2008/03/31

PiS chce, by NIK skontrolowała stołeczne konkursy na pomoc społeczną

31.3.Warszawa (PAP) - PiS zwróci się do Najwyższej Izby Kontroli o zbadanie rzetelności ogłoszonych przez prezydent stolicy konkursów na realizację działań z zakresu pomocy społecznej - zapowiedział szef warszawskiego PiS, poseł Mariusz Błaszczak.

Wniosek PiS do NIK ma dotyczyć konkursów na realizację zadań z zakresu pomocy społecznej w 2008 roku. Rozstrzygnięcie konkursów nastąpiło w styczniu i lutym tego roku. Jeden z konkursów dotyczył działań na rzecz osób niepełnosprawnych; drugi - pomocy dla dzieci, młodzieży, osób starszych i bezdomnych.

Podczas poniedziałkowej konferencji prasowej Błaszczak podkreślał, że konkursy dotyczyły rozdysponowania dotacji na łączną kwotę 6,5 mln złotych.

"Jesteśmy zaniepokojeni sytuacją z konkursami na realizację zadań z zakresu pomocy społecznej. Mamy poważne wątpliwości co do bezstronności i obiektywizmu komisji przyznającej dotację" - powiedział Błaszczak. "Nie chodzi nam o ferowanie wyroków, ale sprawdzenie procedur" - podkreślił.

PiS zarzuca prezydent Warszawy Hannie Gronkiewicz-Waltz (PO) m.in., że powołała zespół ds. opiniowania ofert konkursowych dopiero 10 dni przed terminem rozstrzygnięcia konkursu. "W praktyce uczyniło to jego pracę całkowicie fikcyjną" - podkreśla PiS w informacji przekazanej dziennikarzom.

W informacji tej PiS zaznacza, że w zespole opiniującym oferty zasiadał Krzysztof Waksberg, który jednocześnie "figuruje na stronie internetowej Stowarzyszenia Dzieci Niewidomych i Słabowidzących Tęcza, które brało udział w konkursie, jako prezes zarządu". PiS podkreśla, że dotację w konkursie uzyskała "Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej Praga - Północ", w której "zarządzie zasiadała do niedawna Irena Chmiel", obecnie p.o zastępcy dyrektora miejskiego Biura Polityki Społecznej (BPS).

Trzy dotacje otrzymała też - wskazuje PiS - Fundacja "Świat na Tak" założona i kierowana przez posłankę PO Joannę Fabisiak, współpracowniczkę Gronkiewicz-Waltz. Zdaniem PiS, dotację otrzymał także mazowiecki oddział PCK. Kieruje nim - podaje PiS - działacz SLD Leszek Mizieliński, jednocześnie wiceszef samorządowego Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie, które podlega BPS.

Według PiS, konkurs dotyczący pomocy niepełnosprawnym został rozstrzygnięty 9 dni po terminie. PiS zauważa też, że sposób przeprowadzenie tego konkursu "wzbudził liczne protesty wśród organizacji pozarządowych" i ostatecznie wyniki tego konkursu zostały unieważnione.

PiS zaznacza też, że choć podobne zastrzeżenia dotyczą także drugiego konkursu (działania na rzecz dzieci, młodzieży, osób starszych i bezdomnych), to jego wyniki zostały utrzymane.

Do czasu nadania tej depeszy PAP nie udało się uzyskać komentarza rzecznika warszawskiego ratusza Tomasza Andryszczyka.
(PAP)

Miejskie spółki ukrywają prezesów

Samorządowe spółki nie publikują w Internecie informacji o składach zarządów i rad nadzorczych – alarmują Obywatele dla Warszawy, samorządowcy PO skupieni wokół byłego prezydenta stolicy Pawła Piskorskiego.

Po prasowych publikacjach o politycznych nominacjach dla burmistrzów i radnych PO, PSL czy SLD w spółkach, Obywatele próbowali je prześledzić. Poprosili o informacje ratusz, ale ten odesłał ich do Internetu. – Tylko 18 z 33 miejskich spółek ma pełne informacje w internetowym Biuletynie Informacji Publicznej. Nie działają lub nie istnieją serwisy MPT, Sedeco czy TBS-ów – wylicza przewodniczący Obywateli Maciej Białecki.– Może niektóre spółki wolą ukryć dane – komentuje Obywatel Jan Artymowski. – Nie mamy obowiązku podawać informacji publicznie dostępnych w Internecie. Jeśli spółki nie mają BiP, zwrócimy uwagę, by uzupełniły dane – odpowiada wicedyrektor gabinetu prezydenta Warszawy Jarosław Jóźwiak. Przekonuje, że każda informacja o kierownictwie firmy jest dostępna przez Internet w KRS. Tam jednak nie zawsze są aktualne dane. Stowarzyszenie zamierza więc uruchomić obywatelski serwis o kadrach w miejskich spółkach.

Od soboty Obywatele mają oficjalne władze: prezesa (Białecki) i zastępców (Marcin Kalek, Sławomir Potapowicz, Marek Zwierzyński). Paweł Piskorski pokieruje radą, która ma przygotować program organizacji. Czy to wstęp do założenia nowej partii? – Nie wykluczamy startu w wyborach, ale nie jako partia. Chcemy, by był to ruch obywatelski – zapowiada Białecki.

Źródło : Życie Warszawy
Autor: Izabela Kraj

Zaremba ostrzega radnych przed Nitrasem

Dramatyczne wystąpienie senatora PO Krzysztofa Zaremby na sesji sejmiku. Polityk ostro zaatakował szefa szczecińskiej Platformy Sławomira Nitrasa. - Jakie ma pan kompetencje, by być marszałkiem województwa? - pytał z mównicy.
Informacje, że Nitras może być nowym marszałkiem województwa, to na razie spekulacje. Ale Zaremba w rozmowie z "Gazetą" podkreślał, że do tego stanowiska szef szczecińskiej PO poważnie się przymierza. Senator postanowił temu zapobiec. - W trosce o Platformę, w trosce o województwo - wyjaśnia.

Zaremba do Nitrasa: Gry pod stołem się skończyły

- Stawiam publiczne pytanie koledze z PO Sławomirowi Nitrasowi, czy ubiega się o urząd marszałka? - pytał na sesji sejmiku Zaremba. - Jeśli tak, to jakie ma do tego merytoryczne i moralne kwalifikacje?

Zaremba zaapelował do radnych o rozwagę podczas głosowania nad odwołaniem obecnego marszałka Norberta Obryckiego (też z PO) i ewentualnym powołaniem na to miejsce Nitrasa. Zaznaczył, że radni, wybierając między Obryckim a Nitrasem, będą wybierać między nieporównywalnym przygotowaniem merytorycznym obu polityków i różnym stylem zachowania. Senator zagrał tu na powszechnie znanej niechęci opozycji do Nitrasa, który krytykowany jest za cięte wypowiedzi, gwałtowne reakcje i bezwzględność.

- Nie jest mi łatwo o tym mówić - tłumaczył senator swe wystąpienie przeciwko Nitrasowi. - Jednak mandat, który otrzymałem od 204 tys. osób, daje mi prawo i nakłada obowiązek zabrania głosu. Moja wiedza na temat [planów powołania Nitrasa - red.] nie pozwalają mi spokojnie przyglądać się temu, co się dzieje.

Senator zakończył swoje wystąpienie słowami: Gry pod stołem się skończyły!

Przemówienie Zaremby było zaskoczeniem dla radnych sejmiku, także tych z PO. O zabranie głosu senator poprosił zaraz na początku sesji. Z nikim wcześniej nie uzgadniał scenariusza. Wszyscy słuchali go w milczeniu.

Łuczak: Kto krytykuje Nitrasa, w PO nie będzie


Przestroga Zaremby przed Nitrasem to ciąg dalszy kłótni w szczecińskiej PO. Głośno o niej od trzech tygodni. Większość członków władz PO w regionie z posłami Nitrasem i Stanisławem Gawłowskim zdecydowała, że Norbert Obrycki nie powinien być dłużej marszałkiem. Obrycki, którego chwali nawet opozycja, przez członków własnej partii został zmuszony do dymisji. Zaremba broni Obryckiego i jest wrogiem Nitrasa.

Sławomir Nitras unika odpowiedzi na pytanie, czy chce być marszałkiem województwa. Spytany o wczorajszy atak Zaremby na niego, stwierdził: - Nie byłem na sesji sejmiku, nie będę komentował słów senatora.

Wystąpienie Zaremby zdenerwowało za to szefa sejmiku Michała Łuczaka (chce zmiany marszałka).

- Po tym wystąpieniu senator Zaremba powinien opuścić szeregi PO. Szkodzi partii - mówił Łuczak. - Jeżeli tego nie zrobi, to Platforma się z nim pożegna.

Zaremba, który zakładał PO w regionie, nie daje za wygraną: - Nitras i Łuczak to nie jest Platforma - komentuje. - Na razie można powiedzieć: jaki pan, taki giermek. Ale to nie Łuczak i Nitras będą decydować, kto będzie w PO, a kto nie.

PiS i LiD złożyły wspólny wniosek o odwołanie z funkcji szefa sejmiku Łuczaka, bo jest "jedynie funkcjonariuszem partyjnym". Wniosek może być głosowany na kolejnej sesji.

Obradom sejmiku przysłuchiwali się posłowie LiD. Na konferencji prasowej Stanisław Wziątek, szef zachodniopomorskiego SLD stwierdził: - W ściśle personalnych rozgrywkach PO doprowadza do pełnej destabilizacji władzy w województwie.

Ganił ambicje lokalnych polityków. - Kolego Sławku, dokąd ta droga ma prowadzić? - pytał Wziątek.

Źródło: Gazeta Wyborcza Szczecin

Autor: kov, ma

Spółki miejskie nie ujawniają swoich władz

Blisko połowa miejskich spółek nie ujawnia składu zarządów i rad nadzorczych. - Władze Warszawy najpewniej chcą w ten sposób ukryć nominacje rozdawane według partyjnego klucza - alarmuje stowarzyszenie Obywatele dla Warszawy.
Lekarstwem na odpartyjnienie miejskich spółek miała być zapowiadana przez Hannę Gronkiewicz-Waltz ich prywatyzacja. Zapowiedzi reform i przekształceń takich firm, jak SPEC, Miejskie Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych, czy MPT, nie doczekały się realizacji. Władze 33 należących do miasta spółek wciąż stanowią rezerwuar synekur dla ludzi związanych z rządzącą miastem ekipą.

- Chcieliśmy przejrzeć składy rad nadzorczych i zarządów miejskich spółek. Okazało się, że to niemożliwe - ogłosili wczoraj działacze stowarzyszenia Obywatele dla Warszawy (tworzą je w przeważającej części byli politycy PO skupieni wokół Pawła Piskorskiego).

Najpierw o aktualną listę władz wszystkich miejskich spółek oraz wyjaśnienie przyczyn ostatnich zmian w radach nadzorczych i zarządach stowarzyszenie poprosiło szefa biura nadzoru właścicielskiego w ratuszu Pawła Jankowskiego. Odpisał, że nie ma prawa informować o powodach zmian w podległych mu spółkach. A nazwisk podawać nie musi, bo wszystkie widnieją w ogólnodostępnym w internecie Biuletynie Informacji Publicznej (BIP).

Działacze stowarzyszenia przejrzeli więc BIP-y wszystkich spółek. Okazało się, że wymagane prawem informacje podaje tylko 18 z 33. - Np. spółka TBS Wawer w ogóle nie ma stron BIP. Przypuszczam, że jednym z powodów jest zatrudnienie w jej radzie nadzorczej polityka PO z Ursynowa - mówi Jan Artymowski z zarządu stowarzyszenia.

A wybrany w sobotę szef stowarzyszenia Maciej Białecki zapewnił, że za dwa-trzy tygodnie jego organizacja uruchomi serwis, w którym opublikuje wszystkie dane dotyczące władz spółek miejskich. - Pojedziemy do sądu rejestrowego i przepiszemy - zapowiedział.

- Oczywiście, każda miejska spółka powinna publikować kompletny BIP. Wszystkie największe, jak SPEC czy wodociągi, wywiązują się z tego. Jeśli jakieś mniejsze mają te serwisy niepełne lub nie mają ich w ogóle, zostaną upomniane - mówi Jarosław Jóźwiak, wiceszef gabinetu Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Zarzut ukrycia nominacji rozdawanych według partyjnego klucza Jarosław Jóźwiak uważa za absurdalny. - Przecież skład władz spółek można przejrzeć w ogólnodostępnym elektronicznym serwisie Krajowego Rejestru Sądowego - mówi.

- Nie zwalnia to ani spółek miejskich, ani urzędu miasta z wywiązywania się z zasady przejrzystości - komentuje Jan Artymowski.


Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

2008/03/29

Królowa Warszawy

Prezydenci wielkich miast zwykle starają się dystansować od bieżącej polityki. Ale nie Hanna Gronkiewicz-Waltz, której rządy nad stolicą obfitują w okazje do starcia z PiS i nie tylko.

Podczas rozmowy w swoim skromnym gabinecie sprawia wrażenie bankowca-biznesmena, który w sposób trochę technokratyczny myśli o przedsięwzięciu. Długo mówi o planach, inwestycjach, porządkowaniu finansów. Mało o marzeniach i wizjach. Jest spokojna, pozbawiona emocji.

Atmosfera się zmienia, kiedy zaczynamy rozmawiać o PiS. Pani prezydent natychmiast się ożywia. Budzi się polityczny fighter. Co dobrego zrobił w Warszawie Lech Kaczyński? – Muzeum Powstania Warszawskiego – przyznaje. Co jeszcze? Cisza. Po chwili dodaje: I jeszcze wydziały obsługi mieszkańców.

Hanna Gronkiewicz-Waltz, od kiedy rządzi w mieście, nie ma lekkiego życia. Choć Platforma jest przez dziennikarzy traktowana ze sporą pobłażliwością, to nie wiedzieć czemu nie dotyczy to pani prezydent Warszawy. W Internecie pojawiły się poświęcone jej blogi, złośliwe filmiki. Po wpisaniu w Google frazy „Bufetowa” i „Gronkiewicz” wyskakuje 15 tys. linków. Ale co zadziwiające, przede wszystkim jest atakowana przez naczelny organ walki z Kaczyńskimi – „Gazetę Wyborczą”.

Z czego to wynika? Współpracownicy pani prezydent twierdzą, że są nieustannie atakowani przez dwie niechętne im grupy: pisowców i byłych piskorczyków. Obie te grupy mają niezależnie od siebie inspirować dziennikarzy.


Zniszczyliście Warszawę!

Pierwsze miesiące warszawskiej działalności Hanny Gronkiewicz-Waltz to wojna z tym, co było. Wstrzymywanie decyzji poprzednika, składanie wniosków do prokuratury na prezydenta z PiS czy zarzucanie mu wydawania wielkich pieniędzy na luksusowe obiady i wino. Ta ostatnia historia na wielu komentatorach sprawiła wrażenie tak absurdalnej, że oburzyła się nawet „Wyborcza”. Zresztą tekstów wykpiwających ten fakturowy happening było znacznie więcej.

Pani prezydent dzisiaj spokojnie przekonuje, że te pieniądze wydawane były niezgodnie z zasadami. Tyle że prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie.

Prawda jest też taka, że PiS obrało sobie panią Hannę na cel od pierwszego dnia jej urzędowania. A ona z wigorem do tych bojów stawała.Chętnie występowała w telewizyjnych programach publicystycznych, gdzie walczyła z przeciwnikami z partii Kaczyńskiego. W jednym z programów ostro starła się z Joachimem Brudzińskim z PiS, krzycząc mu w nos: „zniszczyliście Warszawę!”, zarzucając seksizm i łamanie konstytucji za to, że powiedział: „szanuję panią jako damę”. W tym samym programie w ciągu półtorej minuty dziesięć razy powtórzyła podekscytowana swoje hasło: „Nigdy z PiS!” – wykrzykiwała.

Trudno się dziwić, że takie występy wywoływały emocje i dalsze kontrataki. Prezydenci wielkich miast zwykle starają się bardzo dystansować od bieżącej polityki, choćby po to, by nie tracić miru gospodarzy miasta. Mimo że większość swego zawodowego życia po 1989 roku spędziła w bankach, to Hannie Gronkiewicz-Waltz trudno się pozbyć wizerunku osoby zaangażowanej w polityczną walkę.


Nasi ludzie w naszych spółkach

Zwłaszcza że od kiedy przyszła do ratusza, swe zapowiedzi przekuwała w czyn. Zawarła koalicję z LiD. Usuwa ludzi PiS z rozmaitych funkcji, a na ich miejsce powołuje fachowców. Ale tak się składa, że nowi fachowcy dość często są działaczami Platformy albo LiD.

Sprawy personalne wzbudzają najwięcej emocji. Jakimś trafem kilkanaście konkursów na obsadę stanowisk w ratuszu wygrali ci, których wcześniej HGW zatrudniła jako pełniących obowiązki. I zwykle członkowie PO.

– Konkursy wygrywali najlepsi. Nic nie poradzę, że na te stanowiska można zatrudniać tylko ludzi z doświadczeniem w pracy w administracji publicznej i nie można brać nikogo z zewnątrz. Więc konkursy na dyrektorów wygrywają ci, którzy mają doświadczenie w pracy w samorządach. Na inne stanowiska – osoby z doświadczeniem w biznesie, ważnych instytucjach publicznych. Każdy urząd potrzebuje i doświadczenia, i świeżej krwi – przekonuje.

Na korytarzach ratusza można usłyszeć, że najbardziej kompetentni to ci, którzy mają doświadczenie w pracy z panią prezydent.

– Jeśli ustawa przeszkadza w swobodnym zatrudnianiu, to dlaczego pani prezydent o tym nie mówiła? Dlaczego Platforma nie zmieniła tej ustawy? Te konkursy to jedna wielka fikcja – mówi Michał Pretm, autor najsłynniejszego blogu poświęconego prezydent Warszawy HGW watch.

– Zarzuty dotyczące konkursów nie zawsze były sprawiedliwe – odpowiada Tomasz Andryszczyk, rzecznik urzędu. – Zgodnie z wymogami ustawy podchodzili do nich także ludzie, którzy od lat pracowali w ratuszu.A dlaczego działacze partyjni trafiają do spółek miejskich? – Na kilka tysięcy zatrudnionych osób to mała grupa ludzi – kompetentnych, z doświadczeniem i uprawnieniami do pełnienia konkretnych funkcji – broni się pani prezydent.


Wielkie zamiatanie

Ale nie tylko na zmianach personalnych polega zamiatanie po PiS. Paweł Poncyljusz, PiS: – Przede wszystkim zmienia wszystkie decyzje poprzedników. Wygląda na to, jakby postawiła sobie za punkt honoru obalić wszelkie decyzje Lecha Kaczyńskiego. A proces uzgodnień dla każdej inwestycji trwa przecież dwa – trzy lata. Dzięki temu nie uda jej się nic dokończyć. I ona zostawi wszystko rozgrzebane.

Michał Borowski, naczelny architekt Warszawy za Lecha Kaczyńskiego: – Pani prezydent rezygnuje z projektów zrobionych za jej poprzednika: konkursu na most Północny, projektu zabudowy terenów wokół PKiN. No i właśnie się dowiedzieliśmy, że ratusz chce zrezygnować z parku technologicznego na Augustówce.

Elżbieta Jakubiak, dyrektor biura Lecha Kaczyńskiego z czasów prezydentury w Warszawie: – Najgorsze jest to, że nie tworzy niczego nowego. Nie ma żadnych nowych projektów.

Na ten zgodny chór krytyków pani prezydent odpowiada błyskawicznie: – Zmieniam tylko złe projekty. Dobre kontynuuję, jak np. centrum Kopernika. Najpierw trzeba dokończyć to, co rozpoczęte. A rozpoczęto masę projektów bez zapewnienia im finansowania. Nie może tak wszystko stać rozgrzebane. Musimy uporządkować to, co jest. Można mieć wspaniałe wizje, tylko ktoś to musi potem zrobić. Dokończę Krakowskie Przedmieście. Będą most Krasińskiego, most Północny, stadion Legii, muzea i teatry. Zagospodaruję Pragę. Dokończę wszystko, czego poprzednicy nie zrobili – tłumaczy. Zapewnia, że wszystkie decyzje, które podjęła, są przemyślane i wynikają z przeprowadzanych analiz.


Warszawskie barwy kampanii

Tak właśnie zdaniem jej i współpracowników było z wypowiedzią na temat możliwości zmiany lokalizacji Stadionu Narodowego. – To nie było rzucone ot tak sobie. Przeprowadzono wstępne analizy, z których wynikało, że lepsza byłaby inna lokalizacja – mówi Andryszczyk.

Ale po tym, gdy media gremialnie skrytykowały ten pomysł, świeżo powołany rząd błyskawicznie zmienił zdanie. Pani prezydent musiała to zaakceptować. – Za pomysł przeniesienia stadionu wezwali ją i zrugali. I ona szybko ustąpiła. Gospodarz przegrał u niej z politykiem – kwituje Poncyljusz.

Michał Pretm uważa, że większość pojawiających się zarzutów wynika właśnie z nadmiernego zaangażowania w politykę. Przypomina, że już jako prezydent Warszawy była bardzo aktywna w czasie parlamentarnej kampanii Platformy. – Ostatni tydzień przed wyborami to był serial ogłaszania inwestycji: przetarg na drugą linię metra, zapowiedź obwodnicy śródmiejskiej, obietnica wydania ponad miliarda na uniwersytety trzeciego wieku. A na kilka godzin przed ciszą wyborczą ogłosiła przetarg na stadion Legii – wylicza.

Tomasz Andryszczyk replikuje: – Uczestniczyła w politycznych bojach wtedy, kiedy była atakowana. Sama z siebie nie inicjowała konfliktów.

Hanna Gronkiewicz-Waltz: – Na podstawie wniosków pokontrolnych złożyłam kilkanaście zawiadomień do prokuratury na poprzedników, Lech Kaczyński – kilkaset. Nie mogłam zrobić inaczej. A do walki wciągnięto mnie, bo podczas kampanii do parlamentu jako cel ataku na Platformę obrano sobie moje rządy w Warszawie – przekonuje.

Za co odwdzięczała się, grzmiąc o Jarosławie Kaczyńskim i jego współpracownikach na wiecu Platformy Obywatelskiej w Gnieźnie: „Polska nie chce cara ani czarnej sotni!”.


Długa lista zażaleń

A ta „czarna sotnia” bardzo chętnie krytykuje panią prezydent. Elżbieta Jakubiak: – Rządzi jak udzielnym księstwem. Może kogoś skarcić, może kogoś przywołać do porządku, ale ją trudno skarcić, bo nic nie robi. Jest jak królowa, która sama nie podejmuje decyzji. Chce, by inni za nią to robili.

Gronkiewicz Waltz: – Pracę trzeba delegować. Na tym polega zarządzanie. Mam ekipę najlepszych wiceprezydentów w historii Warszawy. Raz w tygodniu zbiera się mój zespól koordynacyjny: wszyscy wiceprezydenci, sekretarz, skarbnik. Wspólnie dyskutujemy, podejmujemy decyzje i delegujemy pracę. To najlepsza metoda zarządzania.

Największy żal mają do niej mieszkańcy Białołęki. Obiecała im publicznie podczas kampanii, że nie powstanie tam spalarnia śmieci. Przeciwnicy z PiS twierdzą, ze dzięki temu dostała właśnie tam 30 tys. głosów i wygrała wybory. A potem, jak przyszło co do czego, rozpoczęła budowę. Tylko że z opóźnieniem, dzięki czemu spalarnia będzie kosztować znacznie więcej. Bo trzeba ją teraz budować bardzo szybko, by nie płacić kar w Brukseli.

– Święcie wierzyłam, że można się wycofać z budowy spalarni. Dopiero w Brukseli powiedzieli mi, że nie ma takiej możliwości, że projekt jest traktowany całościowo – tłumaczy.

Kolejną decyzją, która wywołała wielkie emocje, był projekt zagospodarowania terenów wokół Pałacu Kultury. Zmieniła to, co było już zaplanowane. Jej współpracownicy twierdzą, ze ten plan był fatalny. Sama pani prezydent przypomina, że zapowiadała to w czasie kampanii. Od zawsze uważała, iż wokół PKiN muszą być wieżowce, które go trochę zasłonią. Taki ma pomysł i chce go zrealizować. – Ale dlaczego przez kaprys pani prezydent znowu opóźnia się rozstrzygnięcie nierozwiązanego od lat problemu? – pytają przeciwnicy.

Michał Borowski przekonuje, że projekt przeniesienia ratusza do Pałacu Saskiego jest zły. – Tam miało być Muzeum Historii Polski i Centrum Jana Pawła II. Budynki dla ludzi, nie dla urzędników. Poza tym ratusz się tam nie zmieści. Ratusz powinien być w dużym, nowoczesnym, funkcjonalnym biurowcu, który pomieści kilka tysięcy ludzi.

– Robiliśmy analizy funkcjonalności. To doskonałe miejsce na ratusz. A jeśli ktoś mi zarzuca, że buduję pałac dla siebie, to mówi bzdury, bo przecież korzystać z niego będą moi następcy. Warszawa powinna mieć reprezentacyjny ratusz, z którego mieszkańcy byliby dumni – mówi.

Podczas kampanii zapowiadała prywatyzację wielu spółek miejskich. Jak do tej pory nic w tej sprawie się nie zdarzyło.


Ratingi i inwestycje


Blog HGW watch, na którym można znaleźć wszelkie informacje na temat działalności pani prezydent, wywołuje w ratuszu wiele emocji. Ale pani prezydent godzi się z jego istnieniem. – Nie po to walczyłam o wolność, żeby mieć pretensje, że ktoś pisze blog na mój temat – mówi. Ale zastanawia się, czy stoją za tym działacze PiS, czy piskorczycy. – Jest zbieżność z pojawianiem się wpisów w blogu a późniejszymi akcjami politycznymi PiS – przekonuje. Wątpi, czy rzeczywiście istnieje taki ktoś jak „Pretm”.

A Pretm to pseudonim prawdziwego człowieka. Odwiedził redakcję „Rzeczpospolitej”, gdzie przez dwie godziny opowiadał o swoim blogu. Robi go wieczorami, nie jest członkiem żadnej partii. Skąd ta zbieżność jego postów z interpelacjami radnych PiS? – Po prostu zaczęli regularnie czytać mój blog – odpowiada. Co więcej, sam za wiele rzeczy chwali Hannę Gronkiewicz-Waltz. – Pani prezydent rozmija się z wieloma obietnicami wyborczymi, skandalem okazują się konkursy na stanowiska, angażuje miasto w politykę Platformy, ale też trzeba przyznać, że inwestycje ruszyły, a ona przyciąga do ratusza wielu fachowców – podkreśla.

Dzięki jej doświadczeniu bankowemu i ściągniętym do ratusza fachowcom od finansów po raz pierwszy w historii Warszawa otrzymała rating. Miasto przekazało sprawozdanie finansowe pod ocenę zewnętrznej firmy audytorskiej i otrzymało bardzo wysoką ocenę. To pozwoli sprzedać obligacje i zdobyć tańsze kredyty. Przedstawiciele dwóch konkurujących ze sobą agencji ratingowych Moody’s i Fitch w grudniu biegłego roku bardzo chwalili stan warszawskich finansów.

Pani prezydent zbiera też dobre oceny za przygotowanie uporządkowanego i proinwestycyjnego budżetu. Prace nad nowymi inwestycjami ruszyły, to prawda. Dużo się dzieje w sprawach transportu publicznego. Remont ulicy Puławskiej toczy się teraz sprawnie. Duży nacisk Gronkiewicz-Waltz kładzie na usprawnienie transportu; za jej rządów wydłużono czas pracy metra, częstotliwość kursowania pociągów.

Oczkiem w głowie jest projekt rewitalizacji Pragi-Północ. Miasto ma wydać na to ponad 100 mln złotych. Planowana jest renowacja kamienic, adaptacja historycznych budynków, promowanie działalności artystycznej, wprowadzanie partnerstwa prywatno-publicznego przy niektórych inwestycjach.

– Kaczyński nie zbudował służb planistycznych. Decydował, ale nie planował. A ona buduje plan. Bo bez planu będzie jeden wielki chaos – mówi doświadczony urbanista współpracujący z władzami wielu miast. Tyle że na razie te plany powstają w dość wolnym tempie.

Pani prezydent zapowiada, że na zrealizowanie planów potrzebuje ośmiu lat, dwóch kadencji. – To ciekawe – mówi Pretm. – Nie mówiła tego w czasie kampanii. Wtedy wszystko miało się stać w ciągu czterech lat. Jak widać, teraz zaczęła obniżać poziom oczekiwań. Bo jak twierdzi autor HGW watch, trudno będzie ją rozliczać. Zniknął bowiem z Internetu jej program wyborczy.

– Zapytałem o to, powiedzieli mi, że strona wróci za dwa miesiące. Potem jeszcze raz mi obiecywano, że wróci. A minął już prawie rok i strony dalej nie ma. I pewnie nie będzie. Bo było tam wiele bardzo konkretnych obietnic – mówi.

W Hannie Gronkiewicz-Waltz mieszają się dwie osoby: prawnik, bankowiec obeznany ze światowym biznesem z dużym doświadczeniem w zarządzaniu projektami, z pełnym emocji politycznym wojownikiem. Ale niektórzy widzą ją tak jak Paweł Poncyljusz: To taka dobra ciocia. Trochę nieporadna i wścieka się, gdy zwraca się jej uwagę. Decyzje podejmuje chaotycznie i nerwowo. Nie była dobra w roli szefowej Komisji Skarbu w Sejmie. A kiedy próbowałem jej pomóc, coś podpowiedzieć, bardzo się irytowała – mówi.

Z relacji kilku osób z różnych środowisk zajmujących się Warszawą wyłania się taki obraz. Gronkiewicz-Waltz i Lech Kaczyński to silne osobowości. Zupełnie inne. On centralizował, wiedział, czego chciał, i umiał tą scentralizowaną machiną zarządzać. Sam podejmował decyzje. Pilnował porządku. Bał się inwestycji.

Ona wręcz przeciwnie. Chce decentralizować. Decyzje często deleguje na innych. Buduje procedury, a nie marzenia. Porządkuje kasę, ale nie ma wielkich wizji. Poza tą jedną: żeby zniszczyć PiS.

Źródło : Rzeczpospolita
Autor: Igor Janke

Konflikt w zachodniopomorskiej Platformie

Według nieoficjalnych informacji Norbert Obrycki został ukarany, bo nie chciał się podporządkować posłowi Sławomirowi Nitrasowi.

36-letni Norbert Obrycki pełni funkcję marszałka od ostatnich wyborów samorządowych. W trakcie kadencji zebrał wiele pozytywnych opinii. Nawet od opozycji. Tydzień temu miesięcznik „Forbes” wybrał go człowiekiem roku.

Niespodziewanie ogłosił rezygnację. „W sytuacji wycofania mi rekomendacji do sprawowania funkcji marszałka przez partię, której jestem członkiem, a która udzieliła mi jej w grudniu 2006r., powziąłem decyzję o rezygnacji z pełnienia owej funkcji i zakończeniu pracy kierowanego przeze mnie zarządu województwa na najbliższej sesji absolutoryjnej” – napisał w komunikacie.

Musiał zrezygnować, bo większość członków zarządu wojewódzkiego PO postanowiła cofnąć mu partyjną rekomendację. Co dziwne – powody partyjnej decyzji utajniono.

– Padało wiele argumentów dotyczących sposobu prowadzenia przeze mnie urzędu i polityki kadrowej. Nie muszę się z nimi zgadzać, ale szanuję większość zarządu – mówi „Rz” Obrycki.

Nieoficjalnie wiadomo jednak, że usunięcie marszałka to wynik konfliktu, jaki panuje w zachodniopomorskiej Platformie. Gdy PO przejęła władzę w Szczecinie i regionie, spory zaczęły się nasilać. Pierwszy wybuchł w styczniu, gdy CBA ogłosiło raport dotyczący sprzedaży mieszkań komunalnych w Szczecinie. Zdaniem biura doszło do nieprawidłowości, a wśród transakcji, którą podważono, było kupno mieszkania przez dzisiejszego prezydenta miasta Piotra Krzystka (PO). W partii pokłócono się o to, jak rozwiązać problem i jak powinien się zachować prezydent. Na początku marca rozpętał się konflikt wokół marszałka Obryckiego. Jego zwolennicy twierdzą, że cofnięcie rekomendacji partii jest karą za to, że nie chciał się podporządkować kadrowej polityce szefa szczecińskiej PO, posła Sławomira Nitrasa. Sam poseł tej sprawy nie chce komentować.Obryckiego wsparł prezydent Krzystek. Razem pojechali do Warszawy, gdzie poskarżyli się na posła Nitrasa szefowi MSWiA Grzegorzowi Schetynie. Niewiele zdziałali.

Najpierw zmusza się marszałka do odejścia, a potem szuka hakówBartosz Arłukowicz poseł LiD

Tydzień później zastępcy Obryckiego – ku jego zaskoczeniu – podjęli uchwałę o kontroli wydatków marszałka. Sam poseł Nitras w jednym z wywiadów zarzucił Obryckiemu, że za mało pracuje. Zdaniem posła podległy marszałkowi wydział musiał też trzy dni przygotowywać go do telewizyjnej debaty na temat środków unijnych. Za marszałkiem ujął się senator PO Krzysztof Zaremba, który wystąpił do partyjnego sądu koleżeńskiego o ukaranie Nitrasa.

Opozycja bacznie przygląda się walce w PO. – Nie jesteśmy zwolennikami Obryckiego, ale jakieś zasady obowiązują. Najpierw zmusza się go do odejścia, bo jest zbyt samodzielny, a potem gorączkowo szuka jakichś haków – komentuje szczeciński poseł LiD Bartosz Arłukowicz. O losie marszałka zadecyduje sejmik, który musi przyjąć jego dymisję. Może dojść do tego, że PiS i LiD zagłosują przeciw rezygnacji.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

m.stankiewicz@rp.pl

Źródło : Rzeczpospolita

Autor: Micha
ł Stankiewicz

2008/03/25

PO cudownie zmieniła wyniki sondażu

Wierzysz w internetowe sondaże? Po "cudach" na portalu Platformy Obywatelskiej można taką wiarę stracić. PO zapytała, czy traktat lizboński należy ratyfikować. I ku zaskoczeniu Platformy większość internautów odpowiedziała "nie". Nagle wyniki zamieniły się miejscami. I większość mówiła już "tak". PO tłumaczy: To techniczna niespodzianka. Internauci grzmią: To oszustwo!

O "cudownej" zamianie wyników poinformowali nas internauci. Na dowód przesłali screeny. Na serwisie YouTube pojawił się nawet film, pokazujący "cudowną zmianę wyników".
PO zapytała, czy traktat lizboński należy ratyfikować Tuż po uruchomieniu głosowania na stronie Platformy prawie pięć razy więcej internautów było przeciwnych ratyfikacji traktatu. Nagle, dziwnym sposobem, z sondażu wyparowały ponad 3 tysiące głosów na "nie", za to podobną liczbę głosów zyskała odpowiedź na "tak".
Co na to Platforma?
"Od osób odpowiedzialnych za prowadzenie naszej strony dowiedziałem się, że strona była w przebudowie. I to właśnie dlatego dochodziło do takich technicznych niespodzianek" - tłumaczy w rozmowie z dziennikiem.pl Grzegorz Dolniak, wiceszef klubu Platformy Obywatelskiej.
"Teraz już jest wszystko w porządku. Zapewniam, że to nie było żadne przekłamanie. Celowe przekłamanie możnaby podejrzewać raczej w przypadku, gdyby wyniki na naszej stronie rażąco różniły się od sondaży społecznych. A większość Polaków jest za ratyfikacją traktatu" - dodaje.
PO zapytała, czy traktat lizboński należy ratyfikować Według portalu pardon.pl, na zaskakujący wynik sondażu - większość głosów przeciwko traktatowi - mogła wpłynąć zmasowana akcja zwolenników Unii Polityki Realnej, którzy wzywali do zrobienia PO "psikusa". Pojawiły się też głosy, że stronę zaatakowali hakerzy.
Dolniak jednak nie wierzy w takie wytłumaczenie. "Nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów. To z pewnością tylko efekt błędów technicznych związanych z przebudową strony" - tłumaczy.
Po południu wyniki sondażu wróciły do pierwszej wersji - po godzinie 17 za ratyfikacją traktatu głosowało niespełna 6500 internautów, przeciwko ponad 10 tysięcy. Ponad dwa tysiące chce, by w tej sprawie odbyło się referendum.
Magdalena Rubaj
Dziennik

Warszawskie baseny toną bez reformy

Miliony złotych oszczędności przyniosłoby przekształcenie kilkunastu warszawskich ośrodków sportu w jedną spółkę. Jednak próbę reformy w obawie przed utratą wpływów i stanowisk zablokowało burmistrzowsko-dyrektorskie lobby koalicji LiD-PO.
Warszawskie ośrodki sportu i rekreacji są deficytowe, źle zarządzane i zbyt zbiurokratyzowane - do takich wniosków doszło miejskie biuro sportu na podstawie audytu zleconego pod koniec ubiegłego roku. Sprawdził on, jak miasto radzi sobie z administrowaniem basenami i halami sportowymi.
OSiR-y jedną spółką
Szef biura Wiesław Wilczyński uznał, że trzeba zmienić sposób zarządzania: 15 ośrodków chciał podporządkować miejskiej spółce. Wstępnie wyliczył, że dzięki temu można zmniejszyć zatrudnienie o mniej więcej 30 proc. To przyniosłoby rocznie miastu co najmniej 5 mln zł oszczędności.Teraz każdy z ośrodków ma osobną księgowość i działy kadr. Powołanie spółki umożliwiłoby stworzenie jednego. Pewne usługi można by zlecać firmom zewnętrznym, co znacznie obniżyłoby koszty administracji.
Początkowo pomysł dyrektora Wilczyńskiego radni przyjęli gromkimi brawami. Jednak szybko się okazało, że liderzy rządzącej Warszawą koalicji LiD-PO uznali go za zły. Wtedy odpowiedzialny za sport wiceprezydent Włodzimierz Paszyński szybko oznajmił, że zarząd miasta nie daje zgody na reformę.
- Gdy dyrektor Wilczyński ogłosił swój pomysł, najbardziej wpływowe osoby w ratuszu miały o to do niego wielką pretensję. W prywatnej rozmowie wyjawił, że dostał ostrą burę i wycofał się na dobre - mówi nam jeden z urzędników miejskiego biura sportu.
Teraz większość radnych nie chce już przekształcenia OSiR-ów w spółkę. - Ośrodki mają dbać o rozwój sportu i nie mogą działać wyłącznie na zasadach komercyjnych - przekonuje Katarzyna Munio (PO) z komisji sportu w Radzie Warszawy.
- To absurdalny argument. Przecież nowa spółka podlegałaby miastu. A zaoszczędzone pieniądze poszłyby w całości na sport - mówią na to urzędnicy biura sportu. Wiesław Wilczyński przyznaje, że przegrał. Dziś na temat planowanej reformy nawet boi się oficjalnie rozmawiać.
Burmistrzowie: Władzy nie oddamy
Jego pomysł godził w interesy wpływowego lobby burmistrzowsko-dyrektorskiego. Posady w stołecznych basenach od lat rozdaje się bowiem według politycznego klucza. Np. szefem OSiR-u na Ochocie jest Łukasz Brud, działacz PO w tej dzielnicy i współorganizator kampanii wyborczej Platformy w ostatnich wyborach. Na basenie, siłowni i w sali sportowej na Ochocie jest aż 55 etatów. - To naprawdę niewiele, a w administracji mamy zaledwie kilka osób, m.in. główną księgową i sekretarkę - wylicza Łukasz Brud.
Dwoma basenami i halami sportowymi na Pradze-Południe zarządza z kolei Ewa Misiurkiewicz, była warszawska radna UW, która teraz stara się o przyjęcie do partii Donalda Tuska. - Spółka zarządzająca basenami? Może byłaby lepsza, bo przyniosłaby redukcję zatrudnienia [dziś w dzielnicowym OSiR-ze pracuje 240 osób]. Ale chyba korzystniej byłoby stworzyć spółki w każdej gminie. Tak by lepiej reagowały na lokalne potrzeby - twierdzi Ewa Misiurkiewicz.
Henryk Skrobek, szef OSiR-u w Białołęce, wprawdzie do żadnej partii nie należy, ale nie jest tajemnicą, że z burmistrzem tej dzielnicy Jackiem Kaznowskim (PO) łączą go serdeczne więzy. W przeszłości Skrobek należał bowiem do samorządowej elity: z ramienia AWS przewodniczył radzie największej gminy Warszawa-Centrum. Wtedy Kaznowski był prawicowym samorządowcem. Dziś obaj politycy wzajemnie się popierają. - To prawda, mój ośrodek jest tzw. jednostką budżetową. Ta formuła nie motywuje do zarabiania pieniędzy, służy raczej konsumowaniu dotacji i fundowaniu darmowych zajęć młodzieży - przyznaje Henryk Skrobek.
Wśród dyrektorów OSiR-ów nie brakuje też ludzi z rekomendacji LiD - warszawskiego koalicjanta PO. Szefem ośrodka na Żoliborzu jest Jerzy Helman, kiedyś wicedyrektor gabinetu byłego wojewody Leszka Mizielińskiego (SLD).
Szefowie dzielnic robią, co mogą, by mieć jak największą kontrolę nad OSiR-ami. - Burmistrzowie doskonale wiedzą, że dzięki dobrej współpracy z OSiR-em mogą sobie zaskarbić przychylność mieszkańców dzielnicy. To pokażą się na jakichś zawodach, to rozdadzą nagrody na konkursie dla dzieci. Świetna szansa, by zapaść w pamięć przyszłym wyborcom. Dlatego zrobią wszystko, by mieć jak największy wpływ na obsadę szefa OSiR-u i w życiu nie zgodzą się na pomysł władz miasta - słyszymy od jednego z wiceburmistrzów z PO.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Dominika Olszewska, Jan Fusiecki

2008/03/22

Dalekosiężne plany Platformy i ludowców

Wspólny start w wyborach do europarlamentu, a później wspólne listy w wyborach do Sejmu – to prawdopodobny scenariusz.
Polityków i obserwatorów zastanawia brak zgrzytów w koalicji PSL – PO. – Zdziwiony jestem zgodnością tego małżeństwa – mówi Krzysztof Janik, który był razem z ludowcami w rządzie Leszka Millera, gdy koalicyjna awantura goniła awanturę. – To tylko w telewizji tak wygląda, a szczególnie w terenie trwa walka buldogów pod dywanem – zastrzega jednak prominentny polityk PO.
Razem na listach
Według naszych informacji Waldemar Pawlak obiecał Donaldowi Tuskowi wspólny start w wyborach. Jeśli chodzi o Parlament Europejski, to sprawa jest już właściwe przesądzona. Przedmiotem sporu jest jedynie ordynacja. Ludowcy wolą tę, która obowiązuje. PO chce jednej listy krajowej. – Możemy się zgodzić na podział na pięć okręgów wyborczych – deklaruje Stanisław Żelichowski, przewodniczący Klubu PSL. Politycy PO są jednak optymistami. – Zgodzą się w końcu na listę krajową – mówią.
Są też wspólne ustalenia w sprawie wyborów prezydenckich. Nawet jeśli ludowcy wystawią własnego kandydata, co wydaje się mało prawdopodobne, to w drugiej turze poprą Tuska. – Waldek liczy, że gdy Tusk zajmie się kampanią prezydencką, to on zostanie premierem – mówi poseł PSL.
Trudniejsze będzie przekonanie terenowych działaczy Stronnictwa do wspólnego startu w wyborach krajowych. Przymiarki już były przy okazji ostatnich wyborów, ale nic z tego nie wyszło. Przeciwny takim planom jest m.in. Marek Sawicki, minister rolnictwa i główny konkurent prezesa PSL. Tak przynajmniej mówi na spotkaniach w terenie.
– W PSL zrozumieli, że lepiej być na drugim miejscu wspólnej listy z PO niż na pierwszym i nie znaleźć się w Sejmie – uważa polityk SLD, który współpracę z ludowcami w koalicjach ocenia jako koszmar. I dodaje: – Pewien etap szaleństw się zakończył, oni uznali, że trzeba by się z kimś związać.
Według socjologa Jarosława Flisa doświadczenia LiD w ostatniej kampanii mogą zniechęcić do takich pomysłów. Gdy jednak PO z PSL się zdecydują, dojdzie do ostrej walki o miejsca na wspólnych listach. – Najlepsze byłoby dla nich blokowanie list, ale PO je bardzo krytykowała – wyjaśnia.
Nauczka z historii
PSL miało przez lata opinię partii obrotowej, która może współpracować z każdym, by być u władzy. Pazerność ludowców na stołki stała się przysłowiowa. – Gdy byłem premierem, odnosiłem wrażenie, że głównym problemem PSL jest, czy być w rządzie, czy w opozycji, nigdy nie wiedziałem, jak będą głosować – opowiada Leszek Miller. – I nie jestem pewien, czy PSL się z tego wyleczyło, choć na zewnątrz wygląda to na pokojową koalicję.
Miller podziela opinię, że Pawlak bardzo się zmienił:
– Stał się bardziej liberalny, i to w dobrym tego słowa znaczeniu, ale nie wszyscy w PSL są tacy. Pytanie, co tam dzieje się w środku?
A w środku jest różnie. Części struktur terenowych (np. na Ziemiach Odzyskanych) bliżej do SLD, części do PiS (głównie na ścianie wschodniej).
– Ukrócić ich i dać po łapkach – tak o stosunku do ludzi PO mówi szef powiatowej struktury PSL na Podlasiu. Ale to nietypowa wypowiedź. – Stało się to, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, przecież chłopi nie używali na polityków partii Tuska innego określenia niż „te zgniłe liberały”– ocenia Flis.
Dajmy im wszystko
Koalicja swoje początki ma w wyborach samorządowych. Przeforsowane przez Jarosława Kaczyńskiego blokowanie list, wymusiło tę współpracę. PO i PSL rządzą wspólnie w niemal wszystkich sejmikach. W tle samorządowej współpracy, jeszcze w Sejmie poprzedniej kadencji, rozpoczęły się bliskie kontakty partyjnych liderów. Za akuszera koalicji można uznać Grzegorza Schetynę. To on prowadził rozmowy z Pawlakiem. – Zauważyłam, że Pawlak jest w sieciach Schetyny – opowiada Nelli Rokita, która z prezesem PSL prowadziła w tym czasie negocjacje o starcie z list ludowców. Szef MSWiA nadal jest orędownikiem PSL. Podczas jednej z narad ścisłego kierownictwa PO Schetyna miał powiedzieć o ludowcach: – Dajmy im wszystko, czego chcą w obszarze rolnictwa.
Ludowcy dostali wiele, ale nie wszystko. Walka toczyła się m.in. o wpływową Agencję Nieruchomości Rolnych. Jej szefem została osoba związana z PO. Podobne boje toczyły się o obsadę Lasów Państwowych. Zwyciężyli kandydaci spoza partyjnych układów. W Klubie PO oburzenie wywołało skierowanie do rady nadzorczej PERN (strategicznej spółki paliwowej) dyrektora płockiego szpitala, który z energetyką nie miał nic wspólnego. Jest za to znajomym Pawlaka. Ostatnio Tusk zabrał Pawlakowi szefowanie zespołem ds. bezpieczeństwa energetycznego i sam stanął na jego czele. – To było uzgodnione – przekonuje Franciszek Stefaniuk z PSL. – Waldkowi oczywiście to się nie spodobało – dodaje inny poseł.
Fundamentem, na którym opiera się koalicja, jest przyjaźń Tuska i Pawlaka, ich wzajemne zaufanie. Lecz choć premier wychwala wicepremiera pod niebiosa, nie przeszkadza mu to dwa zdania później wyjść z propozycjami takimi jak podatek liniowy i wybory większościowe, o których wiadomo, że są dla PSL nie do przyjęcia.
Różowe baloniki PO
Uporczywe wysuwanie propozycji typu ordynacja większościowa zaczyna ludowców irytować. – W ogóle o tych pomysłach w koalicji nie rozmawialiśmy, nie ma żadnych projektów ustaw – twierdzi Stefaniuk. Poseł Janusz Piechociński zarzuca nawet PO robienie medialnego show. – Podrzucają do góry ciężkie obietnice, myśląc, że to różowe baloniki, a to ciężkie kamienie, które wcześniej czy później zwalą się na głowę – przestrzega i zapowiada, że jeśli PO nie zakończy medialnego serialu z rozdawaniem lizaków, to PSL zacznie swój. – Przypomnimy wszystkie obietnice ze wszystkich naszych programów – mówi.
Jednak Jarosław Flis nie dostrzega poważnych zagrożeń dla koalicji. – Chyba że wydarzyłoby się coś takiego jak afera Rywina – zaznacza.
Źródło : Rzeczpospolita
Małgorzata Subotic

Poseł PO trafi na partyjny dywanik

Poseł PO Andrzej Halicki będzie musiał wytłumaczyć się ze swojej działalności biznesowej, którą prowadził, zasiadając już w poselskich ławach - poinformował Paweł Graś, rzecznik dyscypliny partyjnej Platformy. To efekt piątkowej publikacji DZIENNIKA. Klub PO po świętach rozpocznie też prace nad wewnętrznym kodeksem, który określi etyczne standardy dla parlamentarzystów tej partii.
Wczoraj DZIENNIK napisał, że Halicki będąc już posłem, zasiadał w zarządzie jednej ze spółek koncernu reklamowego. W połowie lutego spółka wchodząca w skład tego holdingu wygrała przetarg ogłoszony przez rządową agencję.
Eksperci mówią o konflikcie interesów. Tego samego zdania jest Julia Pitera, minister odpowiedzialna w kancelarii premiera za walkę z korupcją. "Tu nic nie trzeba wyjaśniać, bo sprawa jest ewidentna" - mówi stanowczo Pitera. Dodaje, że politycy powinni przestrzegać zasad etyki podobnie jak przepisów prawa. To dlatego jej zdaniem kodeks etyki poselskiej trzeba zmodyfikować. Powinien on jasno precyzować, kiedy parlamentarzysta narusza zasady moralne i określać sankcje jakie za to grożą. "To powinny być drobne kary jednak na tyle dotkliwe, by posłowie staranniej dbali o wizerunek władzy publicznej. Mówimy o tym od 18 lat, wreszcie należy to zrobić. Chętnie pomogę" - deklaruje Pitera.
Z informacji DZIENNIKA wynika, że tuż po świętach wielkanocnych klub PO będzie dyskutował o stworzeniu własnego wewnętrznego regulaminu klubowego. "Chcemy określić kanon zasad, jakimi mają się kierować nasi posłowie" - wyjaśnia Iwona Śledzińska-Katarsińska, która będzie kierować pracami zespołu odpowiedzialnego za przygotowanie regulaminu. "Za wcześnie, by mówić o szczegółach, ale niewykluczone, że znajdą się tam zapisy określające, kiedy poseł wchodzi w konflikt interesów" - tłumaczy posłanka PO.
Rzeczniczka dyscypliny klubowej Platformy Mirosława Nykiel uważa, że wewnętrzny regulamin PO mógłby stanowić punkt wyjścia do dyskusji na temat zmiany obowiązującego wszystkich parlamentarzystów kodeksu etyki poselskiej. Jak się okazuje takie zmiany znalazłyby poparcie w szeregach PiS.
"Obowiązujący regulamin jak i system pracy komisji ds. etyki poselskiej są bardzo ogólne i zdecydowanie należałoby je zmodyfikować. Jestem za uszczelnianiem prawa" - podkreśla Beata Kempa, posłanka PiS, która zasiadała w komisji ds. etyki. "Problem w tym, że nie wszystkie wątpliwie moralne sytaucje da się przenieść na paragrafy" - dodaje.
Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego zajmująca się problematyką korupcji, podpowiada, że należałoby zmienić ustawę antykorupcyjną. "Obecnie jest ona bardzo restrykcyjna dla samorządowców a zdecydowanie łagodniejsza dla parlamentarzystów czy ministrów. Należałoby te przepisy ujednolicić" - przekonuje Kopińska.
Wtóruje jej Pitera, której zdaniem zapisy tej ustawy zupełnie nie odnoszą się do posłów. "Pomijając przypadki ewidentnego łamania prawa, doprowadziło to do sytuacji, że politycy wychodzą z założenia, że zarzuty o naruszenie norm etycznych, to tylko czepliwość mediów" - tłumaczy minister.
Artur Grabek
Źródło: Dziennik

Złote długopisy dla Marszałka

Wysokiej klasy skórzane portfele, aktówki i złote długopisy. Oto materiały promocyjne, jakie zamówił marszałek województwa mazowieckiego.
230 portfeli z wysokiej klasy cielęcej skóry naturalnej, damskie, męskie oraz modele tzw. lotnicze. Cena rynkowa jednej sztuki to ok. 200 zł. Do tego 270 wizytowników, również z cielęcej skóry, i jeszcze 40 aktówek z ekologicznej skóry, 400 ekskluzywnych notatników z ołówkiem, notesem i kalkulatorem. 350 skórzanych etui na klucze, dodatkowych 200 na CD, 300 breloczków i pół tysiąca długopisów pokrytych 23-karatowym złotem (cena jednego to ok. 180 zł). To nie wyposażenie np. kancelarii prawniczej. Takie właśnie promocyjne gadżety zamówił marszałek województwa Adam Struzik (51 l.). Jednak urzędnicy w drogich zakupach nie widzą nic złego.
– To artykuły przeznaczone dla osób z absolutnego topu – mówi Waldemar Kuliński, dyrektor Urzędu Marszałkowskiego. – Zagranicznych delegacji, szefów innych landów etc. Tego typu przedmioty są na pewno tańsze niż obraz czy inne pamiątki. Na każdym z nich będzie widniało logo z adresem strony internetowej urzędu. To lepsze od jakiegoś tandetnego gadżetu, który taki gość rzuci szybko w kąt. Poza tym gospodarujemy nimi bardzo oszczędnie. W tym roku drugiego takiego zamówienie na pewno już nie będzie – dodaje.To nie pierwszy przejaw zamiłowania marszałka do bizantyjskiego stylu życia. W 2006 roku urzędnicy wydali na targach w Norymberdze 2 mln zł. 29 tys. zł na sam alkohol. 500 tys. euro poszło na kamienicę w Brukseli, siedzibę marszałka na wychodźstwie. Marszałek zamówił też w tym roku przekąski za 91 tys. zł.
Źródło : Życie Warszawy
ASAB

2008/03/21

"Tusk nie jest dobrym premierem"

- Donald Tusk jest bezradny, a jego ministrowie udają, że coś robią - stwierdziła w TVN24 profesor Jadwiga Staniszkis. Dowodem na to ma być patowa sytuacja w służbie zdrowia.- Przed białym szczytem była wielka nadzieja, a nie udało się załatwić nic - mówiła Staniszkis w programie "Piaskiem po oczach".
- Tusk nie jest dobrym premierem i rośnie mu konkurencja - uważa pani profesor i tłumaczy: - Taką konkurencją jest prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz.Dutkiewicz jak Obama Zdaniem Staniszkis Dutkiewicz ma duże szanse na zostanie prezydentem Polski. - On ma wszystko: wdzięk, optymizm, pewność siebie i konkretne osiągnięcia - tłumaczy pani profesor. - Poparło go 85 procent mieszańców Wrocławia. Jeśli dalej będzie pracował na rzecz tego miasta i będzie miał dobry kontakt z mediami - może wiele osiągnąć. Ja mu kibicuję - powiedziała Staniszkis.
Źródło: www.tvn24.pl

Kto wygrał rządowy przetarg za 12 mln

Agencja reklamowa Lowe GGK należąca do koncernu, z którym do początku lutego związany był poseł PO Andrzej Halicki, wygrała przetarg na przeprowadzenie kampanii reklamowej dla rządowej agencji. Eksperci mówią DZIENNIKOWI: "To konflikt interesów".
Sprawa dotyczy wartej 4 miliony euro kampanii Agencji Rynku Rolnego, która ma promować polskie produkty regionalne i tradycyjne. Przetarg wygrała Lowe GGK, spółka wchodząca w skład The Lowe Group Poland. Do tej samej grupy należy GGK Public Relations, którą do niedawna zarządzał Halicki.
Choć na stronach Krajowego Rejestru Sądowego Halicki nadal widnieje jako członek zarządu GGK Public Relations poseł przekonuje, że przed ogłoszeniem wyników konkursu pozbył się swoich udziałów i od 1 lutego nie zarządza już żadną spółką wchodzącą w skład tego koncernu.
Ale Lowe GGK przystąpiła do przetargu w czasie, gdy Halicki z koncernem czynnie współpracował. Jak poinformowała nas Agnieszka Czubak z ARR, spółka Lowe GGK zgłosiła się do przetargu przed 5 grudnia 2007 roku. Zwycięzcę przetargu Agencja ogłosiła 15 lutego po tym, gdy Halicki odszedł z firmy. "Od 1 lutego jestem posłem zawodowym" - podkreśla poseł PO. I zaznacza, że spółka, w której miał udziały nie zajmowała się reklamą.
Prof. Antoni Kamiński założyciel i były szef Transparency International uważa, iż Halicki powinien zaprzestać działalności biznesowej natychmiast po tym, jak został posłem. "To nie jest czysta sytuacja, kiedy funkcjonariusz publiczny zarządza spółką, która bierze udział w przetargach ogłaszanych przez instytucje publiczne" - przekonuje Kamiński. I dodaje, że wewnętrzny regulamin Sejmu powinien nakazywać parlamentarzystom przekazywanie udziałów firmom powierniczym, na przykład kancelariom adwokackim.
Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego zajmującej się problemami korupcji podkreśla, że Halicki przestępstwa nie popełnił. "Ale antykorupcyjne regulacje prawne wobec posłów czy ministrów są o wiele łagodniejsze niż te dotyczące samorządowców" - zaznacza Kopińska.
Co na to Platforma Obywatelska? Grzegorz Dolniak wiceszef klubu PO zaznacza, że sprawy nie zna, ale na pewno zostanie ona wyjaśniona. "Apelujemy do naszych parlamentarzystów, by rezygnowali z aktywności gospodarczej, która może budzić podjrzenia o konflikt interesów. Bywa jednak tak, że zamknięcie firmy, czy pozbycie się udziałów to proces długotrwały" - podkreśla Dolniak.
Autor: Artur Grabek
Źródło: Dziennik

Kto wygrał rządowy przetarg za 12 mln

Agencja reklamowa Lowe GGK należąca do koncernu, z którym do początku lutego związany był poseł PO Andrzej Halicki, wygrała przetarg na przeprowadzenie kampanii reklamowej dla rządowej agencji. Eksperci mówią DZIENNIKOWI: "To konflikt interesów".

Sprawa dotyczy wartej 4 miliony euro kampanii Agencji Rynku Rolnego, która ma promować polskie produkty regionalne i tradycyjne. Przetarg wygrała Lowe GGK, spółka wchodząca w skład The Lowe Group Poland. Do tej samej grupy należy GGK Public Relations, którą do niedawna zarządzał Halicki.
Choć na stronach Krajowego Rejestru Sądowego Halicki nadal widnieje jako członek zarządu GGK Public Relations poseł przekonuje, że przed ogłoszeniem wyników konkursu pozbył się swoich udziałów i od 1 lutego nie zarządza już żadną spółką wchodzącą w skład tego koncernu.
Ale Lowe GGK przystąpiła do przetargu w czasie, gdy Halicki z koncernem czynnie współpracował. Jak poinformowała nas Agnieszka Czubak z ARR, spółka Lowe GGK zgłosiła się do przetargu przed 5 grudnia 2007 roku. Zwycięzcę przetargu Agencja ogłosiła 15 lutego po tym, gdy Halicki odszedł z firmy. "Od 1 lutego jestem posłem zawodowym" - podkreśla poseł PO. I zaznacza, że spółka, w której miał udziały nie zajmowała się reklamą.
Prof. Antoni Kamiński założyciel i były szef Transparency International uważa, iż Halicki powinien zaprzestać działalności biznesowej natychmiast po tym, jak został posłem. "To nie jest czysta sytuacja, kiedy funkcjonariusz publiczny zarządza spółką, która bierze udział w przetargach ogłaszanych przez instytucje publiczne" - przekonuje Kamiński. I dodaje, że wewnętrzny regulamin Sejmu powinien nakazywać parlamentarzystom przekazywanie udziałów firmom powierniczym, na przykład kancelariom adwokackim.
Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego zajmującej się problemami korupcji podkreśla, że Halicki przestępstwa nie popełnił. "Ale antykorupcyjne regulacje prawne wobec posłów czy ministrów są o wiele łagodniejsze niż te dotyczące samorządowców" - zaznacza Kopińska.
Co na to Platforma Obywatelska? Grzegorz Dolniak wiceszef klubu PO zaznacza, że sprawy nie zna, ale na pewno zostanie ona wyjaśniona. "Apelujemy do naszych parlamentarzystów, by rezygnowali z aktywności gospodarczej, która może budzić podjrzenia o konflikt interesów. Bywa jednak tak, że zamknięcie firmy, czy pozbycie się udziałów to proces długotrwały" - podkreśla Dolniak.

Autor: Artur Grabek

Źródło: Dziennik

2008/03/20

Sidorowicz krytykuje Schetynę za "groźby pod adresem Dutkiewicza"

Kłótnia w dolnośląskiej Platformie Obywatelskiej? Po tym jak obaliła własnego marszałka Andrzeja Łosia i obraziła się na Rafała Dutkiewicza za jego alians z Kazimierzem M. Ujazdowskim, jej senator Władysław Sidorowicz nawołuje wicepremiera Grzegorza Schetynę, by się opamiętał.
Władysław Sidorowicz to senator PO z Wrocławia, niegdyś minister zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Przez wiele lat pracował we wrocławskim urzędzie miejskim.
19 marca, w najnowszym wpisie w swoim blogu, Sidorowicz zabrał głos w sprawie narastającego konfliktu pomiędzy Platformą Obywatelską a Rafałem Dutkiewiczem, prezydentem Wrocławia. (Przypomnijmy: poszło o to, że Dutkiewicz wstąpił do stowarzyszenia Dolny Śląsk XXI, które założył Kazimierz M. Ujazdowski, były wiceprezes PiS. Bardzo zirytowało to PO, która zaczęła nękać prezydenta Wrocławia).
I oto Władysław Sidorowicz broni Rafała Dutkiewicza przed swoją własną partią. Pisze tak:
"Nowe stowarzyszenie, powoływane pierwotnie przez b. członków PiS z Kazimierzem Ujazdowskim na czele, rozrasta się. Gdy je powoływano wzbudziło ostry sprzeciw władz PiS. Teraz doszli do niego m.innymi prezydent Dutkiewicz, prof. Luty i to z kolei wywołuje ostry sprzeciw władz Platformy. W emocjonalnej wypowiedzi wicepremiera Schetyny pojawiają się nawet zapowiedź utrudnień dla prezydenta Dutkiewicza w kontaktach z Rządem! Podzielam poglad, że Stowarzyszenie pierwotnie powstało jako projekt przetrwania politycznego grupy zmarginalizowanej przez PiS. Akces tak znaczących politycznie osób stwarza pewne zagrożenie dla istniejących dużych partii. Jednak zapowiedź wicepremiera Schetyny przekracza dopuszczalne granice ochrony interesów partii i wkracza w obszar interesów Miasta, interesów wspólnoty. Groźby kierowane pod adresem Rafała Dutkiewicza nie dotyczą bowiem konsekwencji dla Jego ewentualnej kariery politycznej. Dotyczą utrudnień w wypełnianiu przez Niego funkcji, sprawowanej przecież w interesach mieszkańców. Mam nadzieję, że to tylko emocjonalny lapsus wicepremiera, bo pogląd przez Niego wyrażony jest sprzeczny z interesem nie tylko mieszkańców Wrocławia".
Warto przypomnieć, że niedawno PO obaliła własnego marszałka Andrzeja Łosia. Na jego miejsce wprowadziła Marka Łapińskiego, który teraz ma ponoć stanowić główną siłę uderzeniową swojej partii w rywalizacji z Dutkiewiczem. Efektem tej operacji jest faktyczny rozłam w klubie PO w sejmiku wojewódzkim.
Głos Sidorowicza wskazuje, że dolnośląskiej Platformie może grozić kryzys nie tyko na tle zmiany marszałka, ale i z powodu konfliktu z prezydentem Dutkiewiczem.
http://www.prw.pl/articles/view/5843/sidorowicz-krytykuje-schetyne-za-grozby-pod-adresem-dutkiewicza

Poparcie dla PO jest za duże

Wyniki sondażu dla Wirtualnej Polski potwierdzają tendencje, które utrzymują się od kilku tygodni. PO i premier cieszą się w tej chwili większym poparciem niż w momencie wyborów i nawet jeśli tu odnotowują trochę niższe niż w badaniach, które niedawno sięgały nawet pułapu 60% wskazań pozytywnych, to i tak wynik jest nadzwyczaj dobry, aż nawet za dobry. Zważmy, że gdyby był on powtórzony w wyborach dałby zwycięskiej partii Donalda Tuska premiowaną liczbę mandatów i uwolnił ją od problemów układania jakiejkolwiek większości parlamentarnej i przybliżałby realną szansę na dokonanie zmian w konstytucji.
To poparcie jest jednak za duże, bo nie jest jednak skutkiem – jak sądzę – pozytywnej reakcji na działania, program i koncepcje PO, a nadal utrzymującej się reakcji negatywnej na politykę PiS. Ono nie może być więc pewne i stałe, i będzie maleć. Paradoksalnie nawet wtedy, gdy dalej będzie słabnąć PiS, bo coraz bardziej słaby PiS przestanie być postrzegany przez opinię publiczną jako realne zagrożenie, a wszystkie niedostatki i niedomagania PO zaczną być mierzone i ważone w bardziej racjonalnym systemie wag i miar. Na razie tak nie jest. Można nawet powiedzieć, że dzisiaj PO wystarczy właściwie nie robić wiele, by i tak niezwykle wyraźnie odróżniać się od PiS, którego pobudzenia, aktywności, agresji znakomita większość Polaków miała już dość, co pokazała w ostatnich wyborach.
W sondażu Wirtualnej Polski PiS krąży wokół 20% poparcia. To jest ten pułap, na którym się jak na razie zatrzymał, osiadając po przegranych wyborach. Potwierdzałoby to dość powszechne przekonanie, że taki jest mniej więcej twardy elektorat tej partii, jeśli tylko nie pozwoli ona by oderwała się od niej bardzo ważna jego część, czyli elektorat Radia Maryja. Tym nota bene tłumaczy się dzisiejszą awanturę wokół traktatu lizbońskiego, sprowokowaną i nakręcaną przez Jarosława Kaczyńskiego, który nie chce dopuścić by na jego prawej flance powstał jakikolwiek ruch, front czy partia narodowo-katolicka i próbuje pokazać, że prawdziwym strażnikiem i reprezentantem syndromu antyeuropejskiego jest on właśnie.
Nie można oprzeć się wrażeniu, że ta szamotanina PiS, wspierana i wzmacniana przez prezydenta, jest bardzo na rękę PO, gdyż trudno sobie wyobrazić bardziej wyrazistego przeciwnika, od którego tak łatwo jest się odróżniać. Potwierdzają to badania, gdyż prezydent nadal ma notowania tragicznie niskie, a internauci przynależący (w uproszczeniu tę tezę można przyjąć) do tych grup społecznych, które są bardziej w Europie niż poza nią, którzy mniej pasują do wizji i ideologii IV RP niż słuchacze Radia Maryja, i którzy zostali niedawno obrażeni przez prezesa PiS, wręcz dobijają jego partię i zdaje się najchętniej widzieliby ją gdzieś na marginesie polskiej geografii politycznej. Oni też trochę lepiej (co prawda tylko trochę, ale jednak) niż ogół Polaków oceniają samą PO, także LiD, a nie mają sympatii dla PSL. To są pewne symptomy wskazujące na bardziej zasadniczy podział, który idzie przez współczesne społeczeństwo, konflikt kulturowy czy obyczajowy. On będzie coraz bardziej wyrazisty i śmiem twierdzić skazuje PiS pod przywództwem braci Kaczyńskich na stały regres polityczny.
Inne wskaźniki tego sondażu potwierdzają historyczną nieufność Polaków do instytucji i urzędów ustrojowych, państwowych, nic tu się nie zmienia. Jest jak gdyby tak, że te same persony, te same byty polityczne, jeśli nawet są oceniane pozytywnie same w sobie, gdy wchodzą do parlamentu czy urzędów tracą na szacunku. Przechodzą z pozycji "my" na pozycje "oni".
Prof. Wiesław Władyka specjalnie dla Wirtualnej Polski

POlityka kadrowa w państwowych spółkach

- Do rad nadzorczych, które mi podlegają, nie wszedł żaden polityk - ogłosił triumfalnie wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski (PO). I ludzi z poręczenia PiS zastąpił działaczami związanymi z Platformą lub PSL.
Wojewodzie podlega ok. 40 przedsiębiorstw, które oparły się reformom i prywatyzacji. Stały się za to wielkim rezerwuarem synekur, które liderzy rządzących partii rozdawali zaufanym według klucza partyjnego. Pisaliśmy wielokrotnie o czołowych działaczach warszawskiego PiS zatrudnionych po znajomości w najzasobniejszych firmach podlegających wojewodzie: Przedsiębiorstwie Obsługi Cudzoziemców "Dipservice", SPHW Meble Emilia, PZL-WZM. Jedni brali fuchy w radzie nadzorczej (wynagrodzenie 2-5 tys. zł miesięcznie), inni stanowiska kierownicze, na których pensje sięgają nawet 16 tys. zł.
Jestem dumny z PO
Po zwycięskich wyborach Platforma obiecała, że skończy z taką praktyką. - Dla mnie liczy się profesjonalizm, a nie przynależność partyjna. Członek rady nadzorczej musi być fachowcem, który potrafił też doprowadzić do prywatyzacji przedsiębiorstwa - obiecywał wojewoda Jacek Kozłowski (PO) po pierwszych stu dniach swoich rządów.Dowodem na prawdziwość jego słów miał być nabór do rad nadzorczych. Kozłowski odwołał ludzi z rekomendacji PiS. Do kontroli 12 największych przedsiębiorstw podlegli mu urzędnicy wytypowali 30 nowych osób. - Według mojej wiedzy wśród zwycięzców nie ma żadnego polityka - zapewniał wojewoda. Przyjrzeliśmy się 30 nowo mianowanym osobom. Nie ma wśród nich czołowych polityków, ale aż połowę stanowią działacze PO i PSL.
W czteroosobowej radzie Dipservice trzy osoby to działacze Platformy. - Dostałem propozycję i pomyślałem: czemu nie? Traktuję to jako wyzwanie - mówi nam Krzysztof Gruziński (PO) z rady Dipservice i zarazem szef rady Sulejówka.- Czy przynależność partyjna miała znaczenie? - pytamy. - Czy ja wiem? Jestem szeregowym działaczem i niewiele mogę - dodaje. Do rady Przedsiębiorstwa Państwowej Komunikacji Samochodowej w Radomiu trafiło dwóch polityków PO - Włodzimierz Konecki, radny Radomia, i Marek Kordecki, radny Siedlec. - Jest demokracja, i to normalne, że członkowie partii zasiadają w radach nadzorczych. Jestem dumny z Platformy, bo razem zmieniamy kraj. Poza tym jestem przygotowany. Skończyłem ekonomię i podyplomówkę z zarządzania kryzysowego - tłumaczy Marek Kordecki.
Wojewoda: To profesjonaliści
W Warszawskich Zakładach Zielarskich "Herbapol" pojawił się Rafał Krzemień, działacz bemowskiego koła Platformy. W zeszłym roku został prezesem miejskiej spółki Gminna Gospodarka Komunalna Ochota (zarządza nieruchomościami). Nadzór nad nią pełni prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO) i jej szefów wybiera się z partyjnego klucza.
Dlaczego Rafał Krzemień wybrał Herbapol? - To trudne pytanie. Tak się złożyło - mówi bemowski działacz PO.
We władzach Herbapolu pojawiła się też Teresa Bogiel, była radna PSL w powiecie płockim i zaufana współpracowniczka Adama Struzika (PSL), marszałka Mazowsza. W 2005 r. bezskutecznie startowała z listy PSL do Sejmu. Bogiel jest dyrektorką podległego Struzikowi Szpitala Bródnowskiego. Z partyjnej rekomendacji zasiada też w radzie nadzorczej Mazowieckiego Funduszu Poręczeń Kredytowych.
Do rady Państwowych Magazynów Usługowych w Pruszkowie dostał się Andrzej Łuczycki, były senator PO z Radomia. Ostatnio nie wszedł do Sejmu, ale na osłodę dostał posadę szefa Wojewódzkiego Inspektoratu Transportu Drogowego. - Poradzę sobie. Jestem przyzwyczajony do ciężkiej pracy - twierdzi Łuczycki. Wojewoda Jacek Kozłowski broni swoich decyzji. - Nie miałem pojęcia, że zatrudniłem ludzi z PO i PSL. To mnie nie interesuje. Apolityczność polega na uwzględnianiu profesjonalizmu osoby, bez względu na to, gdzie ona należy. Nie zgadzam się na eliminowanie zdolnych ludzi ze spółek wojewody tylko dlatego, że są w partii - tłumaczy.

DOMINIKA OLSZEWSKA: Jest pani dyrektorką Szpitala Bródnowskiego, zasiada pani też w radzie nadzorczej Mazowieckiego Funduszu Poręczeń Kredytowych. Jak to się stało, że trafiła pani do Herbapolu?
TERESA BOGIEL, członek rady nadzorczej Warszawskich Zakładów Zielarskich "Herbapol": Wybrałam to miejsce ze względów osobistych. Od lat dziecinnych interesuję się zielarstwem. To moje hobby.
Interesuje się pani jakimś szczególnym rodzajem ziół?
- Raczej nie. Interesuję się ziołami tak ogólnie.
To wystarczy, by zasiadać w radzie nadzorczej Herbapolu?
- No, to mi pomaga. Jestem ekonomistką i znam się na rządzeniu. Praca w Herbapolu nie stanowi dla mnie problemu.
A jak pani sobie radzi z kierowaniem szpitalem i dwoma radami nadzorczymi?
- Nie chcę ograniczać się tylko do szpitala. Chcę się rozwijać poza pracą. Jak wychodzę ze szpitala, to chyba mam prawo robić, co chcę?
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Dominika Olszewska

2008/03/17

Miasto nie wydało ponad pół miliarda złotych

Rekorodowa nadwyżka została w kasie miasta za ubiegły rok – 673 mln zł. To ona budzi największe emocje stołecznych radnych, którzy przymierzają się do absolutorium dla prezydenta.
Skarbnik miasta przekazał właśnie Regionalnej Izbie Obrachunkowej sprawozdanie z wykonania budżetu za ubiegły rok. Dochody wykonano w 104 proc., wydatki – w 92 proc. Teraz radni ocenią, jak urzędnicy zagospodarowali ponad 9 mld zł.
– Pierwsze posiedzenie komisji rewizyjnej w tej sprawie zaplanowaliśmy na początek kwietnia – mówi jej szef Paweł Lech (PO). Kiedyś radni z komisji rewizyjnej zamieniali się w śledczych już na początku roku i przez ponad trzy miesiące wzywali urzędników na „przesłuchania“, by ocenić, czy dobrze rozporządzali pieniędzmi. Teraz jest inaczej. – Sądzę, że w dwa tygodnie powinniśmy się uporać z analizą – ocenia Paweł Lech.
Opinia komisji o wykonaniu budżetu jest podstawą do głosowania nad absolutorium dla prezydenta. Zaplanowano je na 17 kwietnia. Z uzyskaniem poparcia (głosami koalicji PO-LiD) Hanna Gronkiewicz-Waltz nie powinna mieć problemu. Choć zapewne nie uniknie krytyki.
Największe emocje wywoła nadwyżka budżetowa. W kasie pozostało na koniec roku 673 mln zł. To absolutny rekord. W 2006r. było to 500 mln zł a poprzednie osiem lat kończyło się deficytem. Ponad połowa to niewykorzystane pieniądze na inwestycje (wydano 80 proc. z 2,1 mld zł). Ale to ponad 40 proc. więcej niż w 2006r. I najlepiej z ostatnich 5 lat. Zarząd Dróg Miejskich pobił rekord i wydał 411 mln zł (150 mln zł więcej niż rok wcześniej). Zadłużenie Warszawy na koniec 2007 r. wyniosło 2,27 mld zł. Przez 2008 r. ma wzrosnąć o miliard.
Źródło : Życie Warszawy
Autor: Izabela Kraj

Urzędnik – asekurant bez wyobraźni

Przestańmy się łudzić. Przykład Krakowskiego Przedmieścia pokazuje, że stołeczni urzędnicy nie zgodzą się na nic, co nietypowe, niestandardowe, inne. I pod tym względem ekipa prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz niczym nie różni się od poprzedników, których tak krytykuje.
Poprzednicy przez cztery lata odżegnywali się od budowy drugiej linii metra – ze strachu przed zbyt wielkim przedsięwzięciem. Od kilkunastu lat zwlekają z decycją, jak urządzić najważniejsze warszawskie place: Trzech Krzyży, Konstytucji. Obecni włodarze nie chcą korony wieżowców wokół Pałacu Kultury – bo to zbyt trudne w realizacji, zbyt awangardowe. Ale nie chcą nawet drobiazgów, które upiększyłby Krakowskie Przedmieście – jakiegoś niewielkiego strumyczka i postumentów z reprodukcjami dzieł Canaletta.
Dlaczego nie? Wyjaśniają mętnie, zasłaniają się procedurami i zbyt wysokimi kosztami (choć w budżecie w tym roku zostało prawie 700 mln zł nadwyżki!).Ale prawdziwy powód jest inny. Wyłazi typowe w stolicy urzędnicze asekuranctwo, tchórzostwo przed przedsięwzięciami z rozmachem. Bo po co komu Canaletto i strumyczek? Wystarczy przecież granit i beton – mówią hamulcowi w tym mieście.
A prezydent Warszawy ciągle nie mówi „nie” tym hamulcowym, urzędnikom bez wizji i wyobraźni! Czyżby też brakowało jej odwagi? To już najbardziej denerwuje. Jak się potem dziwić, że cudzoziemcy nie widzą powodów, by odwiedzać Warszawę?
Źródło: Rzeczpospolita
Autor: Izabella Kraj

Trakt bez strumyka

Urzędnicy nie ustalili między sobą, kto zbuduje strumień między skwerem Hoovera a pomnikiem Mickiewicza. I tak kolejny efektowny pomysł, który po przebudowie miał ożywić Krakowskie Przedmieście, trafił na półkę.
To miał być wartki strumień szemrzący na Trakcie Królewskim. Gdyby udało się ten pomysł zrealizować, woda płynęłaby w obiegu zamkniętym – po kamieniach i kaskadami – obok pomnika Mickiewicza i Dziekanki.
Strumień płynął w głowie
Twórca projektu Krakowskiego Przedmieścia Krzysztof Domaradzki twierdzi, że projekt techniczny nie powstał z powodu kompletnego braku zainteresowania ze strony urzędników.
Za przebudowę Traktu Królewskiego między Świętokrzyską i pl. Zamkowym odpowiada Zarząd Dróg Miejskich, który wyda na ten cel 55 mln zł. Skwer Hoovera modernizuje tymczasem Zarząd Terenów Publicznych za 22 mln zł. Strumień miał się znaleźć się na granicy dwóch obszarów.
Teraz ZDM twierdzi, że budowa strumienia nie była ujęta w organizowanym przez nich przetargu. – Z tego, co wiem, strumień powstanie na zlecenie ZTP – mówi rzeczniczka ZDM Urszula Nelken.
Z ZTP otrzymaliśmy odpowiedź, że strumień leży poza terenem skweru Hoovera, a podpisana przez tę instytucję umowa nie przewiduje jego budowy.
ZDM mógłby jednak użyczyć terenu ZTP, który zbudowałby koryto zbiornika, przyłącza wodne itd. Byłoby to o tyle proste, że budowy dla obu inwestorów realizuje ten sam wykonawca – Mostostal Warszawa.
– Strumień płynął, ale tylko w głowach kilku osób – mówi wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz. – Istniała koncepcja, nie było projektu technicznego. A na podstawie jedynie koncepcji żaden wykonawca budował nie będzie – twierdzi.
Na świecie to normalka
Strumień dla Krakowskiego Przedmieścia wymyślił rzeźbiarz Jarosław Kozakiewicz, który na X Biennale Architektury w Wenecji w 2006 roku zaprezentował m.in. futurystyczną koncepcję dla Warszawy: wypełnione zielenią trakty przeznaczone wyłącznie dla pieszych i rowerzystów.
Na świecie miejskie kaskady nie są uważane za fanaberię. Domaradzki wymienia jako przykład strumień Cheong Gye Cohen wśród biurowców Seulu.– Dopóki nie został ułożony bruk, strumień wciąż można wykonać – pociesza naczelnik Wydziału Estetyki Tomasz Gamdzyk. – Być może powstanie, ale w skromniejszej wersji. Trwają prace nad modyfikacją koncepcji – ujawnia.
Źródło : Życie Warszawy
Autor: Konrad Majszyk

2008/03/16

Trójkąt Pawlaka

Krajowy Fundusz Pożyczkowy „Karbona”, z którym związany jest i którego pierwszym prezesem był Waldemar Pawlak, wystąpił w 2005 r. do Międzynarodowej Korporacji Gwarancyjnej, spółki skarbu państwa, z żądaniem wykupu weksli o łącznej wartości 100 mln zł. W prokuraturze toczy się postępowanie karne, dotyczące podejrzeń fałszowania tych weksli i próby wyłudzenia na ich podstawie pieniędzy. Choć śledztwo trwa już dwa lata, wciąż nie udaje się ustalić, czy weksle były prawdziwe.
W maju 2007 r. mecenas Zbigniew Ćwiąkalski, obecny minister sprawiedliwości, wówczas reprezentujący firmę Elzamet Sp. z o.o., pozwał Międzynarodową Korporację Gwarancyjną, domagając się od spółki należącej do skarbu państwa wypłaty 10 mln zł. Chodziło o wypłatę z tytułu weksli wystawionych na Fundusz Poręczeń Inwestycyjno-Eksportowych, indosowanych (indosowanie to przeniesienie prawa własności weksla) potem na rzecz „Karbony”.
To część weksli, składających się na kwotę 100 mln zł, w których posiadanie weszła „Karbona”. Składając pozew o zapłatę 10 mln zł, mecenas Ćwiąkalski zapewniał, jak pisał „Nasz Dziennik” (20.12.2007 r.), że autentyczność weksli „znalazła szczególne potwierdzenie w fakcie ich poddania ekspertyzom przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. [...] Ekspertyzy te przyniosły wynik potwierdzający autentyczność przedmiotowych weksli”. Do złożonego pozwu nie załączono jednak, zdaniem gazety, wyników jakiejkolwiek ekspertyzy.
Skoro według Zbigniewa Ćwiąkalskiego wiadomo, że weksle są autentyczne, dlaczego Prokuratura Okręgowa w Warszawie, nadzorowana przez niego, od 2006 r. prowadzi śledztwo w sprawie sprawdzenia ich autentyczności?
Pokłosie trójkąta Buchacza
Cała sprawa ma związek z jedną z największych afer III RP, nazywanej „trójkątem Buchacza”, która dotąd nie została dokładnie wyjaśniona. W latach 1994–1995 skarb państwa utracił kontrolę nad majątkiem wysokości 500–800 mln zł. Aferę wykryła NIK. Do strat doszło w wyniku działalności związanych z PSL ministrów w kilku rządach, m.in. w rządzie premiera Waldemara Pawlaka. Do utworzonych spółek skarbu państwa wniesiono niezgodnie z prawem majątek wart około 545 mln zł.
Okazało się, że do majątku spółek z tzw. trójkąta Buchacza roszczenia z weksli, rzekomo wystawionych przez zarządy spółek z czasów ich powstania, zgłaszają różne firmy, m.in. „Karbona”, związane z Piotrem Bykowskim, uważanym przez niektórych za pomysłodawcę „trójkąta”. Piotr Bykowski to powiązany z ludowcami poznański biznesmen, któremu Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła zarzuty w związku z podrabianiem weksli.
„Karbona” otrzymała weksle jako wkład spółdzielczy od wchodzącego w jej skład Invest Holding – spółdzielni, której założycielem i członkiem władz (przed przekazaniem wkładu) był Bykowski. Według informacji „GP” były wystawione in blanco. Kto je podpisywał? Tego nie udało nam się dowiedzieć. Jednym z założycieli Krajowego Samorządowego Funduszu Pożyczkowego „Karbona” była Fundacja Rozwoju Samorządowych Funduszy Pożyczkowych Waldemara Pawlaka i prezesa Polskiego Związku Rzemiosła, Jerzego Bartnika, jednocześnie przewodniczącego rady nadzorczej „Karbony”. Prezesem fundacji został Roman Wojnarowski, były współpracownik Bykowskiego, współtwórca „Karbony”. 18 grudnia 2007 r. „Rzeczpospolita” pisała, że Waldemar Pawlak nie ujawnił w przedkładanym przez parlamentarzystów oświadczeniu dotyczącym rejestru korzyści, że zasiada w radzie fundatorów ustanowionej przez siebie fundacji.
„Karbona” miała zrewolucjonizować polski rynek pożyczkowy. Nie zrewolucjonizowała.
Wicepremier Pawlak powiedział „GP”, że składał wnioski, by wykreślono go z jego fundacji, ale tego nie zrobiono. Teraz, jak mówi, zastanawia się, czy nie podjąć kroków prawnych, by to wyegzekwować. Dodaje, że wykreślenie fundatora jest w ogóle skomplikowane.
– Nigdy nie brałem udziału w posiedzeniach fundacji – mówi nam wicepremier.
Po co w takim razie Pawlak ją zakładał, skoro teraz tak wyraźnie próbuje się od niej odciąć, składając kolejne, jak twierdzi, wnioski o wykreślenie go i skoro w ogóle nie uczestniczył w jej pracach?
Podejrzane weksle
Dlaczego wystawione w 1996 r. weksle pojawiły się na rynku dopiero w 2004 r., i to właśnie w rozpoczynającej wówczas działalność „Karbonie”? W 2004 r. jej pierwszym prezesem został Waldemar Pawlak.
– Nie wiem, co to za weksle i czyj podpis jest na nich. Gdy byłem prezesem „Karbony”, nie było ich w spółdzielni – zapewnia Waldemar Pawlak. – Wycofałem się z „Karbony”, gdyż część udziałowców miała inne pomysły dotyczące pozyskiwania pieniędzy. Ale o wekslach nie było mowy – dodaje.
Wicepremier odcina się więc nie tylko od własnej fundacji, ale i spółdzielni, którą zakładał i był jej prezesem. Dużo jednak w tej sprawie zastanawiających zbiegów okoliczności.
Także w 2004 r., gdy pojawiły się weksle „Karbony”, Piotr Bykowski pokazał w Sejmie weksle Invest-Banku, wystawione w styczniu 1994 r., ale na blankietach, które weszły do obiegu dopiero w listopadzie 1994, co oznacza, że były sfałszowane. Weksle podpisane były przez Bykowskiego, jako prokurenta Invest-Banku. Bykowski ujawnił fakt ich istnienia, gdy utracił kontrolę nad Invest-Bankiem i Bankiem Staropolskim. Szukał nowego inwestora. Trafił na Grupę Polsat, która przejęła większość udziałów w Invest-Banku. Wtedy ogłosił, że Invest-Bank w styczniu 1994 r. wystawił weksle warte 500 mln zł dla konsorcjum finansowego Auto-Kredyt (parabank Bykowskiego) i że teraz weksle są w jego posiadaniu.
Te właśnie weksle pokazał w czerwcu 2004 r. w Sejmie. 9 grudnia 2005 r. prokuratura aresztowała Bykowskiego w związku z podejrzeniem sfałszowania środka płatniczego. Grozi za to nawet 25 lat więzienia.
Czy weksle, którymi posługiwała się „Karbona”, też były sfałszowane? Postępowanie prokuratorskie w tej sprawie wszczęto na początku 2006 r. po zawiadomieniu prezesa Międzynarodowej Korporacji Gwarancyjnej, Krzysztofa Zdanowskiego. Powiadomił on śledczych i ministra skarbu państwa w rządzie PiS, Jacka Sochę, że do MKG przychodzą listy polecone z wezwaniami do wykupu weksli. Wypłacenie „Karbonie” łącznie 100 mln zł, bo na taką sumę opiewały, oznaczałoby pozbawienie MKG całego majątku.
Ponieważ sprawa weksli, którymi posługiwała się „Karbona”, i tych Invest-Banku, którymi Bykowski zagroził Zygmuntowi Solorzowi, dotyczyła tego samego kręgu osób, prokuratura postanowiła połączyć obie sprawy.
Piotr Bykowski był według naszych informacji członkiem Rady Konsultacyjnej przy premierze Pawlaku. Zapytany o to wicepremier mówi, że „o ile pamięta, Bykowski nie był w radzie”. Bykowski to bohater jednej z największych afer w polskiej bankowości. Założył firmę Drewbud, która miała budować tanie domy z drewna na nisko oprocentowany kredyt, ale nigdy ich nie wybudowała. Za zebrane od ludzi pieniądze Bykowski utworzył Invest-Bank. Był właścicielem dwóch banków: Staropolskiego i Invest-Banku. Po kontroli nadzoru bankowego w 2000 r. okazało się, że Staropolskiemu brakuje ponad 500 mln zł. Ogłoszono jego upadłość. Wypłaty dla 250 tys. klientów kosztowały fundusz gwarancyjny ponad 400 mln zł. Do dziś nie wiadomo, co się stało z pieniędzmi banku.
Kłopoty ze sprawdzeniem autentyczności
Prokurator Maciej Kujawski, poprzedni rzecznik warszawskiej Prokuratury Okręgowej, w lutym 2006 r. mówił, że prokuratura sprawdza autentyczność weksli „Karbony” i że sprawdzanie potrwa kilka miesięcy.
Tymczasem mamy marzec 2008 r., a prokuraturze nadal nie udało się ustalić, czy weksle były autentyczne, czy sfałszowane. Prokurator Katarzyna Szeska, obecny rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, potwierdza, że w śledztwie badana jest kwestia autentyczności weksli będących w dyspozycji „Karbony”, ale dodaje: – Na obecnym etapie postępowania wnioski w zakresie autentyczności tych dokumentów są przedwczesne, gdyż wiele okoliczności wymaga jeszcze procesowej weryfikacji.
Wyjaśnia też: – Prokuratura Okręgowa w Warszawie Wydział VI ds. Przestępczości Gospodarczej prowadzi wszczęte 14 lipca 2004 r. śledztwo w sprawie podrobienia weksla in blanco, datowanego na 31 stycznia 1994 r., z wystawienia Powszechnego Banku Budowlanego Invest-Bank SA i podpisanego przez Piotra B., oraz podjęcia przez przedstawicieli Konsorcjum Poręczeniowo-Gwarancyjnego Pro Eksport czynności wprowadzenia do obrotu prawnego tego środka płatniczego.
W sprawie tej przedstawiono kilku osobom zarzuty, związane z podrobieniem 111 weksli Invest-Banku SA.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej podkreśla, że śledztwo znajduje się w służbowym nadzorze prokuratury nadrzędnej, ale zaznacza (choć wcale nie pytaliśmy o to): – Prokurator krajowy nie kierunkował w żaden sposób postępowania, podobnie jak minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ćwiąkalski.
Łatwo stwierdzić, skąd takie oświadczenie rzecznika, gdy weźmiemy pod uwagę, że prokurator krajowy Marek Staszak był niegdyś wojewódzkim działaczem ZSL w Poznaniu. W Poznaniu działał Piotr Bykowski. Natomiast minister Ćwiąkalski przed objęciem stanowiska ministra był pełnomocnikiem spółek, które dochodzą praw z tytułu weksli m.in. „Karbony”.
Czy jednak trzej wysocy urzędnicy państwowi: wicepremier Pawlak, minister Ćwiąkalski i prokurator krajowy Staszak – swoisty trójkąt – rzeczywiście nie wpływają na tok śledztwa? Nazwiska wicepremiera Pawlaka i ministra Ćwiąkalskiego występują w sprawie. Minister Zbigniew Ćwiąkalski, pytany o pełnomocnictwa dla firm „Karbona” i „Elzamet”, nie chciał się wypowiadać. W informacji dla prasy Wydział Informacji Ministerstwa Sprawiedliwości napisał: „Informujemy, że ustawa o adwokaturze obliguje ministra do nieujawniania danych jego byłych klientów, jak i okoliczności współpracy w ramach wykonywania zawodu adwokata”. Wyjaśnieniem – czy ów „trójkąt” nie wpływa na bieg śledztwa, powinna zająć się sejmowa komisja sprawiedliwości.
Źródło: Gazeta Polska
Autor: Leszek Misiak

2008/03/15

Platforma polskich rodzin

- Załatwiłam tam synowej pracę przez klubowego kolegę. Pochodzi z Białegostoku, ale to zdolna dziewczyna - mówi Elżbieta Neska, bielańska radna Platformy. Nie jest wyjątkiem. W jednej tylko instytucji podległej marszałkowi Mazowsza naliczyliśmy przeszło 30 działaczy partii Tuska lub ich krewnych.
To miała być wizytówka rządzącej województwem koalicji PO-PSL. Aby sprawnie podzielić 3 mld euro unijnych dotacji na lata 2007-13, urząd marszałkowski powołał nową instytucję - mazowiecką jednostkę wdrażania projektów unijnych. To ona zdecyduje, która firma, samorząd, czy organizacja społeczna dostanie pomoc z Brukseli.
Moja zapracowana córa
Szeregowi politycy Platformy chcieli powołać ekspercką komisję spoza urzędu, która wybierze dyrektora fachowca. Ich pomysł przepadł. Szefa nowej instytucji wyznaczył zarząd województwa złożony z działaczy PO i PSL. To Piotr Adamski, pochodzący z Szydłowca bliski współpracownik Ewy Kopacz, minister zdrowia i liderki mazowieckiej PO.
Odtąd do pracy w unijnej jednostce zaczęli tłumnie zjeżdżać działacze PO z całego województwa. Na liście zatrudnionych znaleźliśmy aż 30 działaczy partii Tuska. Pracuje tu m.in. radna w Radzie Warszawy Maria Łukaszewicz i Maria Wiro-Kiro z władz bielańskiej PO. Są lokalni politycy tej partii z Targówka, Wawra, Ochoty, Pragi, Kozienic, Ostrołęki, Sochaczewa.
Posadami w dzielącej brukselskie pieniądze instytucji zainteresowały się też rodziny działaczy. Wydziałem informacji kieruje żona radnego PO na Ochocie Piotra Żbikowskiego Dorota. - Jestem z tego dumny. Gdy Platforma była w opozycji, moja działalność polityczna utrudniała żonie karierę urzędniczą. Ale czasy się zmieniły - cieszy się Piotr Żbikowski.
W wydziale organizacyjnym pracuje Aleksandra Wosztyl.
- Czy to pana córka? - pytamy Dariusza Wosztyla, zaufanego Ewy Kopacz i wiceburmistrza Ursynowa.
- A osoba o takim nazwisku tam pracuje? - dziwi się początkowo Dariusz Wosztyl.
Daje za wygraną, gdy mówimy, że na stronie internetowej chwali się córką Aleksandrą. - Mógłbym kłamać, ale powiem prawdę - to moja córa. Zna świetnie niemiecki po studium nauczycielskim. Wie pan, co mi mówi, jak dzwonię do niej przed godz. 16? Że jest bardzo zapracowana - opowiada Dariusz Wosztyl.
Wróbel dał Nesce
Anna Neska z wydziału administracyjno-gospodarczego dostała pracę dzięki teściowej Elżbiecie Nesce, radnej PO na Bielanach. - Syn ożenił się we wrześniu, a ja już w listopadzie załatwiłam pracę Ani pracę przez radnego kolegę z Platformy Roberta Wróbla. On jest tam kierownikiem. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, może powinnam się postarać o lepszą? - zastanawia się Elżbieta Neska.
W wydziale organizacyjnym pracuje Aleksandra Ruszczyk. - Czy to pana rodzina? - pytamy Leszka Ruszczyka, radnego PO w sejmiku Mazowsza. - Nie wiem muszę to sprawdzić, proszę zadzwonić wieczorem - odpowiedział. Gdy zatelefonowaliśmy ok. godz. 20, radny nadal nie wiedział. - Mogę się dowiedzieć, czy to moja krewna, ale potrzebuję na to jeszcze weekendu - skwitował.
- Zatrudnianie w kontrolowanym przez PO urzędzie rodzin naszych działaczy jest delikatnie mówiąc, niemoralne. Poza tym to polityczne samobójstwo. Ja mam czyste sumienie - moja żona i nikt z rodziny nie korzysta z partyjnych znajomości - mówi Jacek Duchnowski (PO), burmistrz Wawra. W unijnej jednostce pracuje wprawdzie Agnieszka Duchnowska, ale to przypadkowa zbieżność nazwisk.
- Aż tylu tu pracuje działaczy PO? Nie wiedziałem - dziwi się Piotr Adamski. I dodaje: - Na wszystkie stanowiska organizowaliśmy konkursy.- A partyjni i ich rodziny byli zawsze najlepsi? - dopytujemy się.
- Może w pewnym czasie trafiali tu partyjni, ale kilka miesięcy temu to się skończyło. Zresztą już chyba wszyscy znaleźli pracę - odpowiada Adamski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

2008/03/14

Zapomnijmy o metrze na Euro

Na Euro 2012 z drugą linią metra raczej nie zdążymy. Harmonogram prac jest zbyt napięty, a do wbicia pierwszej łopaty jeszcze bardzo daleko.
Właściwie mogę się założyć, że przed mistrzostwami w 2012 r. nie ruszy z ani jeden wagon z pasażerami na trasie z Dworca Wileńskiego do ronda Daszyńskiego. Oczywiście życzę tej inwestycji jak najlepiej, ale trzeba być realistą. Żeby zdążyć, trzeba się trzymać niezwykle napiętego harmonogramu, który założył ratusz. Tymczasem już można odnotować pierwsze opóźnienia. Jeszcze jesienią prezes Metra Warszawskiego Jerzy Lejk zapowiadał, że umowa z wykonawcą ma być podpisana na przełomie marca i kwietnia. Teraz już mówi się o maju. A to i tak niezwykle optymistyczny wariant. Na razie trwają negocjacje z przedstawicielami wielkich europejskich konsorcjów, które będą dopiero przygotowywać swoje oferty. A co z ewentualnymi protestami? Ostatnio praktycznie nie ma przetargów, od wyników których nikt się nie odwołuje. Przypomnijmy też, że wyłoniona firma nie zacznie od razu budowy, tylko musi sporządzić projekt budowlany. Według założeń ma to potrwać rok. Jeszcze niedawno urzędnicy zapowiadali, że pierwszych wykopów, np. przy Dworcu Wileńskim, można się spodziewać w kwietniu przyszłego roku. Teraz mówią już, że raczej stanie się to w drugiej połowie 2009 r. Na budowę pozostanie już zatem tylko dwa i pół roku. Leszek Rafalski z Instytutu Badawczego Dróg i Mostów przypomina zaś, że drążenie tuneli mogą komplikować nieprzewidziane w projektach przeszkody, np. kanały, rury czy trudne warunki geologiczne pod dnem Wisły lub w rejonie Skarpy wiślanej. To wszystko powoduje opóźnienia. Rafalski boi się też, że presja zakończenia prac przed Euro 2012 może wpłynąć na pogorszenie jakości ich wykonania.
Sam nacisk, by metro zbudować na mistrzostwa, działa pozytywnie, bo mobilizuje urzędników do szybkiego przygotowania inwestycji. Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że jeśli budowa do Euro 2012 się nie skończy, to wielkiej tragedii nie będzie. Do położonego tak blisko centrum Stadionu Narodowego będzie się można dostać na wiele innych sposobów: tramwajem, pociągiem lub pieszo.
Władze miasta już muszą mieć jednak awaryjne scenariusze na wypadek poślizgu. Nie można dopuścić, by kibice trafili do miasta rozkopanego z powodu budowy metra. W czasie mistrzostw drążyć będzie można już tylko pod ziemią.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Krzysztof Śmietana

Metro zdąży, ale z inną ekipą

Zakładamy się o to, czy Warszawa zdąży z otwarciem drugiej linii metra na Euro 2012? Ciągle w to wierzę, choć zaczęły się właśnie pojawiać pierwsze głosy zwątpienia.
Na alarm bije np. były prezydent Warszawy Paweł Piskorski. Wieszczy, że rok 2012 zastanie centrum miasta w wykopach, a wszystko skończy się totalnym paraliżem i międzynarodową kompromitacją. W 2001 r. mówił tak: "Mamy realny plan, który pozwoli na przełom". Po czym ogłosił datę: 2007. Już wtedy metro zbudowane za pieniądze prywatnego kapitału miało nas zabrać ze Śródmieścia na Pragę. Skończyło się jednak na planach.
Paweł Piskorski powie pewnie, że zniweczyła je niemrawa ekipa Lecha Kaczyńskiego. Był w niej naczelny architekt miasta Michał Borowski, który dziś odpowiada za nowy Stadion Narodowy. On też już wątpi, czy dojedziemy tam metrem za cztery lata. A kto opóźniał jego budowę? "Może warto zmienić przebieg tuneli, wygiąć je w łuk i mieć stację na Krakowskim Przedmieściu w okolicy pomnika Prusa?" - rzucił nagle w 2004 r. Zlecił analizy, miasto wydało na nie 5,5 mln zł, a ponad rok później okazało się, że i tak wszystko zostaje po staremu.
Do pierwszego meczu mistrzostw Europy zostało równo 50 miesięcy. W takim czasie w innych miastach budują znacznie więcej niż siedem stacji jednej linii. Nasza budowa od Kabat po Młociny ciągnie się już 25 lat. Jej słabym punktem jest ekipa, która ją nadzoruje - ciągle są jakieś opóźnienia. Jeśli ratusz chce ich uniknąć przy drugiej linii, powinien mocno zastanowić się nad zmianami. Może przydałby się tutaj ktoś z zagranicy? Taki drugi Leo Beenhakker od metra, z którym bez przekraczania terminów dojedziemy przed finałem do stacji metra Stadion.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jarosław Osowski

2008/03/13

Najlepszą szkołę według MEN założyła dyrektor z MEN

Szefowa MEN Katarzyna Hall zareklamowała niepubliczną szkołę, której fundatorką jest dyrektorka jej gabinetu politycznego.
Minister edukacji Katarzyna Hall razem z ministrem kultury Bogdanem Zdrojewskim urządzili wczoraj konferencję na temat nowych zajęć szkolnych ze sztuki. Po niej zabrali dziennikarzy na wycieczkę do szkoły w podwarszawskiej Wesołej. Dowóz zapewniał MEN. Dziennikarze oglądali np. profesjonalnie urządzone warsztaty garncarskie.
Po szkole oprowadzała ich m.in. Ligia Krajewska, dyrektorka gabinetu politycznego MEN. Tłumaczyła, że to kierownictwo szkoły zaprosiło na taką gościnną wizytację. - To jest szkoła, która ma wzorcowo rozbudowane zajęcia ze sztuki - tłumaczy "Gazecie" rzeczniczka MEN Joanna Dutkiewicz.
Ale placówka w Wesołej to szkoła społeczna, z czesnym 950 zł miesięcznie. Jej właścicielem jest fundacja, którą zakładała kilkanaście lat temu właśnie Ligia Krajewska. Jeszcze w 2006 r. była prezesem zarządu fundacji szkoły.- Wycofała się, kiedy zdobyła mandat radnej Warszawy. Teraz działa na rzecz szkoły w roli fundatorki, bez wynagrodzenia. Kontroluje działalność szkoły i wybiera zarząd fundacji - mówi Bogdan Grzywiński, członek zarządu Fundacji Szkoły Społecznej w Wesołej.
Julia Pitera, pełnomocnik rządu do walki z korupcją: - Uczciwie by było, gdyby MEN uprzedziło, że wiezie dziennikarzy do szkoły, której wprawdzie fundatorką jest urzędniczka ministerstwa, ale to bardzo dobra szkoła, co można zweryfikować, bo np. uczniowie walą drzwiami i oknami. Ale tak się nie stało, więc to rzeczywiście rodzi podejrzenie o reklamowanie tej szkoły. Porozmawiam o tym z minister Hall. Chociaż nie wierzę, żeby miała złe intencje. Może o tym nie wiedziała?Grzywiński też lekceważy ewentualną siłę ministerialnej promocji: - Na wizytę z MEN pewnie drobny wpływ miał sentyment Ligii Krajewskiej. Szkoła i tak nie może się opędzić od chętnych, zapisujemy dzieci już na 2011 r.
Sławomir Broniarz, prezes ZNP: - Od początku obawialiśmy się tego, że min. Hall jest silnie związana ze szkołami niepublicznymi. A teraz promuje szkołę niepubliczną związaną z szefem gabinetu politycznego MEN. To niedopuszczalne.
To promocja, nie reklama - tłumaczy Ligia Krajewska
Aleksandra Pezda: To w porządku, że MEN reklamuje szkołę, którą pani zakładała?
Ligia Krajewska: Szkołę zakładałam z wieloma innymi rodzicami 18 lat temu, jestem dożywotnim fundatorem. Chcieliśmy pokazać, jak mają wyglądać zajęcia z edukacji artystycznej. Ważne było przesłanie, a nie miejsce. Nie chodziło więc o reklamę tej konkretnej szkoły, ale raczej o promocję idei zajęć.
Jeśli dziennikarze jadą, to robią zdjęcia i podają nazwę szkoły.
- To nie było naszą intencją. To jest bardzo znana szkoła, która nie potrzebuje dodatkowej promocji.
Inne szkoły prywatne też by chciały, żeby MEN je zareklamował.
- Zależało nam tylko na pokazaniu dobrych praktyk. Są inne szkoły, które częściej pojawiają się w mediach.
Dziennikarze sami sobie wybierają rozmówców. A wczoraj MEN promowało konkretną szkołę.
- Nie. To szkoła społeczna założona przez fundację non profit stworzoną przez rodziców. Nikt z zarządu nigdy nie czerpał ani nie czerpie z tego tytułu korzyści. Ja również nie. I jeszcze raz podkreślę, że nie pełnię w fundacji żadnych funkcji.
Gazeta Wyborcza
Autor: Aleksandra Pezda

2008/03/12

Platforma proponowała lewicy stanowiska w mediach?

Po jednym członku zarządu TVP i Polskiego Radia w zamian za poparcie ustawy medialnej - taką propozycję Platforma Obywatelska miała przedstawić Lewicy i Demokratom. Jak ustalił „Wprost”, miało dojść do tego na poniedziałkowym spotkaniu polityków obu ugrupowań.
W spotkaniu ze strony PO uczestniczył szef klubu Zbigniew Chlebowski i sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Rafał Grupiński, a ze strony LiD - przewodniczący SLD Wojciech Olejniczak, a także posłowie Grzegorz Napieralski, Marek Borowski i Bogdan Lis. - Zaproponowano nam, że za pomoc w odrzuceniu prezydenckiego weta, dostaniemy po jednym członku zarządu TVP i Polskiego Radia - mówi nieoficjalnie jeden z posłów LiD.
Informacjom tym zaprzecza jednak Rafał Grupiński. - Nie było żadnego kupczenia stanowiskami - mówi „Wprost". Dodaje, że rozmowa miała charakter merytoryczny i dotyczyła zapisów ustawy medialnej. - Do żadnych wspólnych ustaleń nie udało nam się jednak dojść - twierdzi.
Autor: Wiktor Ferfecki
Źródło: Wprost

2008/03/11

PiS: Niech Sejm sprawdzi alimenty Pawlaka

"Nie może być tak, że wicepremier Pawlak jest nietykalny i wszystko mu wolno" - grzmi wiceszefowa klubu PiS Jolanta Szczypińska. Zapowiada, że jej partia będzie się domagać, by sprawę znikającego majątku i alimentów szefa ludowców wyjaśniło prezydium Sejmu. "To prywatna sprawa Pawlaka i jego żony" - odpowiada wicemarszałek Stefan Niesiołowski z PO.
"Jeśli doniesienia mediów o tym, że Pawlak ukrywa swój majątek, by zmniejszyć alimenty, okażą się prawdziwe, to będzie to absolutnie naganne moralnie zachowanie szefa partii" - mówi Szczypińska.
Majątek się skurczył, kiedy Pawlak miał płacić alimenty
Dziś oficjalnie szef PSL nie jest zamożnym człowiekiem, choć w 2003 roku miał gospodarstwo, auta i duże oszczędności. Dziennikarze programu "Teraz My" w TVN usiłowali ustalić, co stało się z majątkiem wicepremiera, ale ten nie chciał o tym mówić. "Jeżeli chodzi o dom, to mieszkają tam moi rodzice. Przekazałem go w formie darowizny" - odpowiedział tylko.
Problem w tym, że majątek Pawlaka zniknął w 2005 roku, kiedy lider PSL przegrał sprawę o alimenty. I wtedy złożył wniosek do sądu o ich obniżenie.
Sprawę chce wyjaśnić nowo nominowana pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, Elżbieta Radziszewska. "Zgodnie z prawem Waldemar Pawlak mógł zrobić z majątkiem, co chciał, ale pytanie brzmi: dlaczego? Jeśli za tym stoją alimenty niepłacone na dzieci, to jest to karygodne" - przypomina wczorajsze słowa Radziszewskiej w programie "Teraz My" tvn24.pl.
"Wicepremier nie jest osobą prywatną i musi być poza podejrzeniami"
Podobnie uważa Jolanta Szczypińska z PiS. "Sprawą musi zająć się prezydium Sejmu, bo Pawlak to wicepremier rządu. On musi być transparentny, przejrzysty i poza jakimikolwiek podejrzeniami. Klub PiS zastanowi się, kiedy postawić sprawę na prezydium Sejmu" - tłumaczy i dodaje, że choć każdy obywatel ma prawo do dysponowania swoim majątkiem, jak chce, to jednak szef PSL prywatną osobą nie jest.
Ale wicemarszałek Sejmu, Stefan Niesiołowski z PO, uważa, że to całkowicie prywatna sprawa Pawlaka. "Jestem przeciwny, by prezydium zajmowało się tym, bo jest od ustalania porządku obrad Sejmu. Miałbym na posiedzeniu czytać jakieś dokumenty sądowe, na których się nie znam? Sprawy o alimenty są skomplikowane i delikatne. A to sprawa prywatna między Waldemarem Pawlakiem a jego żoną" - dodaje Niesiołowski.
"W PO jest moda na ukrywanie majątków"
"W Platformie jest moda na ukrywanie majątków i uchylanie się od płacenia alimentów, czy innych świadczeń na rzecz rodziny, choćby przykład pana Palikota" - odparowuje Niesiołowskiemu Szczypińska.
I dodaje: "Wicemarszałek Niesiołowski nie powinien tak od razu zapewniać ochrony swojemu koalicjantowi".
Pitera: "Porozmawiam o tym z Tuskiem"
Wygląda jednak na to, że ochrona Niesiołowskiego niewiele da, bowiem wyjaśnienia sprawy zażąda też Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją: "Wicepremier Pawlak powinien wyjaśnić wszelkie wątpliwości".
"Jest w Polsce wielu zwykłych ludzi, którzy się od obowiązku alimentacyjnego uchylają. To karygodne. Ale jeśli podejrzenia dotyczą osoby publicznej, wicepremiera, to jest już bulwersujące" - tłumaczy Pitera i zapowiada, że będzie o tym rozmawiać z Tuskiem, kiedy tylko premier wróci z podróży do USA.
Magdalena Rubaj
Źródło: Rzeczpospolita

2008/03/10

Pawlak nie chce płacić na dzieci

Co się stało z majątkiem wicepremiera Waldemara Pawlaka? TVN ustaliła, że w ostatnim roku majątek wicepremiera stopniał, a Pawlak wystąpił do sądu o obniżenie alimentów. Tłumaczył, że... zbiedniał.
Według oświadczenia majątkowego, Waldemar Pawlak jest obecnie posiadaczem zaledwie dwóch samochodów. I nie ma innego majątku. W programie "Teraz My" jego autorzy zadali pytanie, co się więc stało z resztą majątku polityka PSL-u.
Okazuje się, że wicepremier swój okazały, wiejski dom przekazał w formie darowizny rodzicom. Nie jest to niezgodne z prawem, ale bulwersujace jest to, że Pawlak wystąpił do sądu o obniżenie wyskości alimentów. Dlatego, że nie jest już tak majętny, jak wcześniej.
Waldemar Pawlak nie chciał wytłumaczyć przed kamerami dlaczego pozbył się domu i dlaczego nie chce płacić na dzieci tyle, ile do tej pory. Nie dał się zaprosić do programu twierdząc, że są to jego prywatne sprawy, a reporterce TVN powiedział, żeby się od niego "odczepić".
Uczestnicząca w programie pełnomocnik rządu do spraw równego statusu Elzbieta Radziszewska była tym zachowaniem wyraźnie zażenowana. Przyznała, że każdy może ze swoim majątkiem robić co chce, ale jeśli ma to na celu pozbawienie dzieci środków do życia to jest to naganne. Pani minister obiecała, że wystąpi do prezydium Sejmu, żeby zbadało tę sprawę, bo nie można uciekać przed alimentami.
Autorzy programu wyjaśnili, że nie było ich zamiarem ingerowanie w życie prywatne wicepremiera, ale nagłe zmniejszenie się majątku może budzic podejrzenia, że polityk jest na przykład szantażowany. Dlatego starali się wyjaśnić, co się stało z pieniędzmi wicepremiera.
Andrzej Geller
Źródło: Dziennik

Sąd partyjny dla działaczy

Zarząd PO na Dolnym Śląsku wystąpił o ukaranie Andrzeja Łosia i Patryka Wilda, bo sprzeciwili się partii, utrudniając wybór nowego zarządu województwa.
– Andrzej Łoś i Patryk Wild narazili wizerunek PO na szwank, choć wcześniej Rada Regionalna jednogłośnie postanowiła, kto ma być nowym marszałkiem – tak sobotnią decyzję uzasadnia europoseł Jacek Protasiewicz pełniący obowiązki szefa dolnośląskiej Platformy.
Po burzliwej sesji w minioną środę koalicja PO – PSL utrzymała władzę w regionie. Za powołaniem nowego zarządu zagłosował m.in. Marek Dyduch, były sekretarz generalny SLD oraz radny z list Samoobrony (weszli do klubu PSL).
Tydzień wcześniej wybór zarządu zablokowała piątka radnych PO, protestując przeciw formie odwołania marszałka. W środę mieli się nie pojawić na sesji.
Jej przebieg szczególnie nadszarpnął wizerunek PO. W przerwach dochodziło do żenujących scen. Zwolennicy i przeciwnicy nowego zarządu z PO zarzucają sobie, że próbowali wywierać presję na Erica Alirę, radnego klubu PO pochodzącego z Burkina Faso, jednego z pięciu buntowników. Jego głos był kluczowy w wyborze nowego zarządu.
Szef dolnośląskiej PO twierdzi, że były marszałek złamał obietnicę, iż nie pojawi się na sesji, by uniknąć przykrej sytuacji podczas głosowania. Tymczasem montował egzotyczną większość z Dyduchem, radnymi LiD i PiS. I z Wildem naciskali na Alirę, by nie głosował za nowym zarządem.
– A Dyduch poparł nowy zarząd – uśmiecha się na to Łoś i opowiada, jak Erica Alirę straszono, iż przez jego postawę Chocianów, gdzie mieszka, może stracić unijne dotacje.
– Obietnicy nie złamałem, bo nie głosowałem – wyjaśnia Łoś.Zarząd dolnośląskiej PO chce zawieszenia Łosia na 15 miesięcy i wyrzucenia z partii Wilda.
– Złamali statut partii i regulamin dotyczący dyscypliny partyjnej podczas głosowań o powoływaniu zarządu – mówi Protasiewicz. I przypomina, że Łoś jesienią sam złożył pismo na ręce Grzegorza Schetyny, ówczesnego szefa PO w regionie, że odejdzie po zamknięciu kluczowych projektów dla Dolnego Śląska.
Były marszałek ze spokojem przyjmuje decyzję o sądzie partyjnym. – Chętnie wyjawię powody, dla których naruszyłem regulamin – odpowiada Łoś. – To był stan wyższej konieczności, uważaliśmy, że nowy zarząd jest niekompetentny i konsekwencje tego będą katastrofalne.
– Mamy być ukarani za propaństwową, a nie partyjną postawę – dodaje Wild.
Były marszałek nie rozumie, dlaczego za identyczne przewinienie zarząd proponuje różne kary. – Nie przyjmuję do wiadomości, że ja wcześniej zasłużyłem się PO, a Wild nie. Dowodem lojalności było właśnie to, że wstąpił do PO, gdy był członkiem zarządu województwa.
Źródło : Rzeczpospolita
Jarosław Kałucki