanim się wypowie krytyczne sądy, trzeba się dobrze zastanowić. Sam wnioskowałem o odwołanie kilku konserwatorów wojewódzkich, ale w przypadku pani Jezierskiej nie widzę podstaw.
Słysząc, że wojewoda już namaścił jej następcę, generalny konserwator nie kryje zdziwienia:- To znaczy, że podzielono skórę na niedźwiedziu. Według mnie osoby na to stanowisko powinny być wybierane w drodze konkursu - podkreśla Tomasz Merta.

Gazeta Stołeczna

Tomasz Urzykowski

Powrót Ferdynanda Ruszczyca

Odwołany rok temu dyrektor Muzeum Narodowego dostał ofertę nowej pracy. Wojewoda zaproponował mu posadę mazowieckiego konserwatora zabytków. Ferdynand Ruszczyc zgodził się, choć stanowisko jest obsadzone.
Od maja zeszłego roku piastuje je architekt Barbara Jezierska. Na szefową Mazowieckiego Urzędu Ochrony Zabytków wybrano ją w konkursie. Rozpoczęła od porządkowania urzędu po swoich poprzednikach. Do tej pory wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski nigdy nie krytykował publicznie jej działań. Pogłoski o tym, że planuje wymienić konserwatora, dotarły do nas kilka dni temu, ale w urzędzie wojewódzkim nikt ich nie potwierdził.
- Nic nie wiemy na ten temat - zapewnia Ivetta Biały, rzeczniczka wojewody.Również najbardziej zainteresowana - Barbara Jezierska - nie dostała żadnej oficjalnej informacji.- Słyszałam tylko plotkę, że ma mnie zastąpić Ferdynand Ruszczyc. Nikt formalnie mnie o tym nie powiadomił. Nikt nie przedstawił krytycznych uwag do tego, co robię - mówi pani konserwator.
Kulisy planowanej w tajemnicy roszady ujawnia Ferdynand Ruszczyc. Jest historykiem sztuki. Po 12 latach przepracowanych na stanowisku dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, został w październiku 2007 r. odwołany przez ministra kultury. Jako powody dymisji podano samowolne odwołanie przez Ruszczyca swego zastępcy (nie miał na to zgody ministra) oraz ujawnione podczas kontroli w muzeum nieprawidłowości w prowadzeniu przetargów.Były dyrektor ostatnio zaczął się pojawiać w urzędzie wojewódzkim.
- Rzeczywiście, 8 września dostałem od wojewody propozycję objęcia posady mazowieckiego konserwatora zabytków. Ofertę przyjąłem i przygotowałem koncepcję funkcjonowania urzędu. Mam doświadczenie w zarządzaniu zespołami ludzi. Przez 20 lat byłem dyrektorem państwowych instytucji - najpierw Muzeum Karykatury, potem Muzeum Narodowego. Dam sobie radę - zapewnia Ferdynand Ruszczyc.Nic więcej nie chce na razie powiedzieć.
- Swój program przedstawię, gdy otrzymam od wojewody nominację. Myślę, że będzie to już na początku listopada, bo wojewodzie się spieszy - twierdzi.O przyczyny pospiesznej zmiany konserwatora pytamy samego wojewodę Jacka Kozłowskiego. Odmawia wyjaśnień.
- Nie ma zmiany, nie ma odpowiedzi - powtarza jak automat.
- A jakie ma pan uwagi do pracy Barbary Jezierskiej? - dopytujemy.
- Nie ma zmiany, nie ma uwag - kończy krótką rozmowę Jacek Kozłowski.
W środowisku konserwantów mówi się o spięciu, do jakiego miało dojść między wojewodą a podległą mu konserwator Jezierską. Jacek Kozłowski zrobił jej ponoć awanturę po tym, jak w lipcu tego roku "Gazeta" ujawniła plany objęcia przez nią ochroną całego otoczenia Pałacu Kultury. Zaraz potem w urzędzie konserwatorskim zjawili się inspektorzy wojewody. Zaczęły się kontrole, które trwają do dziś.
Odwołanie wojewódzkiego konserwatora i powołanie w to miejsce kogoś innego musi zaakceptować generalny konserwator zabytków. Funkcję tę sprawuje wiceminister kultury Tomasz Merta.
- Trudno mi coś powiedzieć, bo nie dostałem od wojewody żadnego wniosku w sprawie dymisji pani Jezierskiej - rozkłada ręce. - Pan wojewoda chce się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu. Być może właśnie w tej sprawie. Na pytanie, czy Barbara Jezierska zasłużyła na odwołanie, Tomasz Merta odpowiada:- Praca wojewódzkiego konserwatora jest trudna, wręcz frontowa, zwłaszcza w wielkich miastach. Zanim się wypowie krytyczne sądy, trzeba się dobrze zastanowić. Sam wnioskowałem o odwołanie kilku konserwatorów wojewódzkich, ale w przypadku pani Jezierskiej nie widzę podstaw.
Słysząc, że wojewoda już namaścił jej następcę, generalny konserwator nie kryje zdziwienia:- To znaczy, że podzielono skórę na niedźwiedziu. Według mnie osoby na to stanowisko powinny być wybierane w drodze konkursu - podkreśla Tomasz Merta.
Gazeta Stołeczna
Tomasz Urzykowski

Poseł kłamca

Wtorek, godz. 19.16. W Sejmie trwają głosowania nad ustawami zdrowotnymi, szykują się bardzo ważne dla wszystkich Polaków zmiany. Gdzie jest w tym czasie poseł Andrzej Kania (45 l.) z PO? Właśnie opuścił pokład samolotu, który wylądował na warszawskim Okęciu. Pan poseł, oficjalnie chory, dopiero co wrócił z wakacji na bajecznej Teneryfie.
Opalony, wypoczęty, zrelaksowany. Tak wyglądał wczoraj poseł Kania, gdy wchodził na posiedzenie komisji infrastruktury. Spytaliśmy go, czemu go przez kilka dni nie było w Sejmie. – Dlaczego mnie nie było? Miałem ważne sprawy rodzinne – tłumaczył nam wyraźnie zdenerwowany. I nie chciał dłużej rozmawiać. Co na to Mirosława Nykiel (55 l.), rzecznik dyscypliny w klubie PO? Okazuje się, że nic nie wie o słonecznych wakacjach posła. – Sami byliśmy zainteresowani, dlaczego posła Kani nie ma w Sejmie w tak ważnym miesiącu. Osobiście dzwoniłam do dyrektora jego biura. Zapewnił mnie, że poseł jest chory i doniesie zwolnienie lekarskie – powiedziała nam poseł Nykiel. Sami też zadzwoniliśmy do asystenta posła. – Poseł miał chyba jakieś problemy zdrowotne – potwierdził tę samą wersję. Tymczasem we wtorek wieczorem, parę minut po godz. 19, reporter Faktu wypatrzył, jak opalony i zrelaksowany poseł Kania opuszczał warszawskie lotnisko. Wrócił właśnie z tygodniowych wakacji na Teneryfie, spędził je z żoną. Dokładnie w tym czasie w Sejmie trwały kluczowe głosowania nad ustawami zdrowotnymi. A Kania na Wiejskiej pojawił się dopiero po godz. 21, gdy większość punktów była już przegłosowana. Dlaczego nie uczestniczył we wcześniejszych pracach parlamentu? – Byłem na głosowaniach – upiera się Kania. Co na to politycy PO? – Dokładnie to sprawdzimy – zapewnia poseł Nykiel. A my przypilnujemy, by poseł został ukarany. Bo kilka tygodni temu Zbigniew Chlebowski (44 l.), przewodniczący klubu PO, zapewniał nas, że cofnął urlopy i wyjazdy zagraniczne wszystkim posłom.Październik miał być miesiącem wytężonej pracy posłów nad około 140 ustawami.
[MEG, SUO, AK, KG ]
Fakt

Legia na biegi i modły świadków Jehowy

Władze Warszawy ogłosiły sukces, gdy w negocjacjach z koncernem ITI wywalczyły prawo do sześciu, a nie jak było wcześniej - dwóch imprez miejskich na stadionie Legii. Okazuje się, że miasto, owszem, organizuje na Legii imprezy, ale głównie dla świadków Jehowy.
Na początku października radny Warszawy Bartosz Dominiak (SdPl) zapytał na sesji rady miasta: "Prosiłbym panią prezydent o udzielenie odpowiedzi: jakie to imprezy miasto zorganizowało na stadionie Legii Warszawa przy Łazienkowskiej. A przypominam, że dwie były zapisane w każdym roku dzierżawy?".
Chodzi o umowę, według której miasto mogło dwa razy na rok bezpłatnie korzystać ze stadionu przy Łazienkowskiej. To jeden z warunków dzierżawy, którą tuż przed wyborami samorządowymi podpisał z ITI, właścicielem klubu piłkarskiego, Kazimierz Marcinkiewicz. Wówczas PiS-owski komisarz Warszawy zobowiązał się też do remontu stadionu.
Zobowiązania podtrzymała PO - kolejna ekipa rządząca Warszawą. Ponieważ wzrósł budżet modernizacji Legii, po protestach radnych ratusz wywalczył wyższy czynsz za dzierżawę i więcej imprez organizowanych pod szyldem Warszawy. Na nowej Legii ma być ich sześć w roku.Ani sport, ani rekreacjaJak ekipa PO wykorzystała bezpłatną pulę miasta na Legii? Dominiak właśnie dostał odpowiedź: w latach 2007 i 2008 Legią podzieliły się: Bieg Konstytucji 3 Maja, finaliści turnieju o "Złotą Piłkę" oraz Zgromadzenie Świadków Jehowy, które stadion wynajęło dwa razy. O takim wykorzystaniu Legii zdecydował Warszawski Ośrodek Sportu i Rekreacji (WOSiR). - Potwierdziły się moje najgorsze przypuszczenia, że WOSiR zamiast organizować imprezy dla warszawiaków, wynajmował stadion po komercyjnych stawkach - mówi Dominiak. Radny SdPl zapewnia, nie ma nic przeciwko spotkaniom religijnym. Tyle że intencją umowy Marcinkiewicza było wykorzystanie stadionu jako miejsca imprez sportowych i rekreacyjnych. - Przy całym szacunku do zgromadzenia świadków Jehowy ani to sport, ani rekreacja - ocenia.Inaczej na sprawy patrzy Janusz Kopaniak, dyrektor WOSiR. Na początku rozmowy kreśli krótką charakterystykę spotkań świadków Jehowy. - To cykliczne i uroczyste imprezy masowe związane z obrządkiem religijnym na kilka tysięcy osób. Bierze w nich udział wielu warszawiaków - zapewnia.Potem odkrywa problem stadionu Legii. Jego zdaniem przy obecnym stanie technicznym zorganizowanie imprezy masowej, której domaga się radny SdPl, to kłopot. Prócz skomplikowanej logistyki jest także "sprawa płyty stadionowej". Jeśli dyrektor wpuściłby na nią "publiczność masową", a ta stratowałaby trawę, WOSiR musiałby zapłacić za straty klubowi piłkarskiemu.
Dobrze, że chcieli przyjśćInaczej rzecz się ma ze świadkami Jehowy. - To bardzo dobry kontrahent i zorganizowany - ocenia dyrektor Kopaniak.
- Impreza przeprowadzana jest głównie na trybunach. Po jej zakończeniu świadkowie wykonują prace porządkujące obiekt - chwali. W dodatku za dwa ostatnie zgromadzenia religijne na konto Ośrodka Sportu wpłynęło ok. 100 tys. zł, co jest pozycją znaczącą w budżecie tej instytucji.
- WOSiR nie jest firmą komercyjną - ripostuje radny Dominiak.
Swoich podwładnych broni Wiesław Wilczyński, szef biura sportu, do niedawna partyjny kolega radnego Dominiaka.
- Czy ma pani coś przeciwko zgromadzeniom religijnym? - pyta retorycznie dyr. Wilczyński, gdy staram się ustalić sens podziału miejskiej puli na Legii. I dodaje: - Mieli akurat wolny termin, więc stadion wynajęli. A kogo tam można zaprosić? To przecież miejsce archaiczne, 78-letnia omijana szerokim łukiem ruina. Szczerze? Dobrze, że w ogóle Jehowi chcieli tam przyjść.
Przyznaje, że dotąd nikt nie planował imprez masowych na Legii. Wszystko, jak zapewnił, zmieni się po wybudowaniu nowego stadionu. - Nie mam jeszcze pomysłu, ale są duże możliwości - przyznaje
Iwona Szpala
Gazeta Stołeczna

Ćwierć miliarda na później

Opóźnionych jest ponad 70 inwestycji – drogi, mosty i szpital. A więc nie uda się wydać w tym roku ponad ćwierć miliarda złotych.
Apelujemy o więcej realności w planowaniu inwestycji! Platforma najwyraźniej nie chce wywiązać się ze swoich wyborczych zobowiązań – grzmieli radni PiS w stronę radnych PO i władz miasta. Bo dawno już nie było aż takich przesunięć w inwestycjach, jak na wczorajszej sesji rady miasta.
Ostatecznie za zgodą radnych tegoroczny budżet został uszczuplony o 271 mln zł.
– Te pieniądze zostały przesunięte na przyszły rok. Ale z żadnej z tych inwestycji nie rezygnujemy – przekonywał wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz. – Przesunięcia oznaczają tak naprawdę tylko kilka miesięcy, a czasem tylko tygodni zwłoki w wydaniu tych pieniędzy – zastrzegał. Dotyczy to ponad 70 inwestycji ogólnomiejskich i dzielnicowych. M.in. w tym roku nie uda się więc już wydać wszystkich pieniędzy na przygotowania do budowy mostów Północnego i Krasińskiego, obwodnicy śródmiejskiej, ulic Wołoskiej, Patriotów, Traktu Lubelskiego i Trasy Świętokrzyskiej. Na nieokreśloną przyszłość odsuwa się też budowa szpitala Południowego.
- To nie jest jeszcze efekt kryzysu gospodarczego. Ten odbije się na finansach miasta później. To jest po prostu efekt urzędniczego kryzysu w wykonywaniu miejskich inwestycji – ocenił radny Dariusz Figura (PiS). Miasto ma nadzieję, że uda mu się wydać w tym roku na inwestycje 2,5 mld zł. Ile z tego zostało już wydane, urzędnicy nie potrafili wczoraj odpowiedzieć. Po półroczu było to tylko 20 proc. – Cóż. Inwestycje to taka dziedzina w mieście, która nie wygląda na bezpieczną. Ale jeśli uda nam się wydać te 2,5 miliarda, to po tym roku osiągniemy taki poziom inwestowania, jakiego PiS nie miał po czterech latach kadencji w Warszawie – podsumował zarzuty wiceprezydent Wojciechowicz.
Izabela Kraj
Życie Warszawy

Kosecki wygłupiał się w Sejmie

Skandal! Kiedy we wtorek Sejm debatował o reformie szpitali, poseł PO Roman Kosecki (42 l.) zachowywał się tak, jakby był... w sztok pijany. Był nienaturalnie pobudzony, robił głupie miny, międlił w ustach gumę do żucia i pokazywał język. Politycy PiS zapowiadają skierowanie sprawy do Komisji Etyki Poselskiej.
Tak dziwnie zachowującego się posła Koseckiego nie widzieliśmy jeszcze nigdy. Siedział w ławach sejmowych obok posłanki Iwony Guzowskiej (34 l.). Trudno nazwać to jednak siedzeniem. Kosecki co chwilę wstawał albo odwracał się i zaczepiał Guzowską. Wykonywał przy tym bardzo dziwne ruchy. A to wymachiwał rękoma, a to śmiał albo wykrzykiwał w stronę mównicy. Był w tak dobrym humorze, że beztrosko żuł gumę i wystawiał język.
Obserwujący zachowanie Koseckiego posłowie PiS nie wytrzymali. Wiceszefowa klubu PiS Jolanta Szczypińska (51 l.) zgłosiła wniosek o przerwę w posiedzeniu i zasugerowała, by niektórych posłów PO przebadać alkomatem. Wniosek jednak przepadł. - Posłowie Platformy zachowywali się jak kibole na meczu piłkarskim. A Kosecki wyglądał na pijanego. Wychodził co chwilę z posiedzenia, po czym wracał w coraz bardziej dziwnym stanie. Czy był pod wpływem alkoholu, tego nie wiem? Ale tak się zachowywał i tak wyglądał! - mówi w rozmowie z "SE" Szczypińska. A Joachim Brudziński (40 l.) z PiS dodaje: - Posłowie PO pomylili Sejm z klubem studenckim, a obrady nad prywatyzacją szpitali z juwenaliami.
Koseckiego broni Iwona Guzowska: - Poseł nie był pod wpływem alkoholu. Miał tylko bardzo dobry humor - twierdzi. Sam Kosecki, zarzuty PiS bagatelizuje. - To bzdury! Ale przyznaję, że zachowywaliśmy się głośno i mogło to budzić dziwne skojarzenia - tłumaczy Kosecki. Co na to władze Platformy? - Ja nikomu w oczy nie zaglądałem. Ani nikt mi nie chuchał. A posłanka Szczypińska zarzucając nam takie rzeczy chciała zaistnieć - ocenia wiceszef klubu PO Grzegorz Dolniak (48 l.).
Autor: BK , Sylwester Ruszkiewicz
Autorzy zdjęć: Adam Nocoń / Super Express
Źródło: Super Express

Roman Kosecki, Andrzej Kania, Janusz Wójcik

Dziś w "Super Expressie" mamy dzień poselski. Niestety, są to trzy poselskie upadki. Poseł 1. Roman Kosecki, Platforma Obywatelska.
');
//-->
W Sejmie zachowywał się skandalicznie. Tak jakby był pod silnym wpływem alkoholu. Tak zresztą oceniają to świadkowie. On sam twierdzi, że był trzeźwy jak niemowlę. Ma jednak pecha: nasz fotoreporter zrobił panu posłowi wiele zdjęć. Można je zobaczyć na stronie 4 i samemu ocenić. Jeśli Kosecki rzeczywiście był trzeźwy, to ciekawe, jak ten pan zachowuje się po spożyciu? Nic, tylko uciekać.
Poseł 2. Andrzej Kania, też PO. Zachorował. Każdy może, zdarza się. Z tą chorobą, która uniemożliwiła mu pracę w Sejmie... poleciał sobie na Teneryfę. Może więc wcale nie był chory? Może jest zwykłym cwaniakiem, który nie chciał stracić poselskiej diety, robiąc sobie egzotyczny urlop? Postępek Kani na pewno wyjaśnimy i opiszemy. On sam zbierał wczoraj argumenty. Pewnie ogłosi je światu dziś.
Poseł 3. Janusz Wójcik, były poseł, Samoobrona. Były świetny trener piłkarski, znany też z rajdów mercedesem po pijaku. Teraz okazuje się, że prawdopodobnie także krętacz, hipokryta i łapówkarz. Taki pan pasujący zarazem do polskiej piłki nożnej i do naszej polityki.
Autor: Redaktor naczelny Sławomir Jastrzębowski
Autorzy zdjęć: Super Express
Źródło: Super Express

Zreanimują sport na Pradze-Południe

- Szkolny sport umiera! - apelują działacze sportowi z Pragi-Południe. Przed zbliżającym się Euro 2012 władze postanowiły podsumować dokonania i plany na Pradze-Południe. Zaprosiły działaczy na pierwsze od wielu lat konsultacje środowiskowe.
Władze Pragi-Południe zaprosiły działaczy na pierwsze od wielu lat konsultacje środowiskowe w sprawie przygotowań i dokonań w związku z Euro 2012.
- Młodzież jest niesprawna, a poziom zawodów szkolnych żenujący. Trzeba powrócić do testów sprawności fizycznej dla każdego dziecka - przekonywał przedstawiciel UKS Orlęta. Młodzież ucieka od sportu, nie chce trenować, zawodnicy nie mają gdzie się przebrać, trenerzy odchodzą, bo zarabiają 5 zł za godzinę. - To tylko część problemów, z którymi się borykamy - mówili działacze sportowi ze szkół, klubów i związków, którzy w urzędzie Pragi-Południe dyskutowali o sytuacji dzielnicowego sportu.
Janusz Szymankiewicz, naczelnik dzielnicowego wydziału sportu, opowiadał o planach utworzenia Centrum Sportu Szkolnego oraz o zapowiadanym w przyszłym tygodniu otwarciu pierwszego w województwie boiska "Orlik" w parku Polińskiego. Z kolei Zenon Dagiel, zastępca dyrektora biura sportu i rekreacji w ratuszu, dumnie wyliczał programy zajęć sportowych dla młodzieży, seniorów i niepełnosprawnych, które realizuje miasto, zapowiedział też pilotażowy program rewitalizacji warszawskich klubów sportowych.
Działaczy sportowych nie zachwyciły jednak przedstawiane plany i dokonania. - To wszystko wygląda pięknie w zapowiedziach, ale nie w praktyce. Jak mamy zachęcić do treningów przy jednej godzinie dodatkowych zajęć sportowych w tygodniu? Jak mamy szkolić zawodników bez szatni i natrysków? - pytali rozgoryczeni działacze z uczelnianych klubów sportowych.
Władze dzielnicy tłumaczyły, że z dofinansowaniem sportu jest problem, że nie ma dobrego systemu dotacji. - Zdajemy sobie sprawę z wieloletnich zaniedbań i obiecujemy zająć się wszystkimi wnioskami. To dobry początek do zmian - dyplomatycznie podsumował spotkanie zastępca burmistrza Konstanty Bartoń. Władze Pragi-Płd. zapowiadają kolejne konsultacje pod koniec roku.
Marta Mazuś
Gazeta Stołeczna

Ratusz dał Legii, nie ma na Polonię

Po dotacji dla Legii brakuje na inne kluby. Gotowe projekty stadionów czekają na realizację.
O modernizacji obiektów Polonii trzeba na kilka lat zapomnieć, nie wiadomo też kiedy powstanie stadion Hutnika - usłyszeli wczoraj od przedstawicieli urzędu miasta radni Warszawy z komisji sportu, którzy sprawdzali na jakim etapie są planowane w stolicy sportowe inwestycje. Ratusz po tym, jak przeznaczył 456 mln zł na modernizację stadionu Legii, nie ma pieniędzy na inne centra sportowe.
Obiekty należące do klubu sportowego Hutnik przy ul. Marymonckiej na Bielanach, w tym stadion z 1985 r., są w opłakanym stanie. Od lat czekają na remont. W końcu doczekały się projektu modernizacji i to w kilku wariantach. Stadion ma mieć zadaszoną trybunę i widownię na 5 tys. miejsc, obok mają być trzy boiska treningowe i czteropiętrowy hotel. Polski Związek Piłki Nożnej chce ulokować tu swoją siedzibę, a prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz podpisała nawet w tej sprawie list intencyjny z Michałem Listkiewiczem.
Koszt całej inwestycji szacuje się na około 100 mln zł. Część środków ma zamiar wyłożyć PZPN, dołożyć chciała się nawet Legia, bo zamierza tam prowadzić szkółkę piłkarską. I choć dobre chęci wyrażają wszystkie strony, decyzja o rozpoczęciu inwestycji nie zapada. - Przygotowaliśmy całą potrzebną dokumentację dotyczącą Hutnika, teraz czekamy na ruch ze strony pani prezydent - mówił wczoraj Marek Pietruszka z Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, który Hutnikiem zarządza.
Podobny problem mają władze dzielnicy Wesoła. Przy ul. Narutowicza chcą wybudować boiska sportowe z zapleczem, które mogłyby służyć za centrum pobytowe dla ekip piłkarskich na Euro 2012. Mają gotowy projekt i pozwolenie na budowę. Na początek potrzebują jednak ok. 16 mln zł. - Mamy nadzieję, że ratusz uwzględni nasze potrzeby w planie inwestycyjnym na rok 2009 - mówił radnym Marian Mahor, zastępca burmistrza Wesołej.
Tymczasem wieści płynące z ratusza nie są wesołe. Po tym, jak przyznał 456 mln na przebudowę stadionu Legii, zastanawia się, jak ciąć koszty, a o inwestycjach w kolejne obiekty sportowe woli nie myśleć. Na wsparcie ratusza czekają dziesiątki zdewastowanych klubów w stolicy, m.in. Skra, Drukarz czy Radość. Dziś wiadomo, że nie dostanie go też Polonia. - Nie wiemy, kiedy będziemy mogli kontynuować modernizację obiektów przy Konwiktorskiej, na razie nie ma jej w planach inwestycyjnych na lata 2009-2013 - oznajmił radnym Jerzy Kulik z miejskiego biura rozwoju miasta.
O modernizacji Polonii mówi się od wielu lat. W grudniu ubiegłego roku udało się ukończyć pierwszy etap za ok. 24 mln zł, powstało nowe zaplecze stadionu i dach nad trybunami. Kibice liczyli, że dalsze prace modernizacyjne będą kontynuowane. Inwestycja utknęła jednak w martwym punkcie. Tymczasem ratusz ofiarował we wrześniu blisko pół miliarda złotych na przebudowę stadionu Legii. Kibice Polonii wystosowali list do władz Warszawy:
"Pani Prezydent kilkakrotnie podkreślała w przedwyborczych wypowiedziach, że Warszawa zasługuje na derby i co najmniej dwie silne drużyny, a tymczasem od dłuższego czasu jesteśmy świadkami rażącego faworyzowania jednej z nich. (...) Obawiamy się, że kolejne dodatkowe i nieuniknione dofinansowania projektu przy ul. Łazienkowskiej będą odbywały się kosztem istotnego zmniejszenia dotacji dla Polonii i ogólnie dla sportu warszawskiego"- napisali. Podkreślili, że nie liczą na drogi, supernowoczesny stadion dla siebie, chcą jedynie, "aby rozpoczęta modernizacja stadionu piłkarskiego Polonii była systematycznie, a zarazem rozsądnie kontynuowana".
- Dzisiaj pieniędzy na Polonię nie ma, co nie znaczy, że w przyszłości nie będzie. Nie zrezygnujemy z tej inwestycji - zapewnia Wiesław Wilczyński, szef miejskiego biura sportu. Polonia będzie miała stadion piłkarski na 15 tys. miejsc, odnowiony basen, a obok halę koszykarską na 3,5 tys. miejsc.
Polska
Piotr Olechno

2008/10/22

Co łączy ukraińskich inwestorów i narzeczoną doradcy ministra skarbu?

Czy to normalne, że firma narzeczonej doradcy ministra skarbu otrzymuje zlecenia od spółki, której właściciele zabiegają o korzystną decyzję prywatyzacyjną tegoż ministra?
- To niedopuszczalna sytuacja – mówi Julia Pitera, pełnomocnik rządu do spraw zwalczania korupcji i patologii. – Takie powiązania personalne mogą zagrażać bezstronności podejmowanych decyzji w sprawie prywatyzacji – dodaje. Prosząc Piterę o komentarz powiedzieliśmy jej, że sprawa miała miejsce za rządów PiS i dotyczyła doradcy Wojciecha Jasińskiego. Czy Pitera nie zmieni zdania, gdy wyjdzie na jaw, że owa niedopuszczalna sytuacja dotyczy jej partyjnych kolegów?
W rzeczywistości chodzi o Michała Dziębę, doradcę obecnego ministra skarbu Aleksandra Grada oraz prywatyzację Stoczni Gdynia. Stara się o nią ukraiński Przemysłowy Związek Donbasu za pośrednictwem polskiej spółki ISD. Spółkę tę reprezentuje Marcin Ciok, współwłaściciel firmy Index Copernicus. Zlecenia od spółki Cioka otrzymuje agencja public relations Beliard. Jej właścicielem był wspomniany Michał Dzięba.
Doradca Aleksandra Grada (w resorcie nazwany jest „prawą ręką ministra") nie dostrzega tu konfliktu interesów. – Prywatyzacje stoczni nie leżą w zakresie tematyki, którą się zajmuję w ministerstwie. Nie mam żadnego wpływu na decyzje, które zapadają w związku z tą sprawą – tłumaczy. W rozmowie z „Wprost” przekonuje, że nic go już nie łączy ze spółką Beliard. – W lutym tego roku zbyłem swoje udziały i przestałem być prezesem - tłumaczy. Tyle tylko, że udziały te przejęła Ewa Onych, partnerka życiowa Dzięby.
Według niej umowa Beliardu i Index Copernicus dotyczy „usług o charakterze media relations" związanych z ofertą publiczną spółki. - Treść umowy objęta jest standardowo tajemnicą handlową – tłumaczy Onych. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że pierwszym prezesem spółki Beliard (wówczas spółka nazywała się AFP) był w 2003 r. Piotr Targiński, obecny szef Gabinetu Politycznego wicepremiera Grzegorza Schetyny.
Autor: Leszek Szymowski
wprost

Nierówne dwa lata rządów Skorpiona

Mija półmetek rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz. Podsumujemy pracę prezydent Warszawy.
Równo za sześć tygodni upłyną dwa lata, odkąd na fotelu prezydenta zasiadła Hanna Gronkiewicz-Waltz (urodzona pod znakiem Skorpiona). Czego dokonała przez ten czas w stolicy? A co okazało się porażką? Czy przez dwa lata wiele zmieniło się w mieście na lepsze, a mieszkańcom żyje się wygodniej? Czy poprzednik obecnej prezydent Lech Kaczyński lepiej radził sobie z problemami miasta? Dziennik "Polska The Times" rozpoczyna cykl cotygodniowych artykułów podsumowujących rządy Platformy Obywatelskiej. Ocenimy, przy udziale niezależnych ekspertów, czy prezydent Warszawy realizuje swoje obietnice wyborcze. Zajmiemy się szczegółowo każdą z ważnych dla warszawiaków dziedzin, m.in. zdrowiem, inwestycjami, komunikacją i bezpieczeństwem. Napiszemy, co zrobiono, aby po mieście jeździło się bezpieczniej i wygodniej, zajmiemy się inwestycjami w miejską służbę zdrowia, kulturę i oświatę. Sprawdzimy, czy zgodnie z obietnicami wyborczymi Hanna Gronkiewicz-Waltz rozbudowała sieć przedszkoli i żłobków. Przeanalizujemy również, czy warszawiacy czują się bezpieczniej w mieście niż dwa lata temu. Sprawdzimy, jak idą prace przy tworzeniu miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego i jak długo inwestorzy czekają na pozwolenia na budowę. Cykl materiałów na dwulecie rządów PO zakończymy obszernym wywiadem z Hanną Gronkiewicz-Waltz, która powie nam, co uznaje za swój sukces, a co jej się nie udało. Przez te dwa lata wiele było do nadrobienia. Gdy 2 grudnia 2006 roku Hanna Gronkiewicz- -Waltz objęła funkcję najważniejszego urzędnika w mieście, Warszawa była w inwestycyjnej zapaści. - Hanna Gronkiewicz-Waltz zastała puste szuflady, inwestycje leżały odłogiem, w mieście nic się nie działo - mówi Tomasz Andryszczyk, rzecznik warszawskiego ratusza.
Pomimo wielu obietnic ekipy Lecha Kaczyńskiego nie ruszyła budowa nowego mostu ani obwodnicy. Ślimaczyły się nieliczne remonty ulic. - Lech Kaczyński bał się miejskich inwestycji jak - nie przymierzając - Moniki Olejnik. Wychodził z typowego dla nierobów i psujów założenia, że lepiej nie zrobić nic, niż się pomylić - twierdzi wieloletni radny stolicy Andrzej Golimont (SLD). - Warszawa została zahibernowana i wciąż jeszcze daleko nam do tempa rozwoju, do którego przywykliśmy za czasów Pawła Piskorskiego - dodaje Golimont. Hanna Gronkiewicz-Waltz miała wiele do nadrobienia nie tylko w inwestycjach, ale też w miejskiej edukacji. Brakowało przedszkoli i żłobków. Sytuacja w szpitalach należących do miasta przedstawiała się równie źle. - Po rządach PiS szpitale zostały ze 150 mln długu - mówi Tomasz Andryszczyk. Ekipa PO została z kontrowersyjną umową, jaką urzędnicy PiS podpisali na budowę stadionu Legii i z rozgrzebaną odbudową Pałacu Saskiego. Ale były też plusy rządów ekipy Lecha Kaczyńskiego. Nawet opozycyjni politycy przyznają, że sukcesem poprzedniego prezydenta było uruchomienie Muzeum Powstania Warszawskiego. Czy Hanna Gronkiewicz-Waltz też ma na swoim koncie podobny sukces? Odpowiemy w naszym cyklu.
*** Cykl podsumowujący rządy PO
28 października Zajmiemy się inwestycjami komunikacyjnymi. Podsumujemy remonty, budowy ulic i planowane duże inwestycje, np. nowe mosty.
4 listopada Przedstawimy warszawiakom informacje na temat stanu bezpieczeństwa w mieście. 12 listopada Zajmiemy się dokonaniami rządzącej ekipy w dziedzinie edukacji i kultury.
18 listopada Opiszemy, co w dziedzinie ochrony zdrowia zrobiła dla warszawiaków ekipa prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz.
25 listopada Podsumujemy stan zaawansowania prac przy sporządzaniu planów zagospodarowania w stolicy. Ocenimy również koncepcje zabudowy ścisłego centrum miasta.
2 grudnia W drugą rocznicę wyboru Hanny Gronkiewicz-Waltz na prezydent miasta wywiad podsumowujący dwa lata jej rządów w stolicy.
Ewelina Cyranowska
Polska

Nowe mosty i trasy ścięte kryzysem

Światowym kryzysem finansowym ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz tłumaczy kilkusetmilionowe cięcia w budżecie inwestycyjnym Warszawy.
- Musimy liczyć się z mniejszymi dochodami ze sprzedaży terenów pod inwestycje czy obligacji, których emisję planujemy na następny rok - tak rzecznik ratusza Tomasz Andryszczyk komentuje szykowaną na jutro obniżkę wydatków inwestycyjnych.
Do ataku przygotowuje się już opozycyjny PiS. - Mówiło się, że Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy był nieudolny, ale wielkość zaniedbań obecnej ekipy jest przerażająca - alarmują warszawscy radni tej partii. Ich zdaniem o braku sprawności miejskich urzędników świadczy projekt zmian w budżecie, który przewiduje obniżenie wydatków inwestycyjnych o 268 mln zł.
Na liście cięć znalazły się priorytetowe dla ekipy PO inwestycje. Ratusz chce, by radni wycofali 6,3 mln zł przeznaczonych na budowę dojazdów do mostu Północnego, którego budowa między Młocinami a Tarchominem miała się zacząć w tym roku. O 15 mln zł zmniejszy się fundusz budowy mostu Krasińskiego z Żoliborza na Żerań, co w praktyce oznacza odłożenie tej inwestycji na czas nieokreślony. Z powodu rozwiązania umowy z wykonawcą projektu poszerzenia ul. Wołoskiej z budżetu wypadnie blisko 18 mln zł.
Przez niezałatwione formalności ratusz wycofuje pieniądze na inwestycje, które w założeniu mają ułatwić komunikację na Pradze, wokół Stadionu Narodowego. Projekt "ścina" 8,8 mln zł rezerwowane pierwotnie na dokończenie tzw. obwodnicy śródmiejskiej, która miała połączyć rondo Wiatraczna z rondem Żaba. O 4,4 mln zł zmniejsza budżet budowę połączenia Trasy Świętokrzyskiej od mostu przez Kijowską do Zabranieckiej na Targówku.
- Życie pokazuje, że procedury inwestycyjne są skomplikowane - mówi wiceszef Rady Warszawy Marek Rojszyk z koalicyjnego SLD. - Jesienne zmiany budżetowe to już tradycja. Cięcia są w tym roku spore, dlatego zalecałbym urzędnikom więcej reazlizmu przy planowaniu dużych inwestycji.
Wycofane pieniądze pozostaną w budżecie, dzięki czemu zmniejszy się deficyt miasta. - Obecnej ekipie nie uda uda się zakończyć żadnej wielkiej budowy przed przypadającym na 2010 r. końcem kadencji. A przygotowania do budowy trasy mostu Północnego tak się ślimaczą, że nie wiadomo nawet, czy będzie gotowa na Euro 2012 - narzeka Dariusz Figura, radny PiS.
Jego zdaniem ratusz, przedstawiając radnym do głosowania projekt cięć wydatków, ma nieczyste intencje. - Chodzi o to, aby pod koniec roku pochwalić się 100-procentowym wykonaniem inwestycji. Wtedy nikt już nie będzie pamiętał, że plany wielokrotnie zmniejszano - prorokuje radny Figura.
- W ustach PiS te zarzuty brzmią śmiesznie - ripostuje Tomasz Andryszczyk. - Kiedy ta partia rządziła Warszawą, nie było potrzeby cięcia wydatków inwestycyjnych, bo poza Muzeum Powstania Warszawskiego żadnych dużych budów miasto nie prowadziło.Zapewnia, że priorytety nie są zagrożone. Przyznaje, że budowa trasy mostu Północnego miała zacząć się "późną jesienią tego roku", ale zacznie dopiero "późną zimą", a więc już w roku następnym. - To wielka inwestycja. Np. Trasa Siekierkowska była przygotowywana przez 30 miesięcy. My zdążymy w 18 - zapewnia Andryszczyk. I podkreśla, że inwestycje związane z Euro 2012 to priorytety i znajdą się na nie pieniądze w następnych latach.
Gazeta Stołeczna
Jan Fusiecki, Iwona Szpala

Korupcja w rządzie? Jak zarabiają kadry Tuska

Najwyższy CZAS!” dotarł do powiązań biznesowych i personalnych doradców i asystentów Tuska, Schetyny, Grada i Gilowskiej z Przemysłowym Związkiem Donbas (obecny właściciel Stoczni Gdańskiej i Huty Częstochowa oraz twórca projektów restrukturyzacyjnych dla stoczni, które Polska zaproponowała UE). Obecnie – z pomocą rządów Platformy - Donbas przymierza się do przejęcia Stoczni Gdyńskiej.
Ukraiński Donbas poprzez spółkę córkę ISD Polska (przedstawiciel Donbasu na Polskę) w 2007 r. bardzo korzystnie nabył Stocznię Gdańską. Przejął też inne polskie strategiczne zakłady produkcyjne, m.in. Hutę Częstochowa. Donbas za którym stoją Rosjanie przymierza się do przejęcia kolejnych zakładów, w tym Stoczni Gdyńskiej. Donbas faworyzują politycy Platformy Obywatelskiej, której „pierwszy garnitur” (Tusk, Schetyna, Grad) poprzez swoich asystentów i doradców powiązany jest zależnościami biznesowymi i personalnymi z ukraińską firmą. A więc sprzedanie polskich koncernów przez PO i zakup ich przez ukraiński Donbas można rozumieć jako wspólnotę interesów finansowych Platformy i Ukraińców, a tu w grę wchodzą już zarzuty o podejrzeniu korupcji i popełnieniu przestępstwa.
Sami swoi
- Jeśli śledztwo dziennikarskie „NCz!” okazałoby się prawdziwe to mielibyśmy do czynienia z bardzo poważnymi zarzutami – powiedział dla „NCz!” generał Andrzej Kapkowski, były szef Urzędu Ochrony Państwa.
„NCz!” ustalił mechanizm powiązań i zależności ludzi PO z ISD Polska (Donbas), który okazał się zaskakująco czytelny:
Firma Beliar
Powstała w 2003 r. i miała działać w Brukseli i Warszawie. Jej obecna formuła została zarejestrowana w 2007 r. Pierwszym prezesem tej firmy został Piotr Targiński (późniejszy asystent Donalda Tuska, obecnie szef Gabinetu Politycznego Grzegorza Schetyny, nieoficjalny łącznik pomiędzy Tuskiem a Schetyną). Targiński nie poinformował marszałka sejmu o fakcie prezesowania Beliardowi (miał taki obowiązek). W 2006 r. fotel prezesa Beliardu obejmuje Michał Dzięba, który od 2003 r. pracował w Brukseli z ramienia PO w Parlamencie Europejskim. Obecnie Dzięba jest doradcą w Gabinecie Politycznym Ministra Skarbu Aleksandra Grada (odpowiedzialny w obecnym rządzie za decyzje w sprawie stoczni). Warto dodać, że aktywność Dzięby w Brukseli interpretowana była jednoznacznie jako „ucho i oko” Grzegorza Schetyny. Pozornie trop pomiędzy Platformą a Beliardem urwał się 26 lutego 2008 r. Wtedy nowym prezesem została Ewa Onych, bezpartyjna i nie pełniąca w PO żadnych funkcji.
Z ustaleń „NCz!” wynika jednak, że Onych jest od wielu lat życiową partnerką Dzięby. Obecnie w firmie pracuje również Marek Hajbos, podejrzewany niegdyś o wyprowadzenie pieniędzy z Platformy Obywatelskiej. Hajbos był wieloletnim asystentem Zyty Gilowskiej. Kiedy w 2005 r. Gilowska została wyrzucona z PO Hajbos został skierowany do pracy na „innym odpowiedzialnym odcinku”, czyli do sekretariatu Donalda Tuska. Kiedy Gilowska wróciła do gry i została wicepremierem i Ministrem Finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, Hajbos wrócił do swojej byłej szefowej i otrzymał fotel dyrektorski.
Firma Index Copernicus International
Spółka powstała w 1995 r. Zajmowała się wydawaniem czasopisma naukowego z zakresu medycyny klinicznej. Kolejne lata rozszerzały formułę zasady wieloparametrycznej oceny czasopism naukowych. Następnie firma opatentowała system umożliwiający rejestrację i ranking naukowców. Spółka Index Copernicus od 21 lutego 2008 r. czerpie zyski z umowy ramowej z Ośrodkiem Przetwarzania Informacji przy Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Szefem resortu nauki jest Barbara Kudrycka (PO). Index Copernicus jest jednym z głównych klientów Beliardu. Przewodniczącym rady nadzorczej Indexu jest Bogusław Leśnodorski, który zasiada również w radzie nadzorczej Huty Częstochowa. Właścicielem Huty jest spółka ISD Polska należąca do koncernu Donbas. „NCz!” ustalił, że Leśnodorski jest wspólnikiem dużej kancelarii prawnej Leśnodorski Ślusarek i Wspólnicy, która na zlecenie Donbasu pracowała nad nabyciem pakietu kontrolnego Stoczni Gdańsk S.A. Prace zakończyły się przejęciem przez Ukraińców stoczni w Gdańsku.
Firma Aimcomms
Spółka, która oficjalnie zajmuje się public relations. Dawniej nazywała się PBL Public Affairs, a właścicielem jej był Marcin Ciok (udziałowiec Index Copernicus!). Obecnie Ciok razem z Jackiem Łęskim (Aimcomms) pracują dla ISD Polska, występują jako oficjalni rzecznicy ISD i Donbasu wypowiadając się w szeregu spraw dotyczących ukraińskiego inwestora.
PO i Donbas, wspólnota ludzi i interesów
Dochodzi więc do sytuacji, w której ludzie PO pracują pośrednio (lub bezpośrednio) dla Donbasu, któremu Platforma sprzedaje stocznie. Nie można nie zapytać więc o konflikt interesów (państwowych i prywatnych).
DOtykamy sytuacji, gdzie firma Beliard – formalnie będąca własnością Ewy Onych, życiowej partnerki Michała Dzięby, wpływowego doradcy Ministra Skarbu Aleksandra Grada obsługuje podmiot gospodarczy powiązany biznesowo, personalnie i towarzysko z Donbasem, czyli inwestorem zainteresowanym korzystnymi dla siebie decyzjami ministerstwa w sprawie stoczni.
W okresie od marca do lipca 2008 r. Agencja Beliard wykonywała usługi o charakterze media relations, investor relations na zlecenie Index Copernicus S.A. Działania te związane były z ofertą publiczną spółki przeprowadzaną na New Connect – tłumaczy „NCz!” Ewa Onych i dodaje:
„Nigdy nie pracowaliśmy przy projektach związanych z Donbasem, nie mamy też żadnej wiedzy o powiązaniach biznesowych czy personalnych Index Copernicus S.A. z wymienianą przez Pana firmą. Nasza praca związana była tylko i wyłącznie z działaniami z obszaru relacji mediowych i inwestorskich w kontekście debiutu spółki Index Copernicus na New Connect.”
Pozostaje dość retoryczne pytanie, czy zlecenia (np. „pijarowskie”) od Donbasu dla firm związanych z Beliardem dowodzonym przez ludzi ze środowiska Platformy Obywatelskiej i Ministerstwa Skarbu nie są zapłatą za udane transakcje.
Adresowe przypadki
Można założyć, że nici powiązań pomiędzy PO i Donbasem mogą być sprawą niesamowitego zbiegu okoliczności, a wytworzona wybitnie korupcjogenna sytuacja tylko niewykorzystaną pokusą, ale rachunek prawdopodobieństwa odrzuca taką ewentualność.
Poza tym „NCz!” ustalił dodatkowe fakty świadczące o wyraźnych powiązaniach Platformy z firmami świadczącymi usługi Donbasowi. Kolejne „przypadkowe” zbiegi okoliczności potwierdzające tezę o współpracy PO i Donbasu przy handlu stoczniami to sprawa adresów.
Z ustaleń „NCz!” wynika, że firma Beliard mieści się obecnie w willi przy ul. Ustrzyckiej 11. Do niedawna pod tym adresem mieściła się siedziba firmy Index Copernicus. Wcześniej siedziba firmy Beliard mieściła się przy ul. Stępińskiej 13 w budynku gdzie swoją siedzibę ma firma Carisma należąca do Dariusza Boguckiego, którego 22-letni syn Maciej Bogucki jest doradcą Aleksandra Grada.
Kolejny przypadek?
Resortowe biuro Donbasu
- Beliard jest bardzo wpływową firmą. Formalnie prezesem jest Ewa Onych, ale tak naprawdę decyzje podejmowane są w gronie: Dzięba, Hajbos, Targiński – powiedział nam informator zbliżony do środowiska Beliardu.
Z ustaleń „NCz!” wynika, że w Ministerstwie Skarbu Państwa panuje powszechne przekonanie, że Dzięba to człowiek Schetyny. Pomimo przeprowadzanych konkursów i szerokich konsultacji nad różnymi Radami Nadzorczymi spółek Skarbu Państwa, miały miejsca przypadki kiedy wchodził Dzięba, wyciągał karteczkę z nazwiskami i dyktował skład Rady…
- Donbas ma swoje nieformalne biuro w Ministerstwie Skarbu. To Dzięba, doradca ministra Grada i młode wilki z resortu obsługują Ukraińców. Podczas licznych spotkań m.in. w restauracji sejmowej słychać było z ich stolika okrzyki: „to k…a teraz szyjemy stocznie!…” – powiedział nam informator z Ministerstwa Skarbu pragnący zachować anonimowość.
„Prywatyzacja” stoczni
Rząd RP postanowił za wszelką cenę pozbyć się strategicznego sektora gospodarki – stoczni. Obserwując poczynania innych europejskich rządów podejmujących działania nacjonalizacyjne w kierunku ratowania rodzimych gospodarek przed kryzysem finansowym można się dziwić, dlaczego w Polsce na siłę wypycha się stocznie w ręce zagranicznych prywatnych inwestorów. I na pewno nie jest to ukłon w stronę polityki wolnorynkowej. Polski rząd oddaje stocznie, ale na tym nie zarabia. Mało tego, dopłaca.
Można zadać sobie pytanie dlaczego premier Donald Tusk, którego dawnym asystentem był Piotr Targiński, były prezes Beliardu, wydał zgodę Ministrowi Skarbu, którego doradcą był Michał Dzięba, również były prezes Beliardu, aby minister parafował umowy prywatyzacyjne z Donbasem, czyli zleceniodawcą dla firm współpracujących z Beliardem w momencie, kiedy prowadzone było śledztwo w sprawie naruszeń prawa dokonanych przez przedstawiciela Donbasu w Polsce, czyli spółkę ISD. Zastanawiające jest dlaczego Tuskowi i Gradowi nie przeszkadzało oddanie Stoczni Gdańsk i być może nie będzie przeszkadzało oddanie Stoczni Gdynia firmie ISD Polska, pomimo że ISD nie posiada własnej bazy surowcowej, niezbędnej, aby utrzymać ciąg technologiczny. Dlaczego przekazano UE opracowany przez ISD, a więc inwestora, plan ratowania przemysłu stoczniowego? Dlaczego tak postąpił minister Grad teoretycznie wiadomo. On sam mówi, że państwowi urzędnicy i eksperci nie byli kompetentni, żeby takie plany sporządzić (sic!)
Jednak w świetle ujawnionych przez „NCz!” powiązań Ministerstwa Skarbu i polityków Platformy Obywatelskiej z ukraińskim Donbasem widać, że motywy oddawania Donbasowi hut, stoczni i zakładów kooperujących ze stoczniami miały najprawdopodobniej podłoże czysto korupcyjne.
Robert Wit Wyrostkiewicz
Najwyższy Czas